Wydarzenia

Relacja z Free Form Festival 2013 (Hudson Mohawke, Azealia Banks)

Data: 13 maja 2013 Autor: Komentarzy:

FFF 2013_logo

Free Form Festival – niecodzienna impreza, która od ośmiu lat odbywała się w październiku, wyjątkowo w tym roku, zawitała na rejony warszawskiego Soho Factory już w maju. Podobno jednym z powodów przeniesienia terminu FFF na wiosnę, była niedopisująca jesienią pogoda. Matka natura lubi jednak płatać figle. Deszcz lał się strumieniami i wydawać by się mogło, że na dobre zepsuje to atmosferę festiwalu. Nic z tych rzeczy. Gdy imprezie towarzyszy dobra muzyka, można zrobić tylko jedną rzecz – przypomnieć sobie wersy z numeru „I Wanna Party In The Rain” Eve i bawić się na całego. Tak też zrobiliśmy.

Hudson Mohawke

518f52fd1c946_o

(fot. ST/KS / warszawa.naszemiasto.pl)

Pierwszy dzień festiwalu oznaczał dla nas tylko jedno: spotkanie z mistrzem mieszania elektroniki z rapem – Hudsonem Mohawke. Z lekkim niedowierzaniem i niepokojem patrzyliśmy za siebie, kiedy na chwilę przed występem muzyka, widownia świeciła pustkami. Na szczęście jednak, kiedy Hudson zaczął swoje harce, scena druga momentalnie została wypełniona po brzegi. Sam HudMo był raczej powściągliwy – nie przywitał się z publicznością i przez cały występ nie odezwał się do tłumu. Nie przeszkadzało mu to jednak w zagraniu doskonałego seta. Trzeba być wyjątkowo uzdolnionym DJ, żeby w tak wyrafinowany sposób łączyć ze sobą takie gatunki jak elektronika, trap, klasyczny hip hop i soul, a wszystko to ozdabiać jeszcze fragmentami chóru oraz smyczków, jak miało to miejsce w prawie dziesięciominutowym intro. Wśród numerów, które zagrał nie zabrakło kawałków ze stworzonego z Lunicem duetu TNGHT: „Goooo”, „Higher Ground” czy „Bugg’n”. Największą niespodzianką były jednak niesamowite miksy nowych numerów Kanye Westa, o których informowaliśmy w sobotę rano, wtórując Pitchforkowi. Obok energetycznych, basowych bitów i psychodelicznych dźwięków znalazło się też miejsce na remiks mocno erotycznej piosenki Ludacrisa „What’s Your Fantasy” czy równie sensualnego utworu Miguela, „Adorn”, który kończył ponad godzinny set artysty.

Azealia Banks

518f670490bb0_o

(fot. PAP/Jacek Turczyk / warszawa.naszemiasto.pl)

Odnosimy nieodparte wrażenie, że organizatorzy zadbali o to, by tegoroczny line up festiwalu wpisywał się w myśl: najlepsze zostawiamy na koniec. Ostatnią artystką, która dała koncert na scenie Grolscha, była Azealia Banks. Amerykańska raperka, znana z niepohamowanych zachowań, okazała się być dziką i nieokrzesaną, ale całkiem ciepłą osobą. Ubrana w skąpy strój, którego nie powstydziłaby się sama Rihanna, punktualnie zjawiła się na scenie i od razu z uśmiechem na twarzy przywitała publiczność w stolicy. Przez czterdzieści minut nieprzerwanie utrzymywała z nami kontakt – w pewnym momencie przyznała nawet, że od dawna nie grała dla tak zaangażowanej widowni. Trzeba jednak przyznać, że zabawa nigdy nie udałaby się, gdyby nie repertuar Pani Banks. Szalone dźwięki hitów takich jak „1991”, „Liquorice”, „Esta Noche” czy najnowszego singla „Yung Rapunxel”, w połączeniu z agresywnym flow Azeali doprowadzały tłum do szaleństwa. Apogeum szczęścia publika osiągnęła jednak przy wybuchowym „212” oraz niespokojnym „Harlem Shake’u”. Moglibyśmy zarzucić Azeali fakt, że grała zbyt krótko, ale po pierwsze – nie oszukujmy się, jak do tej pory zarejestrowała niewiele ponad 30 kawałków, a po drugie – czy czterdzieści minut nieustających podskoków i wykrzykiwania ponad siły niecenzuralnych wersów to mało? No właśnie. Będziemy więc chwalić kiedy się należy – za niesamowite pokłady energii, wulkan pozytywnych emocji, szacunek do audytorium i wyjście na bis.

P.S. Sprawdźcie instagrama Azeali. Naprawdę nas lubi.

Podsumowując, jesteśmy niesamowicie zachwyceni poziomem jaki zaprezentowali wyżej opisani artyści. W stu procentach popieramy działania tego typu festiwali, których ogranizatorzy zapraszają do Polski artystów młodych, świeżych i atrakcyjnych muzycznie. Jesteśmy już zmęczeni zespołami czy muzykami, którzy od dwudziestu lat nie istnieją na scenie, a zaprasza się ich jedynie z uwagi na głośne niegdyś nazwiska. Zarówno Azealia Banks jak i Hudson Mohawke pokazali, że mają w Polsce niesamowitą bazę fanów, i że zdecydowanie warto zapraszać muzyków nie do końca będących jeszcze w gronie gwiazd największego mainstreamu. Oby więcej takich wieczorów, dzięki FFF!

Relację przygotowali: Eye Ma i Jakub Manaj

Komentarze

komentarzy