Mówi się, że nazwy gatunków i podgatunków muzycznych istnieją tylko po to, żeby dziennikarze mieli o czym pisać. Sami trochę dziennikarzami się czujemy, więc nie krytykujemy szufladkowania, bo inaczej byśmy skończyli na wirtualnym bruku. Nie zapominajmy, że żyjemy w dobie internetu – czasach kiedy światem rządzą krótkie i zwięzłe komunikaty, a krytykiem muzycznym może być każdy z nas – poszukując nowych talentów na soundcloudzie czy oceniając ich na rateyourmusic.com. Chcemy tego czy nie, metki (a raczej tagi) są wszędzie, a w poniższym tekście chciałbym omówić termin, którym od jakiegoś czasu spina się sporą część tego co najciekawsze we współczesnej czarnej muzyce.
PBR&B, nazywanie również alternatywnym lub hipsterskim r&b to najprościej mówiąc połączenie rhythm & bluesu z elementami białej muzyki spod znaku indie rocka i post dubstepu. Nie sposób nie wspomnieć też o echach ambientu, czasem trapowych bębnach, o fascynacji oldschoolowymi syntezatorami i automatami perkusyjnymi, o odniesieniach do filozofii lo-fi. Istotnym, ale nie dominującym elementem PBR&B jest tęsknotą za klasyką r&b, ale nie aż tak wczesną jak motown sound, czy smyczkowe aranżacje z Filadelfii. Nasi współcześni rewolucjoniści chętnie nawiązują do contemporary r&b z lat dziewięćdziesiątych. Samplowanie przez nich muzyki z tejże epoki nie ma charakteru muzycznego recyklingu w stylu rapowania na breakach z Jamesa Browna, bardziej kojarzy się wywoływaniem widm przeszłości, by przemówiły poprzez współczesna muzykę.
W charakterystykę gatunku wpisuje się również sama treść tekstów. Ci artyści również śpiewają dużo o seksie i to bez cienia pruderii, niemniej tematyka ta jest proporcjonalnie równoważona problematyką duchowości, odurzenia narkotykowego i zaglądania w głąb własnej duszy. Niewielu popularnych artystów r&b zapewnia nam taką różnorodność – tak warstwę liryczną PBR&B komentuje Brandon Neasman – dziennikarz NBC, cytowany nawet na Wikipedii jako ten próbujący zdefiniować pojęcie „nowej fali r&b”.
Powyższe kryteria są całkiem logiczne i nie brzmią jak opis przesadnie naciąganego podgatunku. Niektórzy mają jednak problem z przypisaniem artystów do brzmienia. publikowany przez New York Magazine artykuł wymieniający 10 najważniejszych albumów PBR&B uwzględnia takie zaskakujące pozycje jak Blood Orange, Solange i Janelle Monae. Wiadomo, Janelle ze swoimi odlotami w kierunku klasyki, czy psychodelicznego rocka wyróżnia się na tle mainstreamowego r&b, ale jej Archandroid raczej polega na stawianiu każdemu z brzmień osobnego pomnika, niż na łączeniu ich w jedną, nową jakość.
Nazwa, tak samo jak spinana przez nią muzyka, wywodzi się z syntezy. Sprawdzony już dobrze w historii muzyki termin r&b połączył się ze skrótem PBR pochodzącym od Pabst Blue Ribbon – amerykańskiej marki taniego piwa popularnej w dwóch środowiskach: wśród najniższej białej klasy roboczej i w subkulturze hipsterów. Nie jestem jakoś specjalnie oburzony, ale jest to trochę tandetne – tak nazwę gatunku komentuje How To Dress Well, krzywiąc się na porównanie nowego nurtu rhythm & bluesu ze środkiem upojenia alkoholowego młodzieży w wąskich spodniach i grubych oprawkach okularów. Nie bez powodu właśnie on bombardowany jest pytaniami o to – jako autor wydanego w 2010 roku Love Remains okrzyknięty został pionierem gatunku.
