“Czy biali ludzie potrafią śpiewać soul”? To pytanie zawisło w powietrzu niemal natychmiastowo w momencie, kiedy biali wykonawcy zaczęli nagrywać muzykę mocno zakorzenioną w rhythm and bluesie – w tym i soul. Niektórym białym wykonawcom udało się wkroczyć na to terytorium z gracją, co udowodniło, że muzyka – tak naprawdę – nie zna podziałów rasowych. W okresie największej świetności soulu pewna grupa wykonawców dawała sobie całkiem nieźle radę, dając początek gatunkowi muzycznemu noszącemu nazwę Blue-eyed Soul, a znanego w naszym języku jako “biały soul”.
Naturalnie nasuwającym się pytaniem, już na samym początku, jest “Dlaczego po angielsku podgatunek nazywa się ‘niebieskookim soulem?’”. Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się do końca I. połowy XX. wieku w Stanach Zjednoczonych. Termin “Blue-eyed Soul” został ukuty przez filadelfijskiego DJa i działacza politycznego, Georgie Woodsa, na przełomie lat ’50-tych i ’60-tych, jako określenie muzyki granej przez wykonawców brzmiących jak Afroamerykanie, ale wywodzących się z posteuropejskich, białych kręgów kulturowych. Warto tutaj zaznaczyć, że wczesne lata ’60-te były okresem, kiedy w Stanach Zjednoczonych panowały wciąż jeszcze podziały rasowe, a Ustawa o Prawach Obywatelskich znosząca segregację na tle rasowym została uchwalona dopiero w 1964 roku. Podział był również obecny w przemyśle muzycznym, gdzie utwory rhythm and bluesowe i soulowe, oryginalnie wykonywane przez Afroamerykanów, były często adaptowane i coverowane przez białych wokalistów. Wszystko to po to, aby dany utwór miał szansę dotrzeć do białej publiczności, która utworami Afroamerykańskimi nie była zainteresowana – ba, utwory te były nawet bojkotowane przez media i korporacje kierujące swoje audycje do białych Amerykanów. “Biały soul” był więc, poniekąd, równiez określeniem sygnalizującym słuchaczom, że dany utwór jest “bezpieczny”, w rozumieniu społeczeństwa, w którym dyskryminacja na tle rasowym, również w odniesieniu do twórczości artystycznej, była na porządku dziennym.
Pierwsze oznaki kiełkowania białego soulu można znaleźć w Stanach Zjednoczonych, na legendarnych singlach Elvisa Presleya wydawanych dla wytwórni Sun. Na płytach tych Król dokonał mistrzowskich wręcz interpretacji klasyków bluesowych i rhythm and bluesowych. W mniej-więcej tym samym okresie czasu (późne lata ’50-te). Również wiele grup doo-wopowych, w których grali Włoscy Amerykanie, takich jak The Vagrants, The Soul Survivors czy Vanilla Fudge, wykonywało muzykę, którą możnaby brzmieniowo zakwalifikować jako wczesny, biały soul.
Lata ’60-te przyniosły rozkwit muzyki utrzymanej w tej stylistyce – wystarczy przywołać tu choćby takich wykonawców, jak Dion czy Four Seasons, których utwory zawierały daleko idące zapożyczenia z rhythm and bluesowego frazowania oraz harmonii. Bodaj największymi gwiazdami tej epoki i pierwszej fali białego soulu, byli jednak Righteous Brothers z kalifornijskiego Orange County. Pomimo nazwy ich grupy, Bill Medley i Bobby Hatfield nie byli ze sobą spokrewnieni, nie byli też Afroamerykanami – choć ich brzmienie wskazywało na coś zupełnie innego, i często wprowadzało słuchaczy w niezłe zakłopotanie i zdumienie w czasach, gdy image, wideoklipy i sesje zdjęciowe nie były nieodzownym elementem kariery. W odniesieniu sukcesu pomógł im legendarny producent Phil Spector, który na kartach historii zapisał się na stałe swoją techniką realizacyjną nazwaną “ścianą dźwięku” – i to dzięki niemu w połowie lat ’60-tych Righteous Brothers zdołali zatrząść rynkiem muzycznym, wypuszczając wianuszek mega-hitów przesączonych zarówno brzmieniami mającymi źródło w gospelu, jak i w afroamerykańskim soulu. Niestety, ich dobra passa skończyła się w momencie zakończenia współpracy z wspomnianym wcześniej geniuszem produkcji, i zniknęli oni z pola widzenia mainstreamu – aż do odkrycia ich największego przeboju, Unchained Melody, na nowo, na ścieżce dźwiękowej do filmu Ghost (Uwierz w Ducha) z Patrickiem Swayze w 1990 roku.
