Wydarzenia

Recenzja: Rochelle Jordan 1021

Data: 18 listopada 2014 Autor: Komentarzy:

Rochelle Jordan

1021 (2014)

Protostar

Moje pierwsze w życiu rolki, słuchawki na uszach, Walkman wciśnięty do kieszeni i teledyski nagrywane na kasety VHS — przełom lat dziewięćdziesiątych i nowego tysiąclecia to okres, do którego z tęsknotą wracają fani muzyki R&B, a tę samą tęsknotę wykorzystują artyści w swojej twórczości. Druga połowa roku bogata była w długogrające debiuty wokalistek obracających się wokół wspomnianego gatunku. Każda z nich przedstawiła swoją wizję współczesnej, czarnej muzyki, ale tę najciekawszą, choć paradoksalnie mocno osadzoną w przeszłości, prezentuje właśnie Rochelle Jordan.

1021 to wydawnictwo zaskakujące szczerością, spójnością, przemyślanym doborem kompozycji i oddechem świeżości, mimo bardzo wyraźnie, wręcz jednoznacznie nakreślonej inspiracji brzmieniowej i wizerunkowej. Materiał na krążku łączy w sobie stylistykę znaną z lat dziewięćdziesiątych, ale wzbogaconą o elektroniczne, niekiedy surowe, dźwięki. W większości album został wyprodukowany przez wieloletniego współpracownika Rochelle — Kelvina “Klasha” Montgomerego (KLSH), który doskonale eksponuje jej wokalny talent i niespotykany wręcz feeling. Jordan nie tylko dostosowuje swój klimatyczny i zmysłowy głos do podkładów, ale właściwie w oparciu o swój warsztat buduje całe melodie i rytmikę. Praktycznie każdy utwór zasługuje na wyróżnienie, refreny urzekają nawet, gdy opierają się na powtórzeniach zaledwie kilku słów, a zwrotki wciągają dzięki wielokrotnym zmianom tempa. „Lowkey” czy „401” mogłoby znaleźć się na albumie wydanym przez Aaliyah wiele lat temu, ale jednocześnie brzmi na tyle aktualnie, że nie odbiega od współczesnych trendów. Co ciekawe, Rochelle Jordan zdecydowanie wygrywa z pozostałymi tegorocznymi debiutantkami. W najbardziej eksperymentalnym „What the Fuss”, stworzonym wraz z Illangelo, ROJO zbliża się dużo bardziej do oryginalności FKA Twigs niż Banks czy Tinashe, a żonglując tempem w „There You Go”, wykorzystuje tę samą sztuczkę co „Say My Name” Destiny’s Child czy „Don’t Think I’m Not” Kandi. Dzięki temu unika monotonii, z której nie potrafiła wybrnąć Jhené Aiko. Niezwykle sentymentalne i melodyjne „Back in the Day” wprost nawiązuje do „Those Were the Days” Aaliyah, a „Playa 4 Life” potwierdza, że w tak standardowej kompozycji mid-tempo Rochelle z łatwością i wdziękiem przywołuje najlepsze momenty R&B minionej dekady.

Urodzona w Wielkiej Brytanii, ale od dawna rezydująca w Toronto, ROJO już od kilku lat regularnie pokazywała, że ma szansę stać się jedną z najjaśniejszych postaci niezależnego R&B. Rochelle nie bez przyczyny porównywana jest do Aaliyah i choć w wielu przypadkach takie odniesienie okazywało się dla innych wokalistek pułapką czy ciężarem nie do udźwignięcia, Jordan radzi sobie z nim po prostu lepiej niż ktokolwiek do tej pory. Nie popada w ślepe odwzorowywanie oryginału, lecz na odpowiednich fundamentach kształtuje swoją artystyczną osobowość. Inspiracje twórczością Aaliyah są oczywiste, ale ich celem jest bardziej zgłębienie fenomenu rhythm and blues’a lat dziewięćdziesiątych i wykorzystanie go we współczesnej muzyce niż czerpanie zysku z czyjejś wyjątkowości. 1021 odnosi się do daty urodzenia wokalistki, co jeszcze mocniej podkreśla osobisty charakter wydawnictwa. Tematyka uczuciowych zawirowań nie zaskakuje, ale mimo to wciąga dzięki niebanalnym tekstom i naturalności. Tak wyczuwalny duch dawnego R&B Rochelle przełamuje nowoczesnym brzmieniem, elektronicznym zacięciem i dudniącymi gdzieś na drugim planie brytyjskimi klubami. Odrobina więcej ryzyka mogłaby przynieść artystce jeszcze lepszy końcowy efekt, ale 1021 to i tak wystarczający powód, by z uwagą podążać za ROJO i jej nieprzeciętnym talentem.

Komentarze

komentarzy