Nie tyle nazwa rani Toma Krella (prawdziwe imię i nazwisko pana Jak Się Ładnie Ubrać), ile sam fakt segregowania artystów jego pokroju w jeden katalog, nieważne jak metkowany. Kwestionowanie tego wydaje się być słuszne. Co z Jamesem Blake’iem stawiającym akcent na dubstepowy element? Albo z Phlo Finister wywołującą ze SpaceGhostPurrpem duchy r&b z lat dziewięćdziesiątych? Czy Kaleidoscope Dream Miguela też romansuje z PBR&B? A cechująca się prog-rockowym rozmachem suita Franka Oceana o piramidach?
Tylko co w związku z tą lawiną pytań? Nie każdy gatunek musi być hermetyczny, a tym bardziej taki który sam w sobie jest szufladkowym dziesięciobojem. Istnieje wiele podejść do PBR&B, mogą one wynikać z punktu wyjścia (Drake z perspektywy rapera, JMSN z perspektywy hmm… kogoś kto zwał się Christian.TV), ze wspomnianych proporcji, wszyscy jednak łączą się we wspólnym, jakże szczytnym celu. Chodzi o wyciągnięcie muzyki r&b z pułapki, w której młotem jest David Guetta, a kowadłem ucieczka w retro. To drugie rozwiązanie wydaje się być bardziej rozsądne, ale nie oszukujmy się – historię muzyki od zawsze pisał postęp, a nie tęsknota za tym co już było. Nazywajmy jak chcemy Weeknda, czy How To Dress Well, ważne że robią coś wielkiego. Coś co sprawiło, że nawet Usher między przeboje ze wspomnianym Dawidem z getta wstawił pozytywnie szokujący świeżością i polotem „Climax”. Jest to wielka siła – może mniejsza niż alternatywny rock/metal z lat osiemdziesiątych jako bunt przeciwko plastikowej muzyce pop, być może większa niż rozdział hip hopu na podziemie i mainstream na przełomie wieków.
Warto przy okazji zamienić też kilka słów o rapie. Podobna nurtowa rewolucja związana jest z boomem na cloud rap. Charakteryzujące się lo-fi podejściem, leniwe, zagęszczone dymem palonego skuna brzmienie według rapera-prowokatora Lil’ B kojarzy się z „lewitującymi w chmurach zamkami” i faktycznie coś w tym jest. Za sprawą A$APa Rocky’ego nurt ten uległ takiej popularyzacji, że nawet kilku polskich raperów przerzuca się z bitów kopiujących Pete’a Rocka na bity kopiujące Clamsa Casino (czołowy cloudowy producent). Szufladka sensowna, ale pociągająca za sobie wiele pytań związanych z innymi sąsiadującymi. Czym w takim razie jest swag rap? Queer rap? Zainspirowany twórczością jednej raperki Tumblrwave?
Jeśli każdy dłuższy tekst wymaga wyraźnej puenty to tutaj będzie taka: przyszło nam słuchać muzyki w bardzo przyjaznych czasach. Rozwój internetu daje nam łatwy (i to mówiąc o samych legalnych źródłach) i szeroki dostęp do tego co było w przeszłości, ale i przyszłość maluje się w pozytywnych barwach. I to w tym najbardziej nas interesującym przypadku – przypadku r&b. PBR&B może nie jest atrakcyjną nazwą, ale niewykluczone, ze kiedyś się przyjmie. Pamiętajmy, że dawno temu w latach siedemdziesiątych mało kto mówił, że słucha motown soundu, funku, tudzież psychodelicznego soulu – dla ludu wszystko było rhythm & bluesem, który oficjalnie posegregowany na pochodne gatunki został lata potem.
Sześciopak Pabst Blue Ribbona za Wasze zdrowie i za zdrowie muzyki!
Komentarze