
Lena Romul gra i śpiewa od dziecka. Niedawno wystąpiła w programie „Mam Talent” i choć po show padały duże propozycje, wybrała własną, niezależną drogę. Współpracowała z wieloma muzykami, wiele gatunków ją fascynuje. Na solowe konto zapracowała albumami Industrialnie/Instynktownie oraz zupełnie świeżym Pegazem. A, właśnie! Przy okazji zobaczcie najnowszy klip Leny do fantastycznego utworu „Bajka”. Miłej lektury!
Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką? Czego słuchałaś jako dziecko/nastolatka?
Moja przygoda z muzyką zaczęła się w przedszkolu — kiedyś przyszła do nas pani ze skrzypcami i tak bardzo mi się spodobały, że zamarzyło mi się pójście do szkoły muzycznej. Pierwszy stopień szkoły skończyłam na skrzypcach. Jak to często z dziećmi ze szkoły muzycznej jest, wcale nie słuchają one takiej muzyki, której się ich uczy. Jako dziesięciolatka uwielbiałam Britney Spears, niestety! (śmiech). Duży wpływ na mnie miały rzeczy, jakich słuchali moi rodzice — tata słuchał głównie muzyki rockowej np. Black Sabbath czy Led Zeppelin, mama lubiła spokojniejszą muzykę i to były w sumie kontrastowe rzeczy — albo puszczała „4 pory roku” Vivaldiego albo Soykę, przeskakiwała do Kasi Kowalskiej i Sade. Ich zainteresowania muzyczne były szerokie, to dało mi otwartość na różne gatunki muzyki.
Wspomniałaś o tym, że chodziłaś do szkół muzycznych. Jak Twoim zdaniem ma się edukacja muzyczna w Polsce?
Bardzo dobrze wspominam pierwszy i drugi stopień. Byłam w szkole całodziennej muzycznej — zajęcia muzyczne były zmiksowane z ogólnokształcącymi. Nie odczuwało się żadnej różnicy pomiędzy zajęciami, spędzało się dużo czasu z rówieśnikami. Miało to też swoje mankamenty, czasami po wyjściu z liceum trudno było mi rozmawiać na jakiekolwiek inne tematy niż muzyka. Człowiek się jednak ogranicza. Jeśli chodzi o edukację samą w sobie to myślę, że cudowne jest fakt, że można się uczyć muzyki za darmo. Jest jednak mało wiedzy i praktyki jeśli chodzi o szeroko pojętą muzykę rozrywkową. Duży nacisk kładzie się na historię muzyki klasycznej, bardzo mały wycinek czasu poświęca się — i to tylko, jeśli jesteś na specjalizacji — muzyce jazzowej, i to niekoniecznie współczesnej. Brakuje szkół, w których możemy się uczyć zawodu w praktyce, show biznesu, promowania, organizacji koncertów czy współpracy z mediami. Wykonawstwo owszem, ale nic poza tym.
Co z tym jazzem w Polsce? Czy słusznie jest określany muzyką „niszową”, która nigdy nie wypłynie już na szersze wody, nie przebije się do komercyjnych stacji? Czy jazz wciąż jest muzyką dla elit?
Uczyłam się i byłam przygotowywana do wykonywania takiej muzyki. Jestem wykształcona jako jazzowy muzyk, mi się ta muzyka podoba, bardzo lubię jej słuchać, ale muszę przyznać, że o wiele łatwiej wchodzą mi jazz delikatny, melodyjny. Jest dużo odłamów muzyki jazzowej, która jest ciężka w odbiorze dla osoby niewykształconej muzycznie. Nie do końca rozumiem po co wykonywać muzykę niezrozumiałą dla odbiorcy, przesyconą informacjami. Nie zawsze wiedza idzie w parze z pięknem. Poza tym kiedyś muzyka swingowa miała swój użytek jako muzyka taneczna, wykonywało się wiele tzw. „standardów”, czyli utworów znanych i lubianych. Niedocenione jest przez współczesnych wykonawców połączenie muzyki improwizowanej i tanecznej zarazem.
Skąd pomysł na dwa projekty Industrialnie/Instynktownie? Uczyłaś się jazzu, tutaj odnajdujemy go niewiele. Czy dwie płyty to nie za dużo jak na debiutantkę?
