Silk
Love Against the Machine (2011)
All Saints Music
Nie lubię tego beznadziejnego oczekiwania na polskiego rapera, którego żaden ruch nie skojarzy mi się ze słowem „obciach”. Rozpaczanie jednak nic nie da – trzeba zacisnąć zęby i szukać. Czasem kolejne ruchome obiekty na radarze pozwalają uszom na cień nadziei. Na przykład taki MC, co gwiazdorzy na youtubie.
Tak, wybacz Silku, ale trudno nie kojarzyć Cię z tą „pale kidową” rywalizacją. Tak, twierdzisz, że nie usłyszymy Twej twórczości na prywatce, a proponowanie Ci udziału w „Mam Talent” jest dla Ciebie niczym diss. Nie jestem w stanie przewidzieć, jak potoczy się Twoja kariera, ale wiem jedno: jest dobrze, jest szansa. Najbardziej zasmucają komentarze pod kolejnymi utworami: „Po angielsku? To nie ma szans, nie przejdzie”, „Weź rapuj po polsku, w Polsce mieszkasz”. A przykro czytać takie rzeczy, gdyż Silk wyjątkowo dobrze radzi sobie z dwujęzycznością.
Przejdźmy do samej płyty. Pierwszy odsłuch to sama przyjemność. „Powiało zachodem” – można pomyśleć. Krążek wydaje się wyjątkowo udany. I to udany do tego stopnia, że nie muszę szukać dla niego kontekstu w polskich realiach muzycznych, bo da sobie radę w odniesieniu do międzynarodowego rynku. „Biorę Badu duszę, niszę Fisza i głowę Mos Defa” – słyszymy. W każdym z kawałków pomysłów jest muzycznie tyle, że inny artysta pewnie usatysfakcjonowałby się zrobieniem z jednego kilku. Mimo tego nie nastawiajcie się na fajerwerki. Płyta rzeczywiście jest w stanie oczarować podczas pierwszego odsłuchu, ale jeśli jednak się w nią zagłębimy, możemy poczuć pewien zawód. Odkryjemy, że płycie brak spójności, że rażą nas Silkowe oczywistości w tekstach niektórych utworów – i to już na początku płyty, w „Mak Sylk”. Choś Silk rapować potrafi i to bez wątpienia należy mu oddać. (Z drugiej strony niektóre oczywistości, aż proszą się by kliknąć przy nich „lubię to”, np. „Nie znasz angielskiego, to się k*rwa naucz”).
Możecie być spokojni, Silk nie nawija na albumie ze swoją maksymalną prędkością. Tempo jest całkiem standardowe, a głos artysty – przyjemny. A trzeba podkreślić, brakuje takich głosów wśród polskich białych raperów. MC Was nie przekonał i nie przesłuchacie całego krążka, a jesteście ciekawi, na jakie bangery go stać? Najbliższe temu określeniu będą więc „N.W.O”, „Shine Not Blink” i „Robot”. Moje uszy najbardziej cieszą się zaś z old schoolowego „Macro-Fun With Micro-Phone” oraz „Widzimisię” – niespełna dwuminutowej perełki, zabawnie stylizowanej na ludową przyśpiewkę.
Gości na płycie nie ma wielu. Pojawia się Tomasz Organek z Sofy oraz Ailo – ½ duo Ailo in Head. Jednak prawdziwym błogosławieństwem dla płyty (oraz dobrego startu naszego rapera) okazał się Michał Kush, dopełnienie duetu. Beaty w „Made in Love” oraz wspomnianym wcześniej „N.W.O” to absolutne mistrzostwo – czegoś takiego nie spotyka się często w naszym kraju. Ale nawet pomimo tego, są na płycie kawałki, które dla upartego ignoranta mogłyby być co najwyżej tłem do konwersacji… I w tym miejscu pojawia się Ra Re. Wokalista polskiego Brenda Walsh pojawia (a może: „objawia”?) się prawie we wszystkich utworach. Wyjątkowo ciekawy głos, który dobrze uzupełnia refreny, bez gryzienia się z głosem Silka.
Potrafię zrozumieć, że artysta, który wydaje debiutancką płytę chce spróbować wszystkiego, ale autotune to drobna przesada. Zaś sentymentalny nastrój (w tytułowym utworze) w wykonaniu Silka rzeczywiście wzrusza. Płytę zdecydowanie warto nabyć, gdyż za cenę jednodyskowego wydania, tutaj w rozkładanym kartoniku dostajemy aż 3 krążki: oficjalny album, płytę z niepublikowanymi nagraniami i remixami (warto wspomnieć, iż remixem „Second Hand Love” zajął się nasz redaktor, Roux Spana) oraz jeszcze jedną z całym materiałem w formacie MP3, rozszerzonym o materiały wideo.
Nabądźcie więc płytę i odklejcie od Silka łatkę „mistrza prędkości”. Choć oczywiście nadal nim jest!
Komentarze