Wydarzenia

„Szukam wciąż czegoś więcej, zmierzam jeszcze dalej” – Ania Szarmach dla Soulbowl.pl

Data: 22 kwietnia 2016 Autor: Komentarzy:

fot_Paweł_Grabowski_MG_8109

Dokładnie dwa lata temu usiadłyśmy z Anią Szarmach, by porozmawiać m.in. o ostatniej wspaniałej płycie Roberta Glaspera. Dziś do sklepów trafił czwarty krążek wokalistki Shades of Love. I nie zgadniecie, kto zajął się masteringiem najnowszego albumu? Chris Athens. Amerykański muzyk odpowiedzialny m.in. za wspomniane wyżej Black Radio 2 czy kilka innych płyt, które znamy i kochamy. Jak doszło do tej współpracy? Jak duży wkład w nowe wydawnictwo ma Maciej „Envee” Goliński? Czy bycie niezależnym artystą ma jeszcze sens? To tylko nieliczne tematy, które poruszyłyśmy z Anią. Zapis całej rozmowy prezentujemy poniżej. Miłego lektury!

Soulbowl: Nie zgadniesz, ale porozmawiamy o nowej płycie! (śmiech) Jak to jest przygotowywać się do nagrań po raz n-ty? Jak wygląda praca nad następnym z kolei krążkiem?

Ania Szarmach: Wszystko jest bardziej zaawansowane. Na pewno szukam wciąż czegoś więcej, zmierzam jeszcze dalej niż wcześniej. Nie chcę kroczyć tymi samymi ścieżkami, którymi szłam do tej pory. Na Shades of Love pojawiła się nowa osoba: producent, muzyk, realizator, DJ — Maciek „Envee” Goliński. To właśnie on spowodował, że wydarzyła się pewna rewolucja. Rozdzieliliśmy cały mój skład, który jest bardzo sugestywny, tak aby muzycy nagrywali osobno albo do ustalonego wcześniej trzonu aranżacyjnego dołączając właśnie nowości, które wynikały zarówno z osobowości Enveego jak i naszego nowego systemu pracy jako trójca producencka.

To zanim jeszcze przejdziemy do Enveego to chciałam zapytać o proces nagrywania, poszukiwania inspiracji, a co za tym idzie — to może z damskiego punktu widzenia bardziej — o zmianę wizerunku i warkoczyki/dready, które nosiłaś jakiś czas temu.

Kobieta szczególnie, ale w ogóle człowiek, gdy naprawdę chce coś zmieniać to taka stymulacja zewnętrzna czasem bywa doskonałym impulsem. Miałam warkoczyki już wcześniej, dobrze się w nich czułam. Zaszyłam się w studiu, „zadredowana” i „zawarkoczykowana”, po prostu sobie spokojnie tworzyliśmy. Może zabrzmi to prozaicznie, ale stymulacja zewnętrzna ułatwia mi czasem chronić jakoś mój świat, taki prywatny i intymny. Pewnie wrócę do warkoczyków, bo już za nimi tęsknię.

Wróćmy zatem do Enveego, którego pewnie znałaś już wcześniej, ale nigdy nie pracowałaś z nim dłużej lub przy tak dużym projekcie, jakim jest płyta długogrająca.

