Wydarzenia

„W głębi serca wiedziałam, że chcę śpiewać i to sprawia mi największą radość” — Kasia Moś dla Soulbowl.pl

Data: 28 października 2015 Autor: Komentarzy:

Bez nazwy-1
Bytomianka, Ślązaczka, gryfno dziołcha, czyli Kasia Moś. Znacie ją z pewnej reklamy, ale nie mieliście pojęcia, że to ona. Swoje pierwsze kroki w muzyce stawiała już w wieku czternastu lat. Teraz jest dojrzała i świadoma tego, co robi. O swoich początkach, przygodzie za wielką wodą, inspiracjach, miłości do zwierząt i przede wszystkim o debiucie Inspination opowiedziała nam z ogromną przyjemnością. Rozsiądźcie się wygodnie z kubkiem gorącej kawy i poświęćcie dłuższą chwilę, żeby poznać Kasię bliżej.

Wychowałaś się w artystycznej rodzinie, która zapewne miała na ciebie duży wpływ. Czy czułaś presję, by obrać muzyczny kierunek?

Nie, absolutnie nie czułam presji ze strony rodziny. Jako dziecko zawsze naśladowałam mojego brata Mateusza. Wszędzie za nim chodziłam i lubiłam to, co on. Nawet w przedszkolu panie przeniosły mnie z maluchów do starszaków, bo się uparłam. Mateusz poszedł do szkoły muzycznej do klasy skrzypiec, dwa lata później zrobiłam to samo. Jednak żeby nie „wykończyć” nauczyciela skrzypiec, po trzech latach przeniosłam się do klasy wiolonczeli. Początkowo byłam zadowolona, lubiłam ćwiczyć, a nawet okazało się, że jestem dość zdolna i szybko się uczę. Szkoda, że już po roku moja fascynacja tym pięknym instrumentem dobiegła końca. W głębi serca wiedziałam, że chcę śpiewać i to sprawia mi największą radość. Mój tata zasugerował, że jeżeli myślę poważnie o śpiewaniu, to nadszedł czas na lekcje śpiewu. W międzyczasie jeździłam na festiwale i koncerty razem z tatą, który przez 25 lat grał w Kwartecie Śląskim.

Słyszałem, że twoja mama bardzo dobrze maluje. Pomyślałaś, żeby zaprojektowała ci okładkę do płyty?

Myślałam o tym, ale mama maluje obrazy w stylu Beksińskiego, takie surrealistyczne, a my postawiliśmy na prostotę. Jednak na pewno, którąś z następnych okładek zaprojektuje moja mama.

Wielu wokalistów nie posiada muzycznego wykształcenia. Ty jesteś licencjatem sztuki Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach. Czy wykształcenie pomaga ci obecnie pewniej kroczyć muzyczną drogą?

Na pewno mi nie przeszkadza. Ale ja nie czuję się lepsza od innych wokalistów, którzy tego wykształcenia nie zdobyli, bo wiem, że nie to jest najważniejsze. Bez pracy i zaangażowania takiego „domowego” same studia nic nie przyniosą. Czas studiów był okresem, w którym zdałam sobie sprawę, że najbardziej chcę śpiewać. Miałam również szczęście, że na drugim roku trafiłam na świetną nauczycielkę Panią Beatę Przybytek oraz cudną akompaniatorkę Panią Dorotę Zaziąbło, które wspierały mnie mentalnie i wiele im zawdzięczam. Wokalnie najwięcej zawdzięczam Pani Eli Chlebek, która uczyła mnie od 14. roku życia. Pani Ela jest bardzo ciepłą i dobrą osobą, której dom wypełniony jest pozytywną energią i już na wejściu wszystkie złe emocje od nas odpływają.

A czy szkoła sprawiła, że nabrałaś pewności siebie?

Najbardziej pomogła przygoda w Stanach Zjednoczonych. Niemniej jednak, czasami troszkę tej pewności brakuje. Są ludzie, którzy kochają siebie bardzo i wypowiadają się o sobie w samych superlatywach, a są ludzie którzy patrzą na siebie realistycznie, ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy.