Instynktownie to płyta inspirowana jazzem, nie nazwałabym jej jazzem, ale ma na pewno takie inspiracje i brzmienie poprzez wybór akustycznych instrumentów, konstrukcje utworów. Im dłużej pracowałam jako muzyk, tym bardziej zaczęły mi się podobać także inne gatunki muzyki, stąd pomysł na album Industrialnie. Chciałam się dowiedzieć w pewnym momencie nauki muzyki jak się tworzy szeroko pojętą elektronikę (co zresztą przydało się przy produkowaniu albumu Pegaz). To zdecydowania samodzielna praca — wiele programów i instrumentów trzeba dotknąć, sprawdzić, poklikać, pokręcić gałeczkami. W równoległym momencie pisałam zupełnie inne utwory. Tamte płyty były zespołowe — robiliśmy je w tych dwóch składach i obydwie grupy chciały pomysł zrealizować. W ten sposób jakoś w jednym czasie wszystko się zamknęło, w jeden podwójny album. Nie czułam powodu żeby to rozdzielać w żaden sposób. Uważam, że ograniczyłabym się gdybym w debiucie pokazała tylko jedną albo drugą stronę. Mogłabym zostać zaszufladkowana, co było by mi bardzo nie na rękę. Nie zrobiłabym chyba takiego obszernego albumu po raz drugi, bo to trochę szalone. Jak człowiek robi pierwszą płytę to jest „nadambitny” (uśmiech).
Przejdźmy teraz do „Mam Talent”. Dlaczego wybrałaś akurat tego typu program, choć wiemy, że telewizja produkuje talent shows stricte muzyczne?
Byłam na castingu do 3 edycji „Mam Talent”, ale nie poszłam dalej, pomimo tego, że przeszłam, więc produkcja miała do mnie kontakt, który podałam za pierwszym razem. Odezwano się do mnie rok później, czy miałabym ochotę ponownie spróbować. To była sugestia, która mnie zastanowiła. To wcale nie oznaczało, że gdzieś dojdę, zaledwie tyle, że wiedzieli, że istnieję i czym się zajmuję. Nie oznaczało automatycznie przejścia dalej. Mogłam zaprezentować się na nowo na precastingach, tyle. „Mam Talent” przeważyło przede wszystkim z tego powodu, że jest tam dowolna forma. Nie ma narzucania co masz robić na scenie w żaden sposób (oprócz repertuaru oczywiście). Mogłam grać na fortepianie, saksofonie, mogłam śpiewać, choć nie uważałam się wtedy za mocną wokalistkę, nie miałam jeszcze w głowie, że będę tyle śpiewała. Odwagi do śpiewania nabrałam po programie. To była świetna przygoda! W tych programach są dostępni dla uczestników Vocal Coache. Spędzasz godzinę z doświadczoną i wykształconą panią i ona potrafi ci w tę godzinę zmienić całkowicie myślenie na swój i swego głosu temat. Wcześniej pracowałam jako muzyk u innych, ale nauczyłam się takiego myślenia solo, indywidualnego, wcześniej nie byłam nastawiona na front sceny.
Wydaje mi się, że masz zdrowe podejście, bo o ile ktoś nie odniesie spektakularnego sukcesu (patrz: Dawid Podsiadło czy Kamil Bednarek) to zazwyczaj opinie o tego typu programach są raczej negatywne, np. ze względu na ograniczający kontrakt.
Kontrakt jest jaki jest, ale kontrakt też sugeruje ci, że jeśli duża wytwónia cię nie zechce to nie masz zobowiązań. I na całe moje szczęście (wtedy oczywiście myślałam inaczej) bardzo dobrze, że tak właśnie się stało. Robię rzeczy w tak swobodnym tempie, że każdy nacisk na mnie z góry powoduje, że mam blokadę psychiczną. Nie jestem w stanie wtedy pisać szczerze.
Padały jakieś inne duże propozycje?
W międzyczasie po programie byłam związana z firmą menadżerską, która też mnie pchała do jednej z wytwórni, niedużej, ale takiej, która miała dużo rzeczy zasponsorować i to było oczywiście w porządku, ale potem zaczęły się pretensje dotyczące muzyki, już na końcu projektu. Tak jakby przyszli rodzice z różgą i powiedzieli: „nie, to jest niedobre, musisz zająć się czymś innym, to nie dla Ciebie”. Jak ci zależy na czymś, żeby robić to całościowo, to sytuacja tego typu może podciąć skrzydła.