Ta współpraca to jest nowy rozdział. Bardzo mi bliski. To była duża ingerencja zewnętrzna i zaufanie. To jestem ja. Envee zrobił remiks na pierwszą płytę Sharmi, do piosenki „Take It or Leave It”, który był genialny. Pamiętam, że jak go usłyszałam pierwszy raz z Jabcem (Grzegorz Jabłoński) to szczęki nam poopadały. Później mijaliśmy się z Enveem. Znaliśmy się, on wiedział co ja robię i ja wiedziałam, co on tworzy. Myślałam w ogóle o Innocent Sorcerers/Niewinnych Czarodziejach zanim Maceo Wyro umarł. Podobało mi się jakiej muzyki Maceo słuchał — mocno soulowej, r&b, inspirującej mnie maksymalnie. Byłam na kilku imprezach, które prowadził, znaliśmy się również. Wtedy pomyślałam, że może by pogadać z Niewinnymi Czarodziejami, bo robią świetne, nowoczesne rzeczy i mogłaby wyjść z tego fajna fuzja. Potem Maceo odszedł… a ja nie chciałam od razu szokować Enveego swoim entuzjastycznym telefonem z pozytywną propozycją. Jednak zadzwoniłam jakiś miesiąc, dwa później. Umówiliśmy się na spotkanie, zaczęliśmy rozmawiać o muzyce, inspiracjach. Słuchaliśmy i podzieliliśmy się swoją ulubioną muzyką. Kiedy zaczęło nam się fajnie rozmawiać dołączył do nas Jabco — Grzegorz Jabłoński — muzyk, producent, aranżer i kierownik muzyczny mojego zespołu. Zupełnie naturalnie wytworzyło się nam trio producenckie — ja, Jabco i Envee. W naszym teamie panowała demokracja i byliśmy otwarci na siebie. Ten cały proces był wspaniały. Rozmawialiśmy też dużo między sobą o wszystkim, a przede wszystkim łączyła nas pasja. Każdy z nas jest inny. Jeśli chcesz coś w sobie zmienić musisz poniekąd zaprosić do swojego świata kogoś nowego, otworzyć się przed nim i jemu zaufać. Dla mnie to było oczywiste. Jak się okazało Envee jest chodzącą encyklopedią, jeśli chodzi o muzykę i chyba wszystkie płyty, które istnieją. I tematyka nie zawęża się tylko do jednej stylistyki — to jest wszystko: jazz, pop lat 90-tych, 80-tych, 70-tych i 60-tych, musicale, muzyka filmowa, filmy, hip hop r&b, słowem — skarbnica. Słuchaliśmy wielu płyt, numerów zanim zabraliśmy się do pracy.

Niesamowite, że przy tej okazji wspominasz także nieodżałowanego Maceo.

Mam nadzieję, że do Enveego po tej śmierci wróciła też nadzieja związana z muzyką. Bardzo się zżyliśmy. Ja mu przepowiedziałam: zobaczysz, że nasze spotkanie przyniesie coś fajnego. Zaczarowałam to. Za chwilę mamy próbę. Shades of Love to początek.

Rozmawiałyśmy ostatnio po twoim występie w audycji Hirka Wrony i wspomniałaś wtedy, że strasznie podobała ci się płyta Roberta Glaspera, że w takim stylu czy kierunku chciałabyś pójść.

Dokładnie tak! Zobacz, jak to się potoczyło. Spotkałam się z Robertem Glasperem po koncercie, rozmawiałam także z Casey Benjaminem. To duże inspiracje dla mnie, a wyobraź sobie, że mastering mojej płyty robił Chris Athens, który odpowiada za mastering płyt właśnie między innymi Roberta Glaspera, ale nie tylko. Pracował nad płytami takich artystów jak: Erykah Badu, India Arie, N.E.R.D, Kelis, Usher, Run D.M.C, DJ Khaled, Common, Talib Kweli, The Neptunes, Cassandra Wilson, Method Man, Notorious B.I.G., Chris Brown, Redman, Norah Jones, Wiz Khalifa, Drake, Jose James, Nicki Minaj. Tego jest tak dużo, że nie jestem w stanie wymienić nawet wszystkich nazwisk.

Jak udało ci się go namówić do współpracy?

Bardzo długo szukaliśmy kogoś kto zrobi mastering na tę płytę. Mieliśmy kilkanaście prób, ale cały czas nam coś nie grało. W pewnym momencie już się trochę podłamaliśmy. Wybraliśmy osobę, która robi płyty, które nam się podobają. No dobra, ale jak go znaleźć? Znaleźliśmy. Teraz pytanie czy można, czy w ogóle jest chęć zrobienia masteringu. No i udało się! Rozmawiałam też z Chrisem na temat kierunku brzmienia całej płyty. Po pracy powiedział, że to świetny materiał i czeka na następne moje rzeczy. Usłyszeć coś takiego to jest dla mnie potwierdzenie, że w Polsce spokojnie możemy robić muzykę na światowym poziomie.