Innymi gwiazdami w latach ’60-tych byli The Rascals. Młodzi weterani włosko-amerykańskiej sceny rock and rollowej w Nowym Jorku, mocno przyprawiali swój materiał, co istotne (bo rzadkie w tych czasach) w dużej części autorski, instrumentami dętymi, soulowymi harmoniami i szczyptą klimatu rodem z Brytyjskiej Inwazji. Co prawda The Rascals działali częściowo w ramach stosunkowo niezależnej stylistyki rockowej, samodzielnie grając na instrumentach i pisząc własne piosenki, ich brzmienie było conajmniej w połowie (jeśli nie w większym stopniu) inspirowane soulem lat ’60-tych. “Rascalsi” byli również jednymi z niewielu białosoulowych artystów, którzy podejmowali rękawicę jaką niewątpliwie był stylistyczny rozwój i walka z trendami – ich twórczość stawała się coraz bardziej złożona, skomplikowana, a w tekstach wyczuwalna była zaduma i refleksyjność. Kulminacją tego był quasi-rewolucjonistyczny numer People Got To Be Free z 1968.
Wykonawcy grający biały soul, co poniekąd jest zrozumiałe, przejawiali tendencję do geograficznego występowania w pobliżu regionów, w których aktywna była scena soulowa w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. W robotniczym Detroit, mieście, gdzie powstał legendarny Motown, najjaśniej świecącymi gwiazdami białego soulu byli Mitch Ryder i Detroit Wheels, spod których rąk wyszły najgorętsze hybrydy soulowo-rockowe, jakie kiedykolwiek trafiły na wosk. Południe Stanów Zjednoczonych również nie oparło się trendowi białego soulu – wykonawcy wywodzący się z tych rejonów w dużej mierze inspirowali się deep soulem, zarówno w kwestii stylistycznej jak i brzmieniowej. John Fred i Tony Joe White sięgali w stronę rhythm and bluesa i soulu z Luizjany, tworząc charakterystyczną dla siebie samych wersję swamp popu – gatunku muzycznego z rejonu Acadiany i południowo-wschodniego Teksasu, stanowiącego wypadkową nowoorleańśkiego rhythm and bluesa, muzyki country i tradycyjnej muzyki z Francuskiej Luizjany. Bill Deal był inną z postaci wywodzących się z amerykańskiego Południa, która mocno zaznaczyła swoją obecność na muzycznej mapie białego soulu, dzięki przysoulowanemu frat-rockowi z elementami muzyki plażowej, popularnej w rejonach Północnej i Południowej Karoliny. Mówiąc o Południu Stanów Zjednoczonych, warto również wspomnieć o Royu Headzie, który tworzył niecodzienną mieszankę teksańskiego bluesa i rhythm and bluesa, której najlepszym i najbardziej popularnym przykładem jest Treat Her Right – jeden z najpopularniejszych utworów przełomu połówek lat ’60-tych (dotarł do #2 popowej listy przebojów, wejście na sam szczyt zablokowało mu Yesterday Beatlesów).
Memphis również miało swój udział w budowaniu struktur białego soulu – konkretnie za pośrednictwem Dana Penna, mieszkańca Alabamy, który stał się współautorem wielu deep-soulowych nagrań, a także wyprodukował hity dla Box Tops. Wspominając o nich, warto zwrócić uwagę zwłaszcza na jednego członka, jakim był zmarły w zeszłym roku Alex Chilton – wówczas nastolatek, którego fenomenalny, gruby i głęboki głos wprawiał w zdumienie słuchaczy, święcie przekonanych że mają do czynienia z afroamerykańskim artystą. W Los Angeles zaś pojawiła się bardzo ciekawa mieszanka brzmień latynoskich, soulowych, rockowych i rhythm and bluesowych, z których najciekawszymi były Thee Midniters – choć warto wspomnieć, że grupa ta, poza stylistyką w której wyraźnie wyczuwalne były wpływy soulowe, grała również garażowego rocka w stylu The Rolling Stones.
Omawiając biały soul należy zwrócić uwagę na to, że linia dzieląca rock and roll z soulowymi wpływami i biały soul jest stosunkowo cienka. Stąpało po niej wielu wykonawców spod znaku Brytyjskiej Inwazji lat ’60-tych, takich jak Eric Burdon, znany z Animals, Stevie Winwood ze Spencer Davis Group i Traffic, czy Van Morrison – ich przepełnione emocjami wokale są głęboko zakorzenione w soulu, mimo że ogólne brzmienie ich zespołów ma wyraźny odchył w stronę rocka. Klawiszowiec i wokalista Georgie Fame z angielskiego Lancashire był bodaj najczystszym Blue-eyed Soulowym wykonawcą na Wyspach w tych czasach, choć i u niego nie obyło się od wpływów innych gatunków na twórczość – w tym przypadku chodzi o bluesujący jazz Mose Allisona, z amerykańskiego Mississippi. Jeśli chodzi o kobiety – tutaj niewątpliwie zabłysnęła Dusty Springfield, choć we wczesnych latach ’60-tych zdarzało się jej śpiewać również w wokalnych grupach dziewczęcych (Lana Sisters i Springfields), a także utwory utrzymane w stylistyce rockowej i popowej. Wkład Mary O’Brien – bo tak naprawdę nazywała się Dusty – w rozwój białego soulu jest jednak niepodważalny, co szczególnie widoczne jest w przypadku albumu Dusty in Memphis, nagranego pod koniec lat ’60-tych w słynnym Stax Studios w amerykańskim Memphis właśnie. Album ten jest przez wielu uważany za jeden z najlepszych albumów z gatunku białego soulu w historii, ze względu na fenomenalne wręcz aranże i ponadprzeciętne, technicznie bezbłędne wokale.