Musiałaś być bardzo odważna rezygnując z takiej propozycji, mając w głowie to, co może Cię czekać dalej.
Nigdy nie widziałam tego jako odwagi. Widziałam to raczej bardziej jako strach smuszający do działania. Mocno cenię sobie swoją wolność jako człowiek. Nie lubię, gdy wymaga się ode mnie czynności i rzeczy, których ja sama nie lubię robić. Blokuje mnie to maksymalnie. Żeby była jasność — nie uważałam wtedy, że dobrze robię. Nie byłam decyzji pewna, ale wiedziałam, czego nie chcę.
„Mam Talent” opiera się na formule śpiewania coverów. Czy po programie masz jeszcze w głowie jakieś pomysły, czyje i które numery mogłabyś jeszcze wykonać?
W zasadzie to cały czas pracuję jako wokalistka, która śpiewa covery, standardy. Jestem rezydentką w warszawskim klubie Syreni Śpiew i tam istnieje pewna ustalona formuła naszych występów. Wykonuję razem z zespołami Electroom i Urban Collective muzykę taneczną w styu odpowiednio: elektronicznym i hip-hopowym. To jest bardzo rozwijające, co dwa tygodnie szykujemy nowy repertuar, dzięki temu poznaje wiele utworów, ich konstrukcję tekstową, harmoniczną. To bardzo mnie rozwija.
Czy myślałaś kiedyś o tym, co by było gdyby jakiś artysta nagrał cover twojego kawałka?
To by na pewno było bardzo miłe! Był taki basista, który zrobił cover basowy numeru z pierwszej płyty. Wysłał mi to i wzruszył mi tym gestem. Co jakiś czas różne osoby do mnie pisały czy mogłabym wysłać podkład do mojej piosenki, bo chciałyby ją wykonać w konkursach.
Czyli traktujesz to raczej jak miły gest niż coś, co by cię mogło w jakiś sposób obrazić?
Nie wiem czy gest, ale świadomość, że komuś się naprawdę podoba to co tworzysz, docenia twoje dźwięki.
Skąd pomysł na teledysk do „Wierzę”? Taki nowoczesny, dynamiczny, z tancerzami?
Tamten okres w moim życiu był taki właśnie. Byłam inna stylistycznie, ciemniejsza i to nie tylko przez kolor włosów (śmiech). To był ten okres, kiedy zrezygnowałam ze wszystkich zewnętrznych zobowiązań dotyczących mnie i zaczęłam robić swoje tak jak mi się podoba. Z teledyskiem do „Wierzę” to była ogólnie szalona sytuacja… Znajoma fotografka wypożyczyła nam swoje studio. Dziewczyna związana wcześniej z agencją, która mnie reprezentowała swego czasu, a w tamtym okresie już nie, zorganizowała mi znakomitych tancerzy. Znalazł się chłopak, który robił wizualizacje na Slot Art’cie; okazało się, że kręci też teledyski. Ekipa zgrała się na przestrzeni miesiąca. Znalazł się fryzjer, makijażystka, stylistka, wszyscy się nagle znaleźli! Okazało się, że dużo z tych ludzi pracowało z tą agencją menadżerską, z którą się nie do końca nam wyszło, byliśmy więc połączeni w misji, że musimy coś dokończyć razem. Poza tym, płyta Industrialnie była wyprodukowana w charakterze tanecznym i chciałam to pokazać także wizualnie. Chociaż teraz jak oglądam klip myślę sobie, że mogło to być bardziej dynamiczne, że wiele można by zrobić lepiej.
Wydaje mi się, że i tak jest oryginalnie, ponieważ piosenka jest bardzo pozytywna. Tutaj równie dobrze pasowałby obrazek idealnej pary, ale to by było z kolei zbyt proste, oczywiste.
Chciałam też podpasować ten teledysk do tempa piosenki. To był taki czas, że dubstep był modny, wszyscy go słuchali i ja również byłam absolutnie zachwycona tym gatunkiem muzyki. Chciałam bardzo żeby „Wierzę” było w podobnym klimacie. Dubstep nierozerwalnie kojarzy mi się z tańcem.