Czyli nie jesteś tą osobą, która jest z siebie zadowolona?

Zadowolona czasem tak, ale wiem ile jeszcze muszę się nauczyć. Gdyby było inaczej, musiałbym już chyba położyć się do grobu (śmiech).

Przejdźmy do inspiracji muzycznych. Podobno pasjonowałaś się m.in. muzyką Michaela Jacksona i Whitney Houston?

Tak, kiedyś chyba każdy miał ich kasetę, więc miałam na pewno Michaela i miałam również Whitney Houston. Uwielbiałam ich. To chyba były główne inspiracje moich młodzieńczych lat.

Pomimo tego, że ich muzyka jest ponadczasowa, to Whitney Houston i Michael Jackson już odeszli. Kto z obecnych artystów mógłby „zapalić płomień w twoim sercu”?

Obecnie jestem zafascynowana zwyciężczynią amerykańskiego Idola — Fantasią Barrino, która posiada bardzo intrygującą i odmienną od innych wokalistek barwę głosu. Przede wszystkim podoba mi się jej pewność siebie i swoboda występowania na scenie. Oglądałam kiedyś Tribute to Aretha Franklin i byłam pod ogromnym wrażeniem — ta ekspresja, nie ma mowy o żadnym skrępowaniu. Miała totalnie w nosie to, co sobie inni pomyślą. Teraz prawie przed każdym występem włączam jej nagranie, żeby przypomnieć sobie, że gdy wychodzę na scenę, wszystko inne się nie liczy, resztę życia zostawiam za sobą. Bardzo lubię słuchać również gospelowej artystki Kim Burrel. Lubię również Justina Timberlake’a, cenię Beyoncé. Wielu jest artystów, których słucham. I nie są to artyści z jednego gatunku, bo nie ograniczam się muzycznie.

Czyli jeśli marzyłabyś o duecie, to przede wszystkim z Fantasią?

Tak, ją cenię najbardziej, przede wszystkim za występy na żywo i obecnie ona jest dla mnie takim wokalnym guru.

Nie sposób nie zapytać o twoją amerykańską przygodę, o której wspomniałaś już wcześniej. Powiedz proszę w jaki sposób weszłaś w szeregi Pussycat Dolls?

Ja wskoczyłam do składu Pussycat Dolls Burlesque Review (gdy byłam w Stanach Pussycat Dolls już nie istniało, ponieważ Nicole Scherzinger zrezygnowała). I wtedy do łask ponownie wrócił zespół Pussycat Dolls Burlesque Review, czyli skład, który był pierwszy, założyła go Robin Antin. Swoją siedzibę zespół miał w The Viper Room i tam przez lata dziewczyny występowały m.in. z Christiną Applegate czy Carmen Electrą. Moja przygoda zaczęła się wtedy, kiedy postanowiłam wystąpić na karaoke i wówczas mnie zauważono. Po powrocie do Polski nagrałam demo, wysłałem je i zostałam zaproszona przez Robin do Las Vegas na przesłuchania. Spodobałam się i tak tydzień później wystąpiłam z dziewczynami w Viper Roomie podczas hucznej imprezy z okazji powrotu zespołu The Pussycat Dolls Burlesque Review. Na występ przyszło wielu znanych ludzi. To był bardzo ciekawy czas, zdobyłam doświadczenie, ale zatęskniłam za domem.

Czy można więc powiedzieć, że to był twój American Dream?

Oczywiście, że tak, ale po pewnym czasie stało się to dla mnie normalnością i wydawało mi się, że może jednak tam nie pasuję, skoro tęsknię za domem, więc postanowiłam, że wracam.

Polska usłyszała o tobie dopiero po występie w programie Must Be The Music, w którym doszłaś do finału. Co się wtedy zmieniło?

W tamtym czasie pracowałam z pewnym producentem i mięliśmy wydawać razem płytę. Przekonano mnie, żebym wystąpiła w tym programie. Bałam się bardzo. Pojawiła się obawa, że może się nie spodobam. Często bywa tak, że na scenę wychodzi znakomity wokalista, ale ma akurat jeden gorszy dzień, stresuje się i kładzie występ. Bałam się tego, że ktoś mnie może skreślić za to, że coś mi w tym dniu nie wyjdzie. Fortunnie się złożyło, że mój występ był w porządku. Zdobyłam też nowe doświadczenie, odważyłam się i z tego się cieszę.

