Wydarzenia

„Muzyka jest dla mnie lekarstwem” — Malia dla Soulbowl.pl

Data: 11 czerwca 2014 Autor: Komentarzy:

1
Czy muzyką można pokonać raka? To pytanie należy kierować do Anastacii, Kylie Minogue i Malii. No właśnie. Pogadaliśmy sobie z ostatnią z nich o niezwykłej sile dźwięków.

Malia. Nie znacie? Już przedstawiamy! Wokalistka z Malawi, która obecnie przebywa w Wielkiej Brytanii. Wydała łącznie 5 płyt, każdy w innej stylistyce i każdy zasługuje na 4 gwiazdki. Od neosoulu, przez elektro-gospel, do coverów Niny Simone. Skąd w niej tyle inspiracji? Zapraszamy do lektury!

Jak przebiega wizyta w Polsce do tej pory?

Dotarłam tu zaledwie dziś po południu, przyjechaliśmy od razu udzielać wywiadów, więc nie miałam jeszcze szansy się wkręcić.

Zacznijmy od tego jak rozpoczęła się Twoja przygoda z muzyką.

Dużym katalizatorem była Billie Holiday, gdy usłyszałam ją śpiewającą „Strange Fruit”. Nigdy nie słyszałam nic podobnego, to było potężne odbicie mojego całego istnienia. Dzięki niej odkryłam wspaniałe żeńskie wokalistki takie jak Sarah Vaughan, Ella Fitzgerald, Joni Mitchell, potem również z Motown, mój cały świat się otworzył.

Urodziłaś się w Malawi, a następnie przeprowadziłaś się do Londynu. Czy nadal podróżujesz między dwoma kontynentami?

Moja mama również przeprowadziła się do Wielkiej Brytanii, mój tata mieszkał tam, lecz już nie żyje. Cała moja rodzina przeprowadziła się do Anglii, więc nadal jestem w kontakcie, ale już nie tak dużym jak wtedy, gdy tam mieszkali.

W jaki sposób Twoje pochodzenie wpłynęło na Twoją muzykę? Czy miało duży wpływ?

To jest istotne pytanie, ponieważ w połowie jestem Malawijką, a w połowie Brytyjką. Być może sposób życia, jakie prowadziliśmy w Malawi – pod totalitarnym rządem, gdzie nie było zbyt dużego wpływu krajów europejskich w dziedzinie muzyki, literatury, wpłynęło na mnie w taki sposób, że gdy po raz pierwszy usłyszałam „Strange Fruit” i Billie Holiday, to było coś bardzo silnego, miało na mnie ogromny wpływ, jakbym wylądowała na Marsie, to było jak z innego świata. Gdybym nie pochodziła z Malawi, to prawdopodobnie nie odebrałam bym tego w sposób, w jaki odebrałam. To było jakby cały świat się przede mną otworzył. Moja historia jest niejako podzielona na połowę, jest w sposobie jaki piszę, jaki się poruszam, jaki mówię, w mojej skórze, we wszystkim. Nie mogę się obiektywizować, bo taka właśnie jestem.

Czy dlatego nagrałaś album z piosenkami Niny Simone?

Przy Black Orchid zdiagnozowano u mnie raka piersi, przechodziłam wiele zabiegów, chemioterapię, w tym czasie słuchałam dużo Niny Simone i Joni Mitchell. Ale to Nina Simone była w jakiś sposób obecna duchowo, mówiąc mi, żebym szła na przód, była duchowym mentorem. Przetrwałam, by jej podziękować. Wtedy zaczęłam też śpiewać te piosenki. To było duże podziękowanie.

Czy odczuwałaś presję spowodowaną faktem, że to piosenki Niny Simone?

Ani przez chwilę! Nie myślałam o tym, bo po co miałabym myśleć. Nie chciałam być nią, byłam jedynie wdzięczna, miałam same pozytywne uczucia do niej. Dzięki tym emocjom odczuwałam wielką przyjemność, miałam wspaniałych muzyków takich jak Daniel Botta, Alexander Saada, muzyków którzy byli bardzo „płynni”, wrażliwi. Bez agendy zrobiliśmy album Black Orchid, czułam się z tym dobrze, więc nie było strachu. Nie jestem Niną Simone, nie chcę być jak Nina Simone, chcę tylko powiedzieć jej „dziękuję”.

Czy myślisz, że problemy które poruszała w swoich tekstach takie jak rasizm, podziały, bieda, są nadal aktualne?

