Wydarzenia

„Surrealizm przypomina mi moją muzykę” — Bilal dla soulbowl.pl

Data: 19 listopada 2013 Autor: Komentarzy:

904163_587728811275832_675825441_o

zdj. Celestyna Król

Jeśli wciąż żyjecie wspomnieniami o koncertach Bilala w Polsce, przedłużcie swoją euforię czytając nasz wywiad z artystą.

Muzyczny surrealista, znany szerzej jako Bilal, przed koncertem w stolicy, opowiedział nam o początkach swojej kariery, nietypowej współpracy z Dr. Dre oraz wieloletniej przyjaźni z Robertem Glasperem. Nie pominęliśmy także pytań o kolaboracje z siostrami Knowles, procesie tworzenia muzyki, życiu w nieustannej podróży i sprawach duchowych. Już teraz możemy Wam to napisać — Bilal to nie tylko utalentowany muzyk, ale także szalenie inspirujący człowiek.

Za pomoc w realizacji tego wywiadu serdecznie dziękujemy niezastąpionej ekipie Warsoul oraz Milenie z audycji Czekolada, która również zadała kilka z poniższych pytań. Miłej lektury!

Zacznijmy od początku. Za sprawą mamy śpiewałeś w chórze, odwiedzałeś również kluby jazzowe z ojcem. W jaki sposób wpłynęło to na Twoją muzykę?

W bardzo znaczący sposób. To były dla mnie same początki, to moje korzenie. Zaczynałem jako mały dzieciak, miałem wtedy około 4 lat, śpiewając dla ludzi. To są moje fundamenty.

Czy jako dziecko słuchałeś soulowych nagrań klasyków? Czy Twoi rodzice mieli takie nagrania w domu?

Nie bardzo. Moja mama była nauczycielką w szkole niedzielnej, więc w domu głównie słuchałem gospel. Wspólnie z ojcem natomiast, prawdę mówiąc to on lubił Otisa Reddinga, w większości słuchaliśmy jazzu. Ale mój wujek i moja ciotka, oni mieli ogromną kolekcję nagrań, za każdym razem gdy przyjęcia rodzinne odbywały się w ich domu, wtedy miałem okazję słuchać soulowych nagrań.

Pochodzisz z Filadelfii, miasta soulu, które słynie z takich muzyków jak Teddy Pendergrass, Delfonics czy Billy Paul. Czy w związku z tym odczuwasz presję by kontynuować ich pracę, pielęgnować tę tradycję?

Cenię ich reputację, ale nie odczuwam żadnej presji. Osiągnęli co osiągnęli. Jedyną osobą, która wywiera na mnie jakąkolwiek presję jestem ja sam (śmiech).

Bardzo charakterystyczną cechą twojego debiutu, były mało kojarzące się z soulem produkcje Dr Dre. Nadawały płycie odrobinę egzotyki. Jak doszło do tej zaskakującej, nawet po latach, współpracy?

Poznałem Dr. Dre w Los Angeles, przez Jimmego Iovine’a, który jest właścicielem Interscope (Interscope Geffen A&M — wytwórnia wchodząca w skład Universal Music Group –- przyp. autora). Usłyszał muzykę, którą przygotowywałem na pierwszy album i stwierdził, że Dr. Dre też powinien. Gdy Dre ją usłyszał, nalegał, żebym wszedł prosto do studia. To było już ostatnie kilka piosenek do albumu. To było świetne. Żałuję tylko, że nie wziąłem ze sobą słuchawek albo zatyczek do uszu, bo on słucha muzyki strasznie głośno. Ale było świetnie, nigdy tego nie zapomnę.