W związku z tym posypały się jakieś propozycje?

Niestety nie. Wtedy miałam inny management, wiele rzeczy odbywało się poza mną i nie miałam na to wpływu. Wiem jedno, po występach w programie nie zagrałam żadnego koncertu, co jest bardzo dziwne, bo spotykałam się z bardzo pozytywnym odbiorem i zainteresowaniem ze strony ludzi. Nie wykorzystano wtedy chwili, a ja nie miałam na to wpływu.

Można tylko żałować, że ludzie nie usłyszeli wtedy, jak śpiewasz na żywo. Na szczęście się to zmieniło i ludzie usłyszeli twój wokal podczas występu w Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, gdzie z zespołem The Chance śpiewająco zapowiadałaś kolejne kategorie SuperJedynek. Czy po tym występie coś się zmieniło?

Przede wszystkim dużo się zmieniło, odkąd pracuję z moją obecną managerką Kasią. Zostałam do niej odesłana podczas pracy nad płytą w Alvernia Studios. Zaraz po spotkaniu, moja managerka bardzo zaangażowała się w pracę ze mną, z czym dotąd się nie spotkałam. Chciała i uwierzyła we mnie. Wiara jest mi bardzo potrzebna, ponieważ jak już wspomniałam, jestem osobą, która ma z tym problemy. Współpracujemy ze sobą od półtora roku i wiele się zmieniło w tym okresie. Kasia jest taką siłą napędową, dzięki której zaczęłam występować i pokazywać się szerszej publiczności.

I w związku z tym pojawił się album. Nie zapytam, czy trudno go było wydać, bo wiem, że trudno. Wielu artystów ma ogromne problemy, by wypuścić swój materiał. Powiedz proszę, jak tobie udało się tego dokonać?

Weszłam i powiedziałam albo wydajecie, albo w ryja (śmiech). A tak na poważnie, szukałyśmy wytwórni, która chciałaby wydać mój materiał. Wysyłałyśmy demo w różne miejsca, aż w końcu natrafiłyśmy na Fonografikę, która była zainteresowana wydaniem mojego materiału w takiej formie, w jakiej został przesłany. Inne wytwórnie były zainteresowane, ale oczekiwały wprowadzenia wielu zmian lub miały wątpliwości co do sposobu promocji materiału lub uważały, że materiał jest niespójny, czego osobiście nie rozumiem. Obecnie gatunki muzyczne tak się przeplatają i tak się wymieszały, że ciężko jest określić jednym gatunkiem cały album. Wspólnym mianownikiem jest mój głos, stworzone linie melodyczne i teksty. Zaraz po występie w Opolu podpisaliśmy umowę z Fonografiką. Zadowolona jestem z tego wydania i z tego, że mieliśmy swobodę tworzenia.

Wydawnictwo zawiera trzynaście utworów. Skąd pomysł na podzielenie go na dwie płyty?

Chcieliśmy rozgraniczyć utwory, które są bardziej elektroniczne od utworów, które są nagrane z żywymi instrumentami. Dodatkowo nazwaliśmy płyty Side A i Side B, żeby pokazać dwie odmienne strony osobowości. Nie wiedzieliśmy do końca, jak poukładać utwory na płycie, więc wpadłam na pomysł, dlaczego by nie wypuścić dwupłytowego wydawnictwa pomimo tego, że utworów jest mało. Osoby, które kupią płytę będą mogły według uznania posłuchać płyty, na której jest elektronika lub drugiej, która jest bardziej instrumentalna.

Czy kolory krążków mają znaczenie? Czarny/zło kontra biały/dobro?

Pasowały do grafiki (śmiech).

Wiele wirtualnych źródeł błędnie podaje tytuł płyty jako Inspiration. Czy mogłabyś wyjaśnić, co oznacza właściwy tytuł — Inspination?

