Wydarzenia

Recenzja: Elvis Costello & The Roots Wise Up Ghost and Other Songs

Data: 17 września 2013 Autor: Komentarzy:

Elvis Costello & The Roots

Wise Up Ghost and Other Songs (2013)

Blue Note

Tę płytę nagrali ludzie bardzo niemłodzi. Albo dojrzali, jak wolicie. Doświadczeni. Mądrzejsi niż stada zapalczywych świeżynek wskakujących u Lettermana na stół.

Wise Up Ghost and Other Songs była najtrudniejszą płytą, którą przesłuchałam w ciągu ostatnich kilku miesięcy. To dziwne, bo kompozycja utworów na niej zawarta rzadko przekracza schemat zakładający zestawienie niezmiennego bitu będącego w kontrze z dramatycznym wokalem Costello. Dramatycznym, czyli odgrywającym dramat, będącym wykładnią roli, jaką przyjął wokalista podczas pracy przy tej produkcji. A jest to rola dość prosta, bo polegająca na kreowaniu alegorezy szorstkości z lirycznymi naleciałościami.

Prosta i niezmienna — jak cała płyta (z jednym wyjątkiem, czyli „I Could Believe”, kantyleny z fortepianowym akompaniamentem, która mogłaby być zagrana na pogrzebie Martina Luthera Kinga). Hermetycznie i statycznie, dojrzale i zachowawczo — tak w efekcie brzmi album, na którym ponad godzina muzyki zlewa się w jeden, nasączony bardzo silnym, ale nadal — monochromatycznym — ładunkiem emocjonalnym czop. „Walk Up Uptown”, czyli otwierający i jednocześnie najlepszy kawałek z całej płyty — może dlatego, że brzmi jak efekt przekraczania muzycznych stylistyk — jest kontaminacją wszystkich, oszczędnie dozowanych na rzecz — no właśnie, na rzecz czego? — środków artystycznych. Jest też najbliżej usytuowany wobec tego, jak połączone zostały siły The RootsJohna Legenda na Wake Up!.

Czyli synergicznie. Synergia, chłopcy i dziewczęta, to coś, co sprawia, że czeka się na kolaboracje artystów wcześniej ze sobą niewspółpracujących, działających w odległych muzycznych krainach. Tymczasem Wise Up Ghost and Other Songs to nie mnożenie, ale dzielenie i przeciąganie liny. W efekcie współpraca The RootsCostello opiera się głównie na zestawianiu i budowaniu opozycji.

Ale, ale. Przecież ta płyta jest dobra. Jest przemyślana, osadzona w stałej, nie rozbieganej i poszukującej bez efektu stylistyce, która broni się jako taka. Jest konstrukcyjnym i wykonawczym sznytem — a przy okazji appetizerem, teaserem wobec samej siebie. Zachowawczo zapowiada pewną muzyczną rewoltę, w którą wierzyło się, że nadejdzie, a której finalnie uświadczyć nie można. Może stąd to rzewne „I Could Believe” zamykające płytę?

Komentarze

komentarzy