To było zanim miał słuchawki…

(Śmiech) Tak, zanim miał słuchawki. To ma sens, że ma teraz słuchawki. Przysięgam! Większość ludzi w studio ma zazwyczaj dwa ogromne głośniki i podkręcają na nich głośność, a on miał trzy ogromne głośniki, a do tego miał pod spodem trzy subwoofery, a na nich trzy tweetery, cała ściana była pokryta głośnikami. Kiedy tam wszedłem, zauważyłem, że wszyscy, którzy dla niego pracowali, nosili zatyczki do uszu. Wtedy nie wiedziałem dlaczego. Do momentu póki nie powiedział „chcę puścić piosenkę” i wtedy podkręcił głośność do samego końca, a ja wtedy zrobiłem „aaaaa”. (śmiech) Wszyscy się ze mnie śmiali „hahaha”. Teraz wiem, że za każdym razem gdy wchodzę do studia z Dre, muszę mieć zatyczki.

Jak z perspektywy czasu oceniasz 1st Born Second?

Na swój pierwszy album patrzę jako na dużą lekcję. Przed nim wszystko, co wiedziałem, to jak być muzykiem grającym na żywo i dającym koncerty. Przy pierwszym krążku więc miałem możliwość zobaczyć jak tworzy się nagranie, jak się je obrabia, jak to wszystko się dzieje. Bardzo dużo się nauczyłem pracując z tymi wszystkimi producentami.

Opowiedz nam o swojej fascynacji surrealizmem.

Surrealizm przypomina mi w pewien sposób moją muzykę. Na przykład Salvador Dali czy inni, biorą realizm, a później niejako go rozciągają. Biorą coś bardzo naturalnego i powodują, że wygląda jak z innego świata. W podobny sposób tworzę i ja, zwłaszcza przy nowym albumie. To pierwszy album, na którym są praktycznie same żywe instrumenty, a co chciałem osiągnąć to spowodować by wydawały się one odrobinę futurystyczne, żeby miały taki futurystyczny smaczek.

Czy są jacyś artyści, z którymi chciałbyś podjąć współpracę?

Jest kilku, Squarepusher lub Daft Punk. Chciałbym móc zobaczyć proces twórczy ludzi takich jak np. Flying Lotus.

Od lat współpracujesz z Robertem Glasperem. Jak zaczęła się Wasza przyjaźń?

Ja i Robert jesteśmy najlepszymi kumplami. On jest jednym z moich najlepszych przyjaciół. Wspólnie zaczynaliśmy podróż. Jedną z piosenek na moje pierwsze demo „When will you call” napisaliśmy w akademiku. Dzięki tym najwcześniejszym piosenkom podpisałem kontrakt nagraniowy. Myślimy podobnie, nie musimy zbyt dużo rozmawiać, bo muzycznie dobrze się nawzajem znamy, więc wszystko jest proste.

Który numer nagrany z Robertem jest Twoim ulubionym?

„Butterfly” jest moim ulubionym. Robert i ja i pianino, mogłem robić swoje małe sztuczki w tle. Zawsze dobrze się razem bawimy. Nie lubię patrzeć na rzeczy jako na ulubione, bo zawsze szukam jakiejś przygody. To jest powód dla którego kocham muzykę, za każdym razem próbuję odnaleźć w niej przygodę, zrobić coś nowego.

A co jeśli chodzi o kolaboracje z żeńską częścią sceny R&B/soul? Nagrywałeś już z Solange, Beyoncé, Tweet. Którą z nich wspominasz najlepiej?

Nie wiem. Dobrze się bawiłem współpracując z Solange, ale z większością osób z którymi współpracuję praktycznie tworzy się pewna magia. Gdy ta chemia jest dobra, to dzieje się z każdym. Miałem takie doświadczenie z Beyoncé, jej siostrą Solange, Erykah Badu. To ludzie, którzy są na bardzo wysokim poziomie w tym co robią tak czy siak, więc współpraca była super. Chciałbym rzec, że była tam nawet odrobina współzawodnictwa (śmiech).

Wspomniałeś wcześniej, że masz wiele nagrań Sun Ra, które jest Twoim ulubionym i dlaczego?