Długo zastanawiałam się nad tytułem płyty. Miałam kilka pomysłów. Pojawiło się też słowo Inspiration, ale było to dla mnie zbyt proste, więc wymyśliłam Inspination. Moje teksty namawiają do wspierania siebie nawzajem, do nie poddawania się, do pielęgnowania swojej indywidualności. Mówią jasno i wyraźnie, żebyśmy nie dali sobie wmówić, że inny – znaczy gorszy! Jeśli jesteś inny, to dobrze, bo jakby wszyscy byli tacy sami, to jakież to życie byłoby nudne. Często szkoła chce z nas zrobić maszynki, które myślą i działają schematycznie. Jesteśmy pokoleniem, nacją, która ma łatwy dostęp do mediów, internetu, do wszystkich książek, swobodę w poruszaniu się po świecie. Sądzę, że każdy może inspirować siebie nawzajem. Może to, co teraz powiem, będzie górnolotne, ale bardzo bym chciała, żeby nasze pokolenie sobie pomagało. Żebyśmy wierzyli jeden w drugiego i nie dali sobie wmówić, że jesteśmy gorsi, bo myślimy inaczej. Oczywiście wypełniać to wszystko, nie krzywdząc przy tym innych. Dlatego połączyłam dwa wyrazy inspirationnation, żeby nazwa była oryginalna i odzwierciedlała to, o czym powiedziałam. To jest takie „mosiowe” słowotwórstwo.

Głównymi twórcami płyty jesteś ty i twój brat Mateusz.

Tak, Mateusz stworzył znaczną część kompozycji na płytę. Parę utworów jest naszych wspólnych, Mateusz Kołakowski nasz pianista też dorzucił swoje pomysły. Na przykład utwór „Fat” jest takim kawałkiem, który powstał na próbie zupełnie przypadkowo. Kilka kompozycji stworzył również młody producent z Kielc — Essex. Wysłał mi propozycje swoich utworów, które bardzo mi się spodobały. Wracając do Mateusza, on ma zawsze ogromny wpływ na mnie. Pracujemy razem, wymieniamy się poglądami, nawet napisał na ten album dwa teksty.

Musiałaś Go przekonywać, żeby zaangażował się w twój projekt?

Nie, Jego to bardzo cieszy. On lubi śpiewać i na naszych koncertach zawsze śpiewa drugie głosy. Chciałabym kiedyś, żeby on zaśpiewał główny wokal, a ja będę robić chórki. Głos Mateusza jest genialny, można go usłyszeć w paru utworach na płycie.

Kto was jeszcze wspomógł przy nagrywaniu płyty?

Nasi koledzy muzycy, czyli Kosma Kalamarz na basie, Przemek Smaczny na perkusji i Sebastian Ruciński na gitarze. I oczywiście Mateusz Kołakowski na pianinie, który gra z nami na co dzień.

Czy planujecie jakieś koncerty promujące album?

Mam nadzieję, że tak. Planujemy trasę promocyjną po klubach na początku przyszłego roku, więc zapraszamy.

Wspominałaś o utworze „Fat”, który jest charakterystyczny i w specyficzny sposób wyśpiewujesz w nim każdy wers. Wyjaśnij proszę o czym jest ten kawałek?

(Śmiech) Tytuł jest oczywiście przenośnią, a sam utwór jest o ludziach, którzy pragną mieć coraz więcej. W sposób prześmiewczy i żartobliwy, ale z przestrogą chciałam pokazać, że my – ludzie tacy jesteśmy. Wiec tutaj fat – tłuszcz jest metaforą tego, że każdy chce mieć jak najwięcej. Im więcej ktoś ma, tym więcej chce i nigdy nie jest w pełni usatysfakcjonowany.

Przejdźmy teraz do klipu do promocyjnego singla „Pryzmat”, w którym gościnnie pojawia się blogerka modowa Maffashion. Czy nie uważasz, że serwisy pisząc o tym teledysku, zamiast pisać o twoim talencie, głównie podpierają się jej osobą?

