Wydarzenia

Recenzja: Swindle Peace, Love & Music

Data: 6 listopada 2015 Autor: Komentarzy:

Swindle

Peace, Love & Music (2015)

Butterz

Zastanawialiście się kiedyś, jak brzmiałby cały glob hałasujący nieokiełznaną miłością, grzmiący organiczną energią nieskończoności instrumentów i niosący krystalicznie czysty vibe w każdym jego zakamarku? Jak zebrać w jednym miejscu najróżniejsze smaczki reprezentujące najciekawsze miejsca i tchnąć w nie niepowtarzalny klimat? Drugi krążek brytyjskiego producenta Swindle zdaje się odpowiadać na każde z powyższych pytań z najszczerszym uśmiechem na ustach.

Po dwuletniej, bardzo owocnej współpracy z legendarnym dubstepowym labelem Deep Medi Musik, Swindle, czyli Cameron Palmer, wraca do oficyny Butterz ze zdecydowanie najlepszym w swojej karierze materiałem. Produkując Peace, Love & Music, artysta przemierzył cały świat, by dedykować swoje kompozycje miejscom, które bez pamięci skradły jego serce. Podczas swoich szalonych podróży muzyk zapraszał do współpracy miejscowych wokalistów i instrumentalistów, co nadaje każdemu numerowi jeszcze bardziej plastycznego odbicia atmosfery miast, którym przypisał poszczególne pozycje albumu. Fundamentem całości są rzecz jasna korzenie Palmera, czyli rodzinna Wielka Brytania. Dlatego też uniwersum krążka czarujące jazzowym instrumentarium, południowym słońcem, downtempowymi aranżami i naturalnymi brzmieniami zbudowane zostało na dubstepowo-grime’owej bazie, która regularnie przebija się na płycie jako najsłodszy z wielu domów młodego muzyka.

Na samym początku tego kosmopolitycznego kolażu Swindle zabiera nas w lot nad Atlantykiem z Londynu do Los Angeles w „London to LA”, przystrajając upalny klimat Kalifornii brytyjską siłą brzmień i footworkowym tempem. Następnie przenosimy się do Denver, gdzie artysta zakochał się po uszy w klubie Cervantes, dla którego napisał jeden z barwniejszych kawałków na płycie — z racji odczuwanej symbiozy między swoją sztuką a atmosferą tej przestrzeni. Prosto ze Stanów Zjednoczonych wracamy do Glasgow („Global Dance”), aby następnie szybko przetransportować się do Południowej Afryki w rytm będącego żywiołem samym w sobie „Find You” i poruszającego do łez, najbogatszego „Black Bird” zaopatrzonego w niebiański śpiew ptaków. Kolejnym przystankiem jest Azja. Zwiedzamy tam między innymi Szanghaj, przy leniwym akompaniamencie wielowarstwowej, hip-hopowej, niesamowicie huśtającej kompozycji, czy Tokyo, którego muzyczne tło ewoluuje z ośmiobitowego chaosu w żywy, funkowy jak nigdy break będący w stanie pokręcić kostki najlepszym b-boyom. Niewiarygodną przygodę kończymy wyciszającym postojem na papierosa w Amsterdamie w „Smoke Break”, by wsiąść w ostatni samolot do Anglii. Tam z rozgrzanym mikrofonem czeka grime’owa legenda JME, by po raz ostatni w iście wyspiarskim stylu ujarzmić basową bestię w postaci „Mad Ting”. Płytę zamyka bajeczne outro „Sing Like You’re Winning” automatycznie budzące skojarzenia z D’Angelo.

Jednym z cichych bohaterów płyty jest jej mix — w gąszczu kosmicznych aranżacji i mnogości ścieżek, każda z nich wyeksponowana została z niepowtarzalną precyzją i elegancją bez jakiegokolwiek umniejszania oryginalnej przestrzeni. Swindle jako kompozytor bezbłędnie zapanował nad nieprzemierzonym wszechświatem swoich pomysłów, dokonując niemożliwego. Udało mu się bowiem jednocześnie nie pozwolić na jakąkolwiek przypadkowość, zachowując przy tym naturalny feeling wszystkich brzmień i instrumentów, nadając całej płycie vibe jazzowego jamu, nieskrępowanego żadnymi ramami i wymaganiami. Peace, Love & Music jest jak czterdziestopięciominutowy występ kilkudziesięcioosobowej orkiestry złożonej z sekcji dętej, masy perkusistów, basistów, klawiszowców i ludzi odpowiedzialnych za elektronikę, natchnionych jakby pierwszy raz opanowali swoje instrumenty, z sercem próbującym wydostać się z klatki piersiowej, zagryzionymi wargami i pojedynczymi łzami na policzkach w akcie eksplozji tej jedynej, najbardziej organicznej euforii.

Komentarze

komentarzy