Kendrick Lamar
good kid, m.A.A.d. city (2012)
Aftermath/Interscope/TDE
Od dawna nie było takiego zamieszania przed debiutem jakiegokolwiek rapera. Porównywanie Kendricka do 2Paca, premiery good kid, m.A.A.d. city do premiery Illmatica to w większości objawy psychofańskiego szału – pozwólmy, by to czas zajął się wydawaniem tego typu osądów. Na dzień dzisiejszy możemy za to przyznać, że raper z Compton nagrał właśnie taki album, jakiego hip hop obecnie potrzebował.
Podtytuł A Short Film by Kendrick Lamar to nie przypadek. Album jest zrealizowaną z hollywoodzkim rozmachem autobiograficzną opowieścią o dzieciaku dorastającym w jednym z najniebezpieczniejszych miast Stanów Zjednoczonych. W nie do końca chronologicznej kolejności poznajemy przypadki z życia ambitnego małolata, który z utworu na utwór coraz bardziej się gubi, wykształca pokorną postawę wobec brutalnej rzeczywistości, by (na szczęście) ostatecznie trafić na dobrą drogę – w przeciwieństwie do bohatera undun Rootsów, innego niedawno wydanego rapowego koncept albumu.
Chociaż historia do odkrywczych nie należy, nie sposób nie docenić formy w jakiej została nam podana. good kid, m.A.A.d. city jest jak film, którego fabuła być może przewidywalna, ale i tak przez bite półtorej godziny wpatrujemy się w ekran ze względu na: umiejętny montaż, błyskotliwe dialogi, widowiskową scenografię, kapitalne zdjęcia; doskonałą obsadę – zarówno głównego bohatera, tych drugoplanowych (Jay Rock, MC Eiht, Drake), jak i epizodycznych (Jhene Aiko, JMSN); dbałość scenarzysty o szczegóły i zachowanie realizmu opowieści, czy wyczucie reżysera w kreowaniu rzeczywistości wewnątrz dzieła.
Hip hop potrzebował albumu, który udowodniłby równie dobitnie, że transfer do dużej wytwórni nie musi wiązać się z utratą wolności artystycznej na rzecz startu w rapowym wyścigu szczurów o jak najwyższą sprzedaż i hity w popowym radiu. Tej wolności Kendrickowi bez wątpienia nie brakuje i zaciągam kredyt zaufania, że jeszcze długo nie zabraknie.
Komentarze