Tak długo jak jesteśmy ludźmi, bez względu na to czy mam czarną skórę, włosy blond czy fioletowe, zawsze będziemy wydawali osądy i myślę, że nadal ma to miejsce. Niestety świat nie jest rządzony przez kobiety (śmiech) – tak przynajmniej ja to widzę. Każdy kto ma władzę, chce jej nadużywać, nie przejmując się krzywdą, którą wyrządza innemu człowiekowi. To jest tragedia. Chciałabym znać odpowiedź, rozwiązanie. Jej teksty są edukujące, są przypomnieniem dla ludzi, również przebudzeniem: zróbmy coś, wszyscy! Bardzo to doceniam. Jest w tym względzie świetnym nauczycielem.

Wracając do Twojego pierwszego albumu Yellow Daffodils. Z perspektywy czasu co o nim sądzisz? Widziałam teledysk do „Purple Shoes” — to było bardzo odważne. Od razu pomyślałam o Eryce Badu.

Zazwyczaj myślę po tym jak już coś zrobię. Teraz, około 12 lat później, może trochę dłużej, gdy oglądam ten teledysk, zastanawiam się „co?”. To było zabawne doświadczenie. Wtedy myślałam „tak, zróbmy to, czemu nie być nagim”. Reżyser powtarzał „bądźcie ostrożni, nie patrzcie za długo na Malię, ona jest bardzo nieśmiała”. A ja po prostu wyszłam i powiedziałam „zróbmy to, oto jestem”.

Wracając do albumu Yellow Daffodils — jakie masz wspomnienia z okresu nagrywania go?

To była jedna z pierwszych piosenek (tytułowa – przyp. autora), którą napisałam żeby ją nagrać, połączyć swój tekst z muzyką. To była piosenka, którą napisałam o swoim tacie, który zmarł. Bardzo lubię ten utwór, gdy go pisałam czułam się dobrze. Czułam, że dzięki takim utworom tworzę więź z ludźmi.

Gdzie znajdujesz inspiracje? Słuchając Twoich albumów uderzył mnie fakt, że wszystkie różnią się od siebie. Yellow Daffodils jest w klimacie neosoulu, na Echoes of Dreams możemy usłyszeć trochę mocniejsze klimaty, Convergence jest z kolei połączeniem elektro i gospelu — dlaczego wybierasz tak różnorodne drogi?

Jestem osobą, która żyje prowadzona instynktem. Nie zastanawiam się zbytnio nad przeszłością czy przyszłością. Kiedy czuję, że bardzo chcę coś zrobić w tym momencie, to po prostu to robię. Być może to jest to. Kiedy ja ich słucham, to zawsze jest mój głos, sposób w jaki śpiewam, co czuję, jest zawsze takie samo. Muzycznie to są rzeczy które lubię i których próbuję, pracuję z różnymi producentami, więc oni też mają swój wpływ, to nie zawsze jestem tylko ja. Black Orchid był prawdopodobnie mi najbliższy. Po prostu się tym cieszę, wybieram to co sprawia mi przyjemność. Podążam za uczuciem, za swoim instynktem. Mam nadzieję, że stale się rozwijam, próbuję nowych rzeczy. Jestem dziewczyną — różne buty, różna muzyka (śmiech).

Jak doszło do Twojej współpracy z Borisem?

Bardzo lubiłam piosenkę „The Rhythm Divine” i chciałam zrobić coś podobnego (nuci). Zadzwoniłam do niego i powiedziałam, że chciałabym coś stworzyć wspólnie. Zgodził się i zaczęliśmy pracować. Ja zrobiłam dwie piosenki na ich album, a następnie stworzyliśmy album na przestrzeni 3 lat. Podobał nam się proces i tworzenie. W tym samym czasie zrobiłam również Black Orchid. Nie pracowaliśmy każdego dnia przez całe 3 lata. Spotykaliśmy się na jakieś 5 dni, 2 dni, ponownie po dwóch miesiącach i w taki sposób tworzyliśmy. On również pracował nad albumem dla Yello. Pracowaliśmy kiedy mogliśmy.

Jesteś również artystką jazzową, czy myślisz, że media pomijają jazz? Dlaczego tak się dzieje? Czy dlatego, że jest to trudna muzyka?