Skąd w Tobie taka moc i siła, chęć do działania, bo mam wrażenie, że u nas w Polsce artyści niezależni czy też niszowi wiecznie narzekają, że nie mają pieniędzy, nie zarabiają na koncertach, nie mają kontaktów, wszystko muszą załatwiać sami. Jak Ty sobie z tym radzisz?
Wydaje mi się, że materialne podejście do swojej muzyki zawsze powoduje jakiś konflikt wewnętrzny. Każdy chce żyć na jakimś poziomie, opłacić rachunki, mieszkać w fajnym miejscu, jeść to na co ma ochotę, kupić sobie płytę czy książkę, pójść do kina. Polacy w moim wieku zarabiają śmieszne pieniądze, jak są to dwa tysiące złotych to jest dobrze. Moje finanse miesięczne są podobne do tej kwoty, ale jestem dość oszczędnym człowiekiem. Nie pracuję jako muzyk robiąc wyłączenie swoją muzykę — współpracuję też z innymi muzykami, jestem chórzystką, gram na saksofonie, korzystam ze swoich umiejętności. Zarabiam pieniądze z muzyki. Nie muszę się tak bardzo stresować tym czy zarobię pieniądze ze swojej muzyki. Wszystko, co robię związanego z muzyką, sprawia mi radość. Lubię sobie odłożyć pieniądze na to w co chcę zainwestować i wiem wtedy, że to jest tak jak chciałam. Spełniam swoje marzenia. Dużo ostatnio gram z artystami reggae, publiczność jest otwarta, dużo mnie to uczy pokory i kontaktu z ludźmi. Uważam, że można żyć z muzyki w Polsce. Inaczej się sprawa ma, jeśli artysta zakłada, że chce być milionerem, ale po co się wtedy zabierać za tworzenie rzeczy nieuchwytnych? Nikt nie obiecuje złotych gór. Jeśli nie masz dużych wymagań wobec życia i umiesz sobie zorganizować finanse to jesteś w stanie sobie poradzić.
Byłam ostatnio na konferencji CopyCamp, na której poruszano tematy związane z prawem autorskim i wśród prelegentów byli m.in. prawnicy pracujący Zaiksie czy NOVIKA. Wyraźnie wyczuwałam niechęć do Zaiksu na sali, wypowiedzi osób reprezentujących tę firmę różniły się diametralnie od prezentacji artystów…
Faktycznie Zaiks jest tematem często podejmowanym w moim otoczeniu… Nie ma czegoś takiego jak Związek Zawodowy Muzyków albo kogoś w rządzie, kto dbałby o nasze interesy. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Trudno walczyć z tą sprawą, trzeba by naprawdę poświęcić całe życie żeby to usystematyzować. Jak nie zapłacę sobie sama ubezpieczenia, to go nie mam. To jest najczęstszy problem, o którym słyszę, że nikt o nas nie dba, ale to jest trochę też tak, że czasy się zmieniły, trzeba myśleć do przodu. Pracuję jako muzyk od 6 lat, zarabiam własne pieniądze. Wiem ile czasu musiałam poświęcić na naukę wcześniej do 18 roku życia; wiem ile czasu potrzeba, by zarobić na siebie; uważam, że pracuję uczciwie. Mieszkam w komunie artystycznej, z pięcioma muzykami i fotografką. Wszyscy żyjemy na takich samych zasadach, mamy też pomieszczenie wspólne — salę prób, w której pracujemy, więc mam bezpośredni dowód na to, że się da tak żyć. Utrzymujemy się z własnych zawodów, stać nas na życie po swojemu.
Kontynuując trochę ten temat, chciałam zapytać jak się odnosisz do darmowych platform muzycznych takich jak Deezeer, You Tube, Soundcloud, na których również znajdziemy Twoją muzykę?