Z innej beczki – warto też wspomnieć o tym, że wiele klasycznych, soulowych numerów z lat ’60-tych, nagrywanych przez Afroamerykanów, powstało przy udziale białych wykonawców. Za przykład może tu służyć między innymi Booker T. & the MGs, grupa grająca instrumentalną odmianę rhythm and bluesa, w której po dziś dzień gra wyjątkowo uzdolniony gitarzysta Steve Cropper, który swój wkład w twórczość grupy miał w ekspresywnych, kąsających gitarowych lickach. Ten sam gitarzysta pojawiał się zresztą na większości soulowych hitów spod znaku Stax i Volt w latach ’60-tych. Głównymi rywalami wytwórni na polu głębokiego, Północnego soulu była ekipa z Muscle Shoals Studio w Alabamie, założone przez muzyków wcześniej związanych z FAME Studios w 1969. I tutaj, na sesjach nagraniowych, w różnych rolach pojawiali się biali muzycy, choćby tak wybitne talenty jak Duane Allman, gitarzysta który wspomagał Arethę Franklin, Wilsona Picketta, niewidomy mega-talent Clarence Cartera czy Kinga Curtisa.
Jak pewnie udało się Tobie zauważyć, analiza dotychczas opiera się głównie na latach ’60-tych – na ten właśnie okres przypada bowiem szczyt popularności tego gatunku. W późniejszym okresie jego obecność w tak zwanym “mainstreamie”, czyli głównym nurcie muzyki rozrywkowej, była bardziej rozproszona. Nurt ten jednak był kontynuowany przez takich wykonawców, jak Hall & Oates, momentami Robert Palmer czy David Bowie w jednej ze swoich wielu faz, a także Bee Gees w latach 1975-1979, gdy tworzyli wyjątkowo energetyczną mieszankę soulu i modnych wówczas brzmień disco.
W późnych latach ’80-tych i wczesnych ’90-tych Blue-eyed soul zaczął powoli wracać do łask, głównie za sprawą takich wykonawców, jak Michael Bolton czy George Michael. Ten drugi w bardzo zgrabny i atrakcyjny brzmieniowo sposób łączył klasyczne, soulowe aranżacje i harmonie z popową lekkością i nowoczesnymi dźwiękami. Co istotne, był też pierwszym, białym solistą, który nagrał duet z Arethą Franklin, I Knew You Were Waiting (For Me) w 1987. Numer ten zawędrował na sam szczyt zarówno listy najlepiej sprzedających się singli w Wielkiej Brytanii, jak i na #1 Billboardu. Dwa lata później George miał zaś zaszczyt stać się pierwszym, białym artystą który otrzymał American Music Award w kategorii “Ulubiony Wokalista Soul/R&B” i “Ulubiony Album Soul/R&B”, przypieczętowując niejako swoją pozycję jako lidera odrodzonego gatunku.
Co interesujące, renesans białego soulu wydawał się mieć miejsce głównie w Wielkiej Brytanii – stamtąd pochodzi bowiem również Annie Lennox. Wokalistka ta, działając jako z Dave’em Stewartem jako duet Eurythmics, w 1985 roku nagrała Sisters Are Doin’ It For Themselves z gościnnym udziałem Arethy Franklin; utwór ten był swoistym, feministycznym hymnem przepełnionym soulowymi wibracjami, stanowiącym odstępstwo od mocno syntezatorowego i elektronicznego repertuaru grupy – choć i tutaj nie obyło się od mechanicznej, elektronicznej perkusji, charakterystycznej dla muzyki rozrywkowej tego okresu. Również z Wysp Brytyjskich pochodzi Simply Red – grupa, której frontmanem jest charakterystyczny, ognistowłosy (i ognistogłosy) wokalista Mick Hucknall. Kariera tej grupy zaczęła nabierać rozpędu w 1986 roku, po wydaniu Holding Back The Years – delikatnie snującej się ballady, zaaranżowanej na pianino i gitarę elektryczną, z delikatnie wijącą się partią saksofonu w środkowej ósemce.