Wiem, że tak jest, ale chciałam dotrzeć do jak największego grona również młodych odbiorców, a wiem, że młodzi ludzi śledzą poczynania Maffashion. Utwór jest o tym, żeby pielęgnować swoją indywidualność, więc pomyślałam, że ta dziewczyna będzie pasować do mojego teledysku, bo sama pojawiła się znikąd i swoją pracą oraz pomysłem na siebie osiągnęła niesamowity sukces. Był to pewnego rodzaju ukłon w naszą stronę, bo w teledysku dziewczyny, o której prawie nikt nie słyszał, czyli Kasi Moś, wystąpiła dziewczyna, którą zna cała Polska i zrobiła to zupełnie bezinteresownie.

Czyli był to zamierzony zabieg.

Tak, bardzo mi zależało, żeby akurat Maffashion wystąpiła w naszym teledysku.

Na płycie nie znalazł się utwór „Break”, czyli kompozycja utrzymana w stylu country, która nie pasowałaby do całości albumu. W jakim celu więc powstał?

Wiem, nie pasowałby do płyty, ale ja uwielbiam muzykę bluesową. Zresztą wszystkie gatunki muzyczne wywodzą się z bluesa. Jak byłam w Stanach, to Emily Istre, czyli dziewczyna, która odkryła mnie na karaoke, napisała dwie piosenki i na moim kanale youtube umieściłam jej utwór „Second Best”, czyli bluesa. Taką muzykę uwielbiam śpiewać i stwierdziłam, dlaczego by nie nagrać takiego utworu w języku polskim, trochę bluesowo-country’owego i „Break” jest właśnie takim żartobliwym kawałkiem z letnim teledyskiem. I tylko o to chodziło. Utwór mi się spodobał, tekst miał być prosty i śmieszny, bo mam tendencje do pisania tekstów bardziej napuszonych, a tu miało być na luzie.

Skoro lubisz śpiewać bluesa, czy będąc w Stanach brałaś udział w jakichś jam sessions?

Niestety nie. Tam wiele razy występowałam na karaoke. Gdy szliśmy do jakiegoś klubu i było karaoke, to wszyscy namawiali mnie, żebym zaśpiewała. Więc gdzie tylko była możliwość, tam mnie wpychali i musiałam śpiewać. W Polsce, przed wyjazdem do Stanów, nigdy nie występowałam na karaoke, bo się krępowałam, a tam zaśpiewałam i po tym wiele rzeczy się wydarzyło. Może w Polsce też powinnam pójść na karaoke. (śmiech).

Powinnaś (śmiech). Czy spotykasz się już z pozytywnym lub negatywnym odbiorem po wydaniu płyty?

Jestem zdziwiona i bardzo szczęśliwa, że opinie są tak pozytywne.

Dlaczego jesteś zdziwiona? Powinnaś być zadowolona.

Bo nie wiedziałam, czego się spodziewać. Zawsze nastawiam się na najgorsze, żeby być mile zaskoczoną (śmiech). Nie jestem jakąś znaną dziewczyną. Dobra, występowałam w reklamie i dużo ludzi ją widziało, ale czy tak naprawdę ktoś wie o tym, że to jest Kasia Moś. Nie, to jest dziewczyna z reklamy, jakaś blondyna, która sobie tam skacze. Dlatego nie wiedziałam, czego się spodziewać. Jestem bardzo zaskoczona, że tylu ludzi wysyła mi zdjęcia, że ma już moją płytę. To jest bardzo miłe i nie spodziewałam się tego.

Na koniec pozwolę sobie odejść od tematyki muzycznej. Wiem, że jesteś zwolenniczką zwierząt i pomagasz w Stowarzyszeniu na rzecz zwierząt w Żorach.

Tak, jestem ogromną miłośniczką zwierząt. Prezesem tego Stowarzyszenia jest Izabela Piontek, która jest szaleńczym miłośnikiem zwierząt, totalnym „wariatem” na ich punkcie. Całe swoje życie oddaje tym „biduśkom” i jest cudowna. Ja pomagam tu, gdzie mogę. Na spotkaniu stowarzyszenia nie byłam dawno, bo najzwyczajniej w świecie Żory są trochę daleko od mojego domu. Ostatnio moja kuzynka Kasia, która jest weterynarzem, pojechała do Wrocławia na szkolenia rehabilitacji dla piesków i były tam pieski, które przyjechały z Ukrainy. Między innymi opowiedzieli historię o piesku, który nie ma dwóch przednich kończyn.