Bardzo długo o tym myślałam i obserwuję to co robią zagraniczni artyści. Uważam, że muzyka powinna być dla ludzi dostępna. Sama regularnie słucham muzyki na tych portalach, szukam nowości na portalach Spotify, Deezer, Soundcloud, YouTube. Robię to codziennie i jestem wdzieczna komuś kto wpadł na pomysł stworzenia sieci wirtualnej! Kiedyś nie było takich możliwości. Miesiąc wcześniej wypuściłam płytę Pegaz do internetu niż będzie tłoczona — to jest AŻ miesiąc różnicy. Z mojej perspektywy był to zabieg na plus, mam już odzew od ludzi. Jeśli ktoś będzie chciał płytę, to ją sobie kupi, zresztą ludzie często kupują albumy po koncertach, by zabrać muzykę do domu.Jeśli posłuchasz albumu na darmowym portalu, a potem zapłacisz za bilet na koncert to uważam, że wspiera się w ten sposób artystów. Liczy się to, czy ludzie chcą cię wesprzeć dalej w swojej działalności. Poza tym można za te pliki mp3 również zapłacić — udostępniłam ludziom taką możliwość.
Czy słyszałaś już pierwsze opinie na temat płyty Pegaz?
Tak (uśmiech). Najczęściej takie, że ludzie spodziewali się czegoś w stylu R&B lub soul, nie wiem zupełnie skąd to się wzięło. Może singlowa „Bajka” to zasugerowała. Nie spodziewałam się w ogóle jakichkolwiek oczekiwań! Ta płyta jest bardzo otwarta, była nagrywana w takich warunkach „leśnych”, nie było bodźców zewnętrznych. Wynajęliśmy studio-dom z Jurkiem Markuszewskim (Marcus Chevskee — współproducent albumu Pegaz) na 9 miesięcy. Dla mnie ta płyta jest mocno spokojna i wyciszająca. Usłyszałam także szokujące mnie opinie, że jest bardzo ambitna — zdziwiłam się, bo kompletnie tak nie uważam. Według mnie jest odwrotnie, jest uproszczona ze względu na ten brak bodźców zewnętrznych, na otoczenie leśne i ciszę, jaka nam towarzyszyła. W zasadzie to wiele się okaże jak recenzenci napiszą swoje teksty, jak oni do tego podejdą. Dziennikarze przesłuchują ogromną ilość płyt, więc mają szerszą perspektywę.
Czy jak zaczynałaś pracę nad Pegazem rok temu, miałaś konkretny plan/projekt i możesz teraz stwierdzić, że to jest dokładnie to, czego chciałaś kilkanaście miesięcy temu?
Takie rzeczy się rodzą. W pewnym momencie masz kilka piosenek i one zaczynają być w jakimś klimacie. Po odrzuceniu kilkunastu z kilkudziesięciu pomysłów, melodii, kompozycji, wszystko zaczyna nabierać kształu. W tej spokojnej atmosferze Pegaz kreował się sam, nie wymagało to wysiłku, tylko oczyszczenia. Teraz wiem, że pomysł na wydobycie dźwięków z mojej głowy i mojego serca mogę udać za zrealizowany na ten czas. Z grafiką dokładnie czułam jak to ma wyglądać i cieszę się, że Ewelina, która ją robiła, dokładnie zrozumiała o co mi chodziło. Okładka w ogóle miała być na początku zielona, ale potem doszłam do wniosku, że to może ludziom coś sugerować, czego ja bym nie chciała, bo jest to płyta wolna, spokojna. Mogłabym być podejrzewana o jakieś nielegalne sytuacje, więc doszłam do wniosku, że jednak fioletowy pasuje tu bardziej (śmiech). Wysłałam jej też muzykę i ona to bardzo ładnie ułożyła w całość. Teraz wydaje mi się, że to wszystko jest spójne.
Skąd w ogóle pomysł na nazwę Pegaz?
W zasadzie to z mitologii. Pegaz jest zwierzęciem skrzydlatym, który dolatuje do gór Olimpu, pomimo że zrzuca herosa Bellerofonta z siebie, ale sam dociera na szczyt i staje się na zawsze obecny w Gwiazdozbiorze Pegaza. W skrócie — wybierając tytuł chodziło mi o to, żeby ten album powędrował dalej niż ja sama mogę dolecieć. Jestem z niego bardzo zadowolona, mogę powiedzieć, że na dzień dzisiejszy w pełni mnie definiuje.
W porównaniu do pierwszych dwóch projektów — pracowało Ci się lepiej, gorzej, trudniej?