Podobnie, z Wielkiej Brytanii pochodzi nieco zapomniany dzisiaj, uboczny projekt Paula Wellera znanego z zespołu The Jam, i Micka Talbota, The Style Council. Przez 6 lat działalności tworzyli oni unikatową mieszankę rocka, Nowej Fali, synthpopu, jazzu, funka i sophisti-popu, której kulminacją był wydany w 1984 roku utwór Shout To The Top. Singiel ten zawędrował 7. pozycję singlowej listy przebojów w UK, 8. miejsce w Australii i 6. w Nowej Zelandii. Specyficzne brzmienie projektu, jak i jego mocne zakorzenienie i ukontekstowienie w realiach robotniczej Wielkiej Brytanii, sprawiło jednak, że projekt nie odniósł sukcesu w Stanach Zjednoczonych. z 21 wydanych singli jedynie 2 trafiły na Billboard, z czego najwyższą pozycję zdobyło My Ever Changing Moods, wspinając się jedynie na #29. Los You’re The Best Thing/The Big Boss Groove był jeszcze bardziej dramatyczny, bo po wejściu na #76 kawałek z amerykańskiej listy po prostu… Zniknął.
Wspominając o Wielkiej Brytanii i renesansie białego soulu warto wspomnieć również o interesującym zjawisku, jakim był wspomniany przy okazji The Style Council sophisti-pop. Gatunek ten wypłynął w połowie lat ’80-tych na Wyspach Brytyjskich, brzmieniowo stanowiąc wypadkową popularnego wówczas soft-rocka, jazzu i białego soulu właśnie. Cechą charakterystyczną gatunku były elementy elektroniczne i syntezatorowe obecne w aranżach – przeważnie dotyczące sekcji perkusyjnej i smyczkowych padów, a także często pojawiające się instrumenty dęte, głównie saksofony i trąbki nadające nieco duszny i zadymiony klimat większości kompozycji. Spory wpływ na rozwój tego gatunku miał jeden z głównych dandysów sceny brytyjskiej lat ’80-tych, Brian Ferry z Roxy Music. Miłym akcentem tego gatunku jest fakt, że jako Polacy mieliśmy – ba, nadal mamy – swoją reprezentantkę w świecie, dzielnie tworzącą w sophisti-popowej stylistyce Basię Trzetrzelewską, która – nota bene – według najnowszych doniesień ma wystąpić w finale polskiej edycji „X-Factor”. Jej trzy pierwsze solow albumy: Time and Tide, London Warsaw New York i The Sweetest Illusion dotarły do Top40 Billboardu, co jak na sophisti-popowy album nagrany przez Polkę jest fenomenalnym wręcz wynikiem.
Inną znaną reprezentantką gatunku jest Folasade Adu, znana szerzej jako liderka grupy Sade, z którą wydała utwory na stałe wpisane w klasykę muzyki z pogranicza soulu i jazzu – Smooth Operator, Sweetest Taboo czy By Your Side. Również Everything But The Girl, duet z Kingston-upon-Hull we wschodniej Wielkiej Brytanii, który zasłynął w 1994 roku New York house’owym remiksem Todda Terry’ego akustycznego kawałka Missing, przez wiele lat tworzył w sophisti-popowej stylistyce z elementami soulu – wystarczy wspomnieć tu o takich albumach z lat ’80-tych, jak Eden czy Love Not Money.
Końcówka lat ’80-tych przyniosła pewien rodzaj sprzeciwu wobec białego soulu – w przemyśle muzycznym pojawiały się gdzieniegdzie sygnały, że jest to zjawisko niemile widziane, stanowiące eksploatację dorobku Afroamerykanów. Zjawisko to zostało szerzej zbadane przez magazyn Ebony w 1989 roku, kiedy czasopismo to opublikowało artykuł analizujący wpływ białych wykonawców na soul i rhythm and bluesa i próbujący odpowiedzieć na pytanie, czy działania te są dla rdzennie Afroamerykańskiej muzyki destruktywne. Odpowiedź ze strony osób działających w przemyśle muzycznym (zarówno białych, jak i Afroamerykanów) była jednak jednoznaczna: “Współpraca i dodatkowy wkład przynoszą rozwój”.
Podobnie, jak w przypadku pierwszej fali, tak i druga fala białego soulu przetrwała kilka lat, ustępując później miejsca w mainstreamie innym gatunkom. Trzeci renesans białego soulu ma miejsce obecnie, za pośrednictwem takich wykonawców, jak Amy Winehouse, Joss Stone, Duffy, czy Adele, które odnoszą sukcesy po obu stronach Oceanu, a także w kontynentalnej Europie. Ich fenomen jest równiez nazywany “Inwazją Brytyjskiego soulu” lub “Damskim soulem” – o tym jednak szerzej niebawem.
Komentarze