Wydarzenia

Recenzja: SBTRKT Wonder Where We Land

Data: 18 października 2014 Autor: Komentarzy:

SBTRKT

Wonder Where We Land (2014)

Young Turks

Wydany w 2011 roku debiut SBTRKT’a był zastrzykiem energii dla brytyjskiej sceny alternatywnego R&B zdominowanej wówczas przez smutnych chłopców pokroju Jamesa Blake’a z jednej strony i fantazyjną fuzją pierwszoligowego future garage’u z bezpretensjonalną przebojowością z drugiej. W ciągu minionych trzech lat elektroniczna paleta gatunkowa, z której wyrosło brzmienie londyńskiego producenta, dynamicznie się rozwinęła, wychodząc dalece poza swój wcześniejszy paradygmat. Tymczasem na Wonder Where We Land SBTRKT bez skrupułów odświeża schemat, który wcześniej przyniósł mu sukces i popularność.

Dobra klisza nie jest zła — artysta podtrzymuje swoje charakterystyczne szczękająco-brzdąkające brzmienie, a do znanych z debiutu głosów Samphy i Jessie Ware dołączają między innymi A$AP Ferg i szereg postaci związanych z szeroko pojętym indie: Ezra Koening z Vampire Weekend, wokalistka Chairlift — Caroline Polachek i żeńska grupa rockowa Warpaint. Niestety kompozycjom, choć zręcznie wyprodukowanym, brakuje lekkości czy nawet frywolności, która cechowała najlepsze momenty jego dotychczasowej kariery z nieśmiertelnym „Wildfire” na czele. Jednocześnie zbyt wiele różnych głosów w kolejnych numerach daje wrażenie odsunięcia SBTRKT’a na dalszy plan, co jest zresztą częstą przypadłością stricte producenckich krążków o popowych aspiracjach. Trudno powiedzieć, czy zadecydował o tym brak pomysłu na instrumentalne rozwinięcie kompozycji, czy generalna wizja SBTRKT’a — siebie jako artysty i miejsca swojej muzyki w popkulturze.

Fragmentaryczną odpowiedź być może dostarczają wydane w pierwszej połowie roku trzy miniepki Transitions prezentujące zgoła odmienne oblicze londyńskiego twórcy — surowe, skoncentrowane raczej na rytmie i przyległych mu zawiłościach, aniżeli wokół struktur melodycznych, obnażające kulisy warsztatu producenckiego. Unikając tego na Wonder Where We Land, SBTRKT i jego świta wystawiają się jednak na prawdopodobnie trudniejszą próbę — emocjonalnego zaangażowania słuchacza. Tu ciężar rozkłada się nieproporcjonalnie w zależności od numeru — na wokalistów, melodię i w dalszej kolejności — finezję producenta. Wśród jasnych momentów można wymienić zamykające krążek „Voices in My Head” z natchnionym popisem A$AP Ferga na pierwszym planie, upbeatowe, rozwinięte perkusyjnie „New Dorp. New York” czy przywodzące na myśl najlepsze momenty poprzedniego krążka „Temporary View”. Efekt jest jednak nierówny, a na pewno niedorównujący utrzymanemu w ryzach, nienagannemu debiutowi.

Komentarze

komentarzy