Wydarzenia

Recenzja: JMSN †Priscilla†

Data: 10 lutego 2012 Autor: Komentarzy:

JMSN

†Priscilla† (2012)

JMSN /White Room Records / Variable Entertainment

Wyobraź sobie rzeczywistość, w której słuchacze są pozbawieni niesłusznej tendencji do pochopnego oceniania muzyki, z którą mają do czynienia. Pomyśl, że z ogromnym zainteresowaniem sięgają po †Priscillę†, nie skreślając z góry artysty-oszołoma próbującego szokować zabawą żywymi ośmiornicami w teledysku (do utworu „Something”).

Wyobraź sobie świat, w którym ludzie nie doczepiają etykiet do płyt i wykonawców. Nie określają JMSN’a białym The Weeknd czy amerykańskim Jamiem Woonem, ale traktują go jako samodzielnego artystę, który potrafił wyciągnąć wnioski z brzmienia płyt wymienionych panów, stawiając kolejny mały krok w rozwoju współczesnego r&b. W takim świecie ludzie nie słuchają wyłącznie oprawy muzycznej i barwy głosu wokalisty, ale przykładają nie mniejszą uwagę do warstwy lirycznej. Doceniają zawarte tutaj kompletne studium bólu, przytłaczające opisy odpływania w depresję i nałogi po ciężkim rozstaniu z tytułową Priscillą.

Wyobraź sobie, że ludzie nie trudnią się wyciąganiem brudu z cudzej przeszłości – nie zwracają uwagi na to, że Jameson jeszcze rok temu pod innym pseudonimem obracał się w zupełnie odmiennej stylistyce, a jedynie widzą przez ten pryzmat ogromny progres jaki uczynił w bogatych aranżacjach łączących zimną syntetykę z żywymi instrumentami. Bez trudu doceniają to, że muzyk bardzo zręcznie przemyca w nowych utworach elementy muzyki trance, odważnie obracając swoją (wstydliwą) przeszłość w atrybut.

Wyobraź sobie świat, w którym słuchacze doceniają muzykę w stopniu, w jakim na to zasługuje. Skoro więc nawet JMSN, w epilogu pełnej żalu i rozpaczy płyty, dziękuje Priscilli za inspirację do tworzenia, to i my powinniśmy być wdzięczni jemu za ten absolutnie niepowtarzalny przekaz muzyczno-emocjonalny.

Komentarze

komentarzy