Czyli Laluś?

Laluś! Dokładnie. Kasia go wzięła, a ja również słysząc o nim od razu powiedziałam Maćkowi, mojemu chłopakowi, że muszę go zaadoptować, bo na pewno go uśpią. Okazało się, że Laluś przebywa w Katowicach i rzeczywiście chcieli go uśpić. Kasia pojechała po niego i przywiozła do domu, gdzie oczywiście wszyscy na niego czekaliśmy. Na początku bardzo płakałyśmy, bo takiej tragedii nie widziałyśmy nigdy. Człowiek nie może sobie wyobrazić, co to zwierzę musiało przeżyć. A najgorsze, że to przez człowieka i jego wojny, tyle zwierząt cierpi i ginie, lub zostaje tak strasznie okaleczonych. Teraz bardzo dużo czasu spędzam w Mszanie u mojej cioci, gdzie piesek przebywa. Pomagamy mu tam, byliśmy po wózek inwalidzki w Łodzi. Teraz zamówiliśmy protezy, po które jedziemy do Austrii. Miał też operację, bo pan weterynarz z Katowic zastosował jakąś swoją kretyńską metodę, polegającą na zalaniu kości plastkiem oraz umocowaniu jakiegoś żelastwa, które miało być bazą pod protezę. Lalusia to bardzo bolało, źle to było zrobione. Pan weterynarz, do którego pojechaliśmy zoperował mu tą nóżkę i piesio nam odżył. Dużo lepiej się czuje, uczymy go jeździć na wózku. I mamy kolejne dziecko, a tych psich dzieci mamy już trochę. Dużo pracy jest jeszcze do wykonania, ale to jest kochany piesek. Widać, że z każdym dniem jest coraz lepiej. Kochamy go bardzo i mamy nadzieję, że przed nim jeszcze długie lata życia.

Oby więcej ludzi było takich, jak ty.

Chciałabym bardzo. Najgorzej jest na wsiach. Mszana, to jest miasteczko, ale ile tam jest psów przywiązanych łańcuchem do budy, które przebywają w fatalnych warunkach. Zawsze z tym walczę, ale nie jest to łatwe, bo rzadko kiedy Policja chce pomóc. Moim zdaniem, przede wszystkim trzeba o tym głośno mówić. Dużo w mentalności ludzkiej mógłby zmienić Kościół. Księża są dla ludzi autorytetem, więc jeśli z ambony poszedłby komunikat, że zwierzęta też czują , zadbajmy o nie i zabezpieczmy im podstawowe potrzeby, jak chociaż jedzenie i picie. A w zimie zadbajmy, żeby psy nie marzły. Gdyby tylko Kościół zareagował, to sytuacja na pewno by się zmieniła. Szczególnie, że to Kościoła nic nie kosztuje.

Zwykła dobroć.

Dokładnie tak.

Gdybyś miała kota w domu, to mógłbym ci powiedzieć, że masz kota na punkcie muzyki.

(Śmiech) Tak, mam kota ma punkcie zwierząt i psa na punkcie muzyki.

Czego ci życzyć na koniec?

Czego mi życzyć? Hmm wiele już mam. Ale tak naprawdę możesz mi życzyć tego, żebyśmy zagrali dużo fajnych koncertów, nawet takich małych dla wąskiego grona ludzi. Żeby trasa koncertowa się udała, żeby ludzie przyszli i byli zadowoleni, tym samym dając nam szczęście.

Tego ci więc życzę oraz więcej wiary w siebie, bo masz talent i życzę kolejnych projektów, równie udanych.

Dziękuję. I okładki z mamusią (śmiech).

Dokładnie. Okładki z mamusią (śmiech). Dziękuję za rozmowę.

Komentarze

komentarzy