Są tego dwie strony, bo gdyby jazz stał się komercyjny, być może nie byłby czymś tak wyjątkowym i taką świętością. Wydaje mi się, że to muzyka dla ludzi myślących i nie jest prosta w odbiorze, nie uderza Cię od razu. Czasami trzeba przesłuchać utwór dwa, trzy razy, żeby go zrozumieć. Gdy pierwszy raz usłyszałam Milesa Davisa, nie mogłam się wkręcić, gdy dojrzałam, zaczęłam słuchać go więcej i teraz go rozumiem, dociera do mnie. Być może chodzi właśnie o ludzką dojrzałość, gust. Na pewno nie ma takiego potencjału jak Beyoncé czy Rihanna, tej całej komercyjności, ale mi się to podoba, nie trzeba sprzedać stu milionów nagrań, aby być wartym powiedzenia, że jest się wspaniałym. Po prostu robię to co robię, to co lubię.

Być może dlatego jazz jest tak wyjątkowy, bo nie słuchają go wszyscy.

Na pewno w pewnym sensie tak. Ale jednocześnie szkoda, ponieważ jest mnóstwo świetnej muzyki, która mogłaby przykładowo dotrzeć do młodych ludzi. Zawsze puszczam je w swoim domu, by moja córka mogła słuchać tej muzyki, by nabywała ten gust. Gdy przyjechałam z Malawi miałam 13-14 lat i wtedy nie słuchałam popu, pierwszą osobą którą usłyszałam była Billie Holiday, Ella Fitzgerald i tego lubiłam słuchać. Gdy usłyszałam muzykę popową, nic nie mogło się równać z tymi artystkami. Mogło to trwać chwilę, potrafiłam kupić Duran Duran czy cokolwiek, ale jest różnica między jedzeniem brokuł a waty cukrowej. Mimo wszystko, doceniam muzykę popową, ale uważam, że chodzi o proteiny, o pożywienie, a mnie jazz żywi, edukuje, rozwija mnie jako istotę ludzką, a to właśnie powoduje dobra sztuka.

Czy są artyści, z którymi chciałabyś współpracować?

Jest ich tak wielu, ale większość z nich nie żyje (śmiech). Uwielbiam Joni Mitchell, Björk, te dwie przychodzą mi teraz do głowy. Osoby, z którymi chciałabym pracować w większości nie żyją. Może mój muzyczny świat jest mniejszy, częściej patrzę wstecz niż na to co dzieje się obecnie.

Czy Joni Mitchell obecnie nagrywa, gdyż jestem bardziej skupiona na R&B?

Tego nie wiem, ale ja lubię również Mos Defa, Outkast.

Jakie są Twoje muzyczne plany na przyszłość? Planujesz nowy album?

Tak, myślę nad tym. Moje zdrowie nie jest takie jak kiedyś, po leczeniu raka piersi. Więcej zastanawiam się nad tym co jest dobre dla mojego zdrowia, otaczam się tym co sprawia, że czuję się dobrze, myślę nad zrobieniem albumu w stylu ostatniego Convergence. Być może pójdę w tę stronę, na pewno nie komercyjną (śmiech), ale trzeba też znaleźć odpowiednich muzyków, osoby, z którymi bym pisała, więc nie wiem jak szybko to nastąpi, ale to mam teraz w głowie.

Jakieś nowe teledyski?

Tak, powinien być nowy do „I Feel It Like You”, skończymy montaż w ciągu tygodnia, dwóch, więc powinien się pojawić. Następnie może jeszcze jeden.

Nie zagrasz w najbliższym czasie w Polsce?

Nie, ale postaram się, żeby zagrać. Prawdopodobnie w przyszłym roku.

Czy czujesz się lepiej fizycznie? Anastacia również miała raka piersi.

Tak, miała nawrót choroby.

Ale obecnie znowu nagrywa. Trzeba być silną kobietą.

Dokładnie. Gdy masz raka, to terapia cię zabija, fizycznie i emocjonalnie. Wtedy, żeby się w ogóle poznać musiałam śpiewać, by poczuć się sobą, że wciąż jestem sobą. Potrzebuję muzyki, podobnie jest pewnie z Anastacią.

Uderza człowieka to, że jesteś na szczycie, a wszystko co tak naprawdę masz to zdrowie, jest najważniejsze.

Właśnie o to chodzi, rak nie ma uprzedzeń, nie jest rasistowski, wybiera kogo chce. Smutny fakt jest taki, że u coraz większej liczby kobiet diagnozuje się raka. Sposób życia, stres na pewno napędzają tę sytuację w obecnych czasach.

Dzięki Bogu za muzykę.

(śmiech) O tak, zdecydowanie! Nie jest banałem, że używa się muzyki do leczenia ludzi, używa jej jako lekarstwa. Dla mnie jest lekarstwem.

Dziękujemy za rozmowę.

Komentarze

komentarzy