Moje ulubione nagrania Sun Ra to cosmic music („pozaziemska muzyka”). To nie do końca jest prawdziwa muzyka, brzmi raczej jak ptaki i flety, czyste szaleństwo, jak biały szum i konga. To jedna z rzeczy która mnie zafascynowała w Sun Ra. On zaczął nagrywać muzykę ze źródeł, które nawet nie były instrumentami. Przypomina mi to wczesne założenia elektroniki futurystycznej. W jednym ze swoim nagrań, które nie ma nawet tytułu, jest tylko on na keyboardzie, a brzmi jak dźwięki z kosmosu. Prawdę mówiąc, fragment tego wykorzystałem jako biały szum w jednej ze swoich produkcji. Biały szum to moja obsesja, dosłownie. Przykładowo, gdy z Robertem nagrywaliśmy „Butterfly”, poprosiłem by jeden z inżynierów poszedł ze schowanym w torbie mikrofonem do sklepu i kupił chipsy. Możecie usłyszeć go wchodzącego do sklepu i proszącego o chipsy. Zostało to głęboko ukryte w nagraniu, ale da się usłyszeć. Bardzo podobają mi się tego typu rzeczy. Bjork jest jedną z moich ulubienic, bo ona to lubi.

A czy sam próbujesz takich rzeczy? Przykładowo czy słuchasz nagrań Sun Ra i eksperymentujesz z nimi?

Lubię poznawać różne rzeczy i uczyć się jak je wykorzystywać i odtwarzać. To właśnie rozumiem przez biały szum, zawsze można go odnaleźć. Nawet te dzieciaki, które krzyczą w tle mogą być wykorzystane w nagraniu (śmiech).

Czy myślisz, że Europa różni się bardzo od Stanów? Czy podróże Cię inspirują, czy są może tylko przemieszczaniem się z hotelu do hotelu, ciągle to samo?

Nie, nigdy nie jest takie samo. Każde miasto, do którego jadę różni się estetyką, architekturą, ludźmi, inspiruje mnie wszystko. Próbuję wyciszyć się w głowie, tak by móc postrzegać wszystko dookoła jak dziecko, być tym zafascynowanym, zaintrygowanym. Najtrudniejszą rzeczą dla mnie jako artysty jest niejako zamknąć siebie samego, swój umysł, bym mógł doświadczać wszystkiego.

Medytujesz?

Medytuję, prowadzę dzienniki. Muzycy mają wiele na głowie. Robię wiele rzeczy, rymuję, ćwiczę.

A co możesz nam powiedzieć na temat strony duchowej. Jakie jest Twoje podejście do Boga?

W moim przypadku to trwająca podróż. Jedną z najważniejszych rzeczy dla mnie jest odnalezienie Boga na swój własny sposób, a nie czyjś inny. To odważne podejście. Myślę, że najbardziej naturalne dla człowieka jest po prostu podążać za rozwiązaniami innych, bo zostały one przetestowane i sprawdzone. Myślę, że to jedna z głównych rzeczy, która wciąż wpływa na mnie by tworzyć muzykę. Nie sądzę, by była to rzecz, którą wiem na pewno. Tak jak matematyk, może wszystko dodać by osiągnąć najwspanialszy rezultat, może teoretyzować o wszystkim, ale istnieje też ten nieznany czynnik, który definiuje magię i nikt tak naprawdę nie potrafi go rozszyfrować. To jest właśnie Bóg. To nieznane.

Ponieważ tak myślałem na temat A Love Supreme Coltrane’a, który mówił, że Bóg jest miłością. Sam wiele mówisz o miłości.

Dokładnie, Bóg jest miłością. Tylko czym jest miłość? To pytania, które ciągle się pojawiają. Często w związkach o takie rzeczy się kłócimy, czyje pojęcie miłości jest najlepsze. „Nie kochasz prawidłowo, gdybyś mnie kochał, to zrobił byś to…” „Ależ ja cię kocham, przecież robię to, ale gdybyś ty mnie kochała to byś zrobiła tamto…”. Każdy ma swoje pojęcie miłości, lecz samo uczucie jest podobne, jest to uczucie, które wszyscy odczuwamy.

Dziękujemy za rozmowę.

Komentarze

komentarzy