Łatwiej, o wiele łatwiej. Bez żadnego ciśnienia. Prowadziłam też całe sesje nagraniowe, byłam producentem, co było ekstra sprawą. Jurek jest wspaniałą, otwartą osobą, zwłaszcza w muzyce, gra i produkuje inne rzeczy, jego wkład jest ogromny — przeczyszczał, filtrował moje pomysły, w bardzo spokojny sposób. W tym układzie był jeszcze Wojtek Trusewicz, który się zajmował aspektem realizacji nagrań oraz ich późniejszej obróbki, to także się udało, tak jak to sobie wyobrażałam. Przy tamtych płytach było dużo zamieszania, każdy myślał, że wie jak muzykę zrobić „lepiej”. Wcześniej nad albumami pracowałam z ogormem chłopaków, trudno było ich opanować, a każdy z nich miał poziom testosteronu powyżej normy (śmiech). Do nagrywania partii instrumentalnych na Pegaza wybrałam ekipę, z którą nagrałam album Instynktownie, koncertowaliśmy więcej razem, zrealizowali moje pomysły perfekcyjnie.
Z kim chciałabyś podjąć współpracę w przyszłości?
Na tej płycie nie zrobiłam żadnych duetów, ale chętnie bym nagrała duety w przyszłości. Na debiucie była to Natalia Lubrano i Wojtek Miecznikowski. Teraz podobają mi się bardzo reggae’owe projekty, jestem z nimi blisko, odpowiada mi taka wolnościowa tematyka, namawianie do życia po swojemu. Lubię muzykę skandynawską i brytyjską oraz folkową różnego rodzaju. Na pewno bym chciała tego spróbować. Jakby mi się udało zaśpiewać z Krzysztofem Zalewskim, to bym chyba umarła z radości (śmiech). Uwielbiam go. Są też takie niedoścignione osoby takie jak Ania Dąbrowska, Edyta Bartosiewicz, Kasia Nosowska. Wiadomo, że się o takich rzeczach marzy, ale nie tknęłabym nawet palcem w tym kierunku, bo mam za duży szacunek do ich dorobku. Nie sądzę, że jestem wystarczająco dojrzała muzycznie na tego typu duety. To słychać w głosie, że ktoś ma dużo historii, ktoś ma mniej. Bardzo lubię słuchać obu sióstr Przybysz.
Jakie plany na przyszłość? Niedługo Pegaz ukaże się w wersji fizycznej, teraz trasa koncertowa, kolejne płyty, projekty?
Trasa koncertowa jest już ustawiana, odbędzie się na przełomie lutego, marca, ewentualnie kwietnia, taki wiosenny okres. Latem pewnie przyjdzie więcej pracy u innych artystów, a na jesień chciałabym zrobić powtórkę swojej trasy. Lubię koncerty w małych klubach, moja muzyka wymaga kameralnych pomieszczeń. Andżelika, która współpracuje ze mną przy klipach i zdjęciach, ma wizję, żeby nakręcić teledysk do każdej piosenki z tej płyty. To wymaga różnych pór roku, trzeba poczekać z tymi rzeczami. Organizacyjnie jest to trudne, ale jakby się udało, to ekstra. Można byłoby potem zrobić reedycję z DVD. Marzy mi się także projekt koncertowy, na jesień, żeby mieć cały koncept koncertu łączącego moje trzy płyty. Bardzo chciałabym nagrać godzinny występ na kilka kamer, do udostępniania w sieci.
Ja lubię tego typu sprawy oglądać godzinami, po obejrzeniu tego typu filmów koncertowych częściej wyszukuje tych artystów i ich dat koncertowych w Polsce.
Które tegoroczne koncerty podobały Ci się najbardziej?
Me’shell Ndegeocello we Wrocławiu to był najlepszy koncert, jaki widziałam w tym roku. Poszłam na ifestival, na którym było Die Antwoord, Dub fx… co za koleś! To też fajnie sobie na You Tubie poglądać, ale nagle się okazuje, że on to wszystko naprawdę potrafi, tworzy w czasie rzeczywistym! Byłam zachwycona. Te rzeczy zainspirowały mnie najbardziej.
Dziękujemy za rozmowę.
Komentarze