Earth, Wind & Fire
Now, Then & Forever (2013)
Legacy Recordings
Słysząc coraz lepsze opinie, w końcu decydujesz się wejść do klubu Now, Then & Forever. Ponoć gra tam legenda disco, ale w pozłacanym wnętrzu można usłyszeć coś więcej, niż tylko odgrzewane szlagiery. Już przy drzwiach wita Cię rozbujany tłum nucący „Sign on for a better way/ Start today”. Przy kolejnym kawałku, jeszcze trochę nieśmiało, wchodzisz na parkiet. Zaczyna rozbrzmiewać „My Promise” i już zupełnie dajesz się porwać, testując kroki wymyślone w domu podczas słuchania tego nagrania w radiu. Ktoś na drugim końcu sali wpada Ci w oko. Spoglądacie na siebie, przy nieco przygaszonych światłach tańczycie coraz bliżej. „What is this chemistry that’s taking me so high?” — ku Twojemu zaskoczeniu tak mijają kolejne dwie piosenki. Jeszcze krótka chwila oddechu w brazylijskim klimacie „Belo Horizonte” i zespół znowu zaczyna rozgrzewać dyskotekowym bitem połączonym z charakterystyczną linią basu, która nie pozwala ustać w miejscu. Po serii podskoków i obrotów rozsiadasz się na moment na wygodnej kanapie pod rozpostartymi skrzydłami złotego orła. Słuchając „Splashes” zamykasz oczy, wyobrażasz sobie plażę, krystalicznie czystą wodę, opuszcza Cię wszelki stres. Znowu są wakacje, jest ciepło i bezpiecznie. Nagle ktoś łapie Cię za rękę i z powrotem wbiegasz w wirujący tłum. Zdajesz sobie sprawę, że na innej imprezie nie byłoby „Night of My Life”. Niestety ludzie zaczynają się powoli rozchodzić, więc obejmujesz swoją disco miłość i z grupą znajomych do rytmu ostatniego utworu wyruszacie na ulice miasta, które powoli budzi się do życia…
Earth, Wind & Fire zapewnili sobie miejsce w historii muzyki mistrzowskim łączeniem gatunków. W ich nagraniach płynnie przeplatały się soul, funk, R&B oraz elementy jazzu i rocka. Grupa przez lata wyznaczała trendy w błyszczącym świecie disco. Powszechnie uważa się też, że zmienili oblicze czarnego popu. EWF tak naprawdę nigdy nie spuścili z tonu, niemalże regularnie wydając kolejne płyty. Niestety kilka ostatnich krążków nieco ucierpiało na próbach uwspółcześnienia brzmienia i produkcji. Dlatego Philip Bailey w kilku ostatnich wywiadach podkreślał, że nowe wydawnictwo będzie powrotem do najlepszego okresu w działalności zespołu.
Zgodnie z obietnicą, na swoim 21. albumie w dyskografii, Earth, Wind & Fire sięgnęli po rozwiązania sprawdzone na The Need of Love czy That’s the Way of the World. Sami muzycy wspominali, że w przypadku Now, Then & Forever nie miało znaczenia, czy od wydania ostatniego krążka minęło 8 czy 80 lat. Czym więc różni się ta płyta od kompilacji The Best Of? Przede wszystkim nie ma tu hitu na miarę „Shining Star” czy „Boogie Wonderland”. Z drugiej strony, chyba nie to było celem. Formacji faktycznie udało się przywrócić brzmienie, które nie tylko przyniosło jej sławę, ale sprawdza się także teraz i nie powinno zawieść przy żadnej innej okazji. Oczywiście, można się przyczepić, że album nie jest odkrywczy, nie wnosi nic nowego, czyli po co w ogóle go wydawać? Przecież EWF mogli zaprosić do współpracy Daft Punk, Pharella czy Justina Timberlake’a i piąć się w górę po kolejnych szczeblach popowych list przebojów. Tylko po co na siłę zmieniać coś dobrego?
Earth, Wind & Fire prawdopodobnie podjęli najlepszą z możliwych decyzji — nie napinać się i przede wszystkim zaufać sobie. Może ktoś uzna to zbyt asekuracyjne zagranie. Jednak przykłady innych powracających gwiazd sprzed lat już niejednokrotnie udowodniły, że stworzenie dobrego materiału na dawnych schematach wcale nie jest takie proste. Maurice White na pewno jest dumny.
Komentarze