To jak już jesteśmy przy masteringu to pogadajmy trochę o pierwszym singlu „Rolling Stones”, w którym gościnnie pojawił się Frank McComb.

Ten singiel był napisany jako jedna z pierwszych piosenek. Tekst miał być właśnie o naszym niesamowitym spotkaniu. Jak wiesz, Frank zobaczył mnie w internecie, gdy występowałam grając na pianie i śpiewając, a miałam na sobie koszulkę z jego nazwiskiem. Wszczął poszukiwania. Znaleźliśmy się, zagraliśmy trasę koncertową jedną, drugą… Frank był także pierwszym słuchaczem nowej płyty. Już wcześniej rozmawialiśmy, że może coś razem stworzymy. Jabco napisał super muzykę, wysłałam więc Frankowi numer, no i podeszliśmy do tego bardzo entuzjastycznie. Tekst, który napisałam traktuje dokładnie o naszym spotkaniu — dwóch niezależnych ścieżkach, których drogi niespodziewanie się przecinają oraz o tym, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki.

Frank odwiedził kilkakrotnie Polskę, kiedy ty zatem wybierasz się do Stanów?

Na pewno fajnie byłoby tam zagrać, ale myślę, że więcej artystów ze Stanów przyjeżdża do Europy. Tam bardzo silnie funkcjonują związki zawodowe. Tak samo powinno być w Europie, w Polsce. W każdym razie, zobaczymy.

W dalszym ciągu wydajesz niezależnie. Czy nie łatwiej byłoby pójść do jakiegoś tv show, dać jeden, drugi występ i mieć promocję z głowy? Przejść na stronę mainstreamową?

Chcę trwać przy swoim. Czy pójście na łatwiznę jest fajne? Według mnie jest wygodne, ale też nie zawsze. Nie ma nic stałego i wszystko się zawsze zmienia. Bycie zależnym od kogoś nie leży w mojej naturze. Oczywiście, są ludzie z którymi muszę i chcę się liczyć, tacy jak moi współpracownicy, muzycy, którzy nierzadko są moimi autorytetami, firma, która wydaje moją płytę, manager. Wszystko konsultuję z tymi bliskimi ludźmi, ale muzyczną, piosenkową i tekstową — message’ową drogę wyznaczam sobie sama. Obrona tego wymaga ode mnie przede wszystkim dużej cierpliwości i pełnego oddania, chęci, mobilizacji… po prostu już nie mogę sobie odpuścić.

Ciężki wybór, jeśli chodzi też o odbiorcę w tych dwóch przypadkach. Z jednej strony mamy słuchaczy, którzy poszukują czegoś więcej, z drugiej takich, którzy zadowolą się rzeczami płytkimi, miałkimi.

Dla mnie ten wybór jest naturalny. Nie wyobrażam sobie innej drogi muzycznej. Niektórzy idą na skróty. Wiem jednak, że zawsze jest coś za coś. Zawsze bierzesz jakiś kredyt z rzeczywistości. Zawsze chciałam pracować z super muzykami. Cały czas również moja droga na innych jest otwarta. Nie czuję innej opcji dla siebie samej. Czuję się natomiast coraz mocniejsza. Odbiór ludzi, którzy do mnie piszą czy z którymi rozmawiam po koncertach jest też dla mnie uskrzydlający. Nie ma też tak, że jest tylko czarne i białe. Nie istnieje też tylko albo słuchacze bardzo zaawansowani i wymagający albo prości i niewrażliwi. Wierzę w to, że gdzieś pomiędzy być może ktoś jeszcze nie wie, że ta muzyka to jest jego kierunek. Jeszcze o tym nie wie, ale ma taki potencjał, wrażliwość, która go ruszy kiedy będzie słuchał mojego materiału. Myślę, że pracuję cały czas nad swoją publicznością.

Dużo się ostatnio mówi o tym, że w muzyce wciąż dominują mężczyźni. Czy odczuwasz w jakiś sposób, że płeć piękna jest pomijana w tej branży? Ty pracujesz z samymi mężczyznami.

