R. Kelly
The Buffet (2015)
RCA
Jakiś czas temu do sieci wyciekł przygotowany przez jeden z najbardziej znanych amerykańskich serwisów internetowych szablon do… zrecenzowania nowego albumu Rihanny. Wiecie: gotowy wstęp, poszczególne akapity, wnioski, wystarczy tylko wpisać tytuły piosenek w puste miejsca. Kiedy słucham najnowszej płyty R. Kelly’ego to zastanawiam się, czy nie przygotować dla niego czegoś podobnego, tak na przyszłość. Zdarzają się u niego nietypowe, konceptualne albumy jak Love Letter, ale The Buffet do takich z pewnością nie należy.
Zakorzenione w znanych z hiphopowego mainstreamu patentach bangery? Obecne. Obligatoryjne featuringi i tak już wszechobecnych raperów? Checked. Pojedyncze utwory odnoszące się do klasyki, tradycyjnego r&b, proto-disco z Filadelfii? „Backyard Party” chociażby. Nieciekawe, ale z przebłyskami duety z wolalistkami? Jhene Aiko, Tinashe, wybierajcie. Niesmaczne teksty odwiecznego sprośnika? Już na otwierającym album „Poetic Sex” możecie odpaść. Jak posłuchacie dalej, to traficie na utwory pod intrygującymi tytułami („Wake Up Everybody”), które — o jejku — wcale nie są o tym, na co by wskazywał tytuł.
Nie byłbym sprawiedliwy, gdybym nie zauważył kilku delikatnych highlightów na The Buffet. „Wanna Be There” to jeden ze wspomnianych duetów, ale występująca w nim córka Kellsa pomogła osiągnąć trochę odmienny efekt, wejść w inne stadium wrażliwości. „Marching Band” ma swój oczywisty zamysł, ale pięknie dopięty korespondującym z nim instrumentarium. Nie powstydziłbym się też puścić wspomnianego „Backyard Party” podczas beztroskiej, leniwej niedzieli ze znajomymi, piwem i karkówką skwierczącą na grillu.
Nie można zatem powiedzieć, żebyśmy mieli do czynienia z jakimś dnem w dyskografii muzyka. Te już się zdarzyły, a The Buffet podtrzymuje pozostawiający nieco do życzenia status quo późnego etapu twórczości R. Kelly’ego. Jeśli jesteś fanem, możesz bezpiecznie sprawdzić. Jeśli nie — spokojnie możesz zignorować.
Komentarze