Właśnie niedawno zadano mi podobne pytanie — jak to jest, że pracuję z samymi mężczyznami? Rzeczywiście, są sami faceci. Jedno jest pewne — z mężczyznami można się o wiele łatwiej i szybciej dogadać. Kobiety, nie wszystkie oczywiście, ale generalnie odbierają dużo rzeczy dwutorowo, przez pryzmat siebie. To bywa kłopotliwe. Nauczyłam się od tego męskiego świata, żeby nie zagłębiać się w dzielenie i interpretację zdań, tylko po prostu brać je takimi jakie są. Tak też czuję. A w muzyce to się po prostu opłaca. Uczysz się też żeby nie skupiać się na rzeczach, które nie są ważne. Jest mi łatwiej pracować z facetami. Nie odczułam żeby któremukolwiek mężczyźnie przeszkadzało, że jestem kobietą. Czasami bywa niezręcznie jak dostaje maila od jakiegoś mężczyzny o treści: „Twoja piosenka zmieniła mi życie, w ogóle jestem zakochany w „Dlaczego” i to jest taki piękny numer…”, bo od razu pojawia się myśl, że może chodzi o mnie prywatnie, lecz potem czytam dalej, drugą część maila: „…i wiesz, przy tej piosence poznałem moją żonę i dzisiaj jesteśmy bardzo szczęśliwi”. No to ja jestem szczęśliwa, bo widzę, że to muzyka działa, a nie moja buzia czy jakieś — ujmując to kolokwialnie — „towarkowe kwestie”. (śmiech)

Ciekawe spostrzeżenie. Jednak wciąż mało jest kobiet, które zajmują się produkcją czy masteringiem.

To jest jednak dość ścisła robota, dosyć męska, bardzo precyzyjna, taki trochę mechanik z dużą wrażliwością. Natura kobiety jest barwna. Sama jestem kobietą i rozumiem je, jednak jestem też muzykiem. Robię już którąś płytę z kolei z samymi facetami i zauważam to, że jest coś mocno męskiego przy pracy studyjnej. Nie wiem czy kobiety miałyby z natury tyle cierpliwości. Ale jest wiele kobiet, które są świetnymi muzykami, np. Maria Schneider, Joni Mitchell, Me’shell Ndegeocello, Terri Lyne Carrington, Esperanza Spalding, Cassandra Wilson czy Lalah Hathaway.

Dlaczego Ani Szarmach, która uwielbia r&b, soul czy jazz i czerpie z tej muzyki garściami, jest tak mało w hip hopie? Kawałki, które nagrałaś z Sokołem i Pono są świetne. Prosimy o więcej!

Uwielbiam hip hop; to pytanie trzeba kierować do hip hopowców. Zresztą, jedną z moich ulubionych płyt jest ostatnia płyta Kendricka Lamara. Genialny album, w którym jest sporo jazzu. Płyta To Pimp a Butterfly jest wielowarstwowa, cudowna! Kolejny wniosek, że można robić muzykę, która jest doceniana i nagradzana przez komercyjnych odbiorców, a jednocześnie są to nagrania bardzo zaawansowane, na wysokim poziomie wykonawczym, technicznym, artystycznym, pod każdym względem. To mnie prowadzi do przodu.

Wspomniałaś album Kendricka Lamara. Jakie płyty jeszcze zwróciły Twoją uwagę ostatnio?

D’Angelo Black Messiah, płyta-miazga! Jeszcze ją wałkuję. Byłam na jego dwóch koncertach i po prostu odpadłam. To jest dla mnie James Brown dzisiejszych czasów. The Vanguard to jeden z najlepszych bandów na świecie. Chris Dave i Pino Palladino to jest taka sekcja… grają tak, że to się nie mieści w głowie! Wszystko się tam zgadza — dźwięki, time, feeling , groove, energia, kunszt powalający i power… Bardzo lubię Lalah Hathaway. Widziałam, że niedawno nagrała koncert z The Metropole Orchestra, ale nie wiem dlaczego ten koncert nie został wydany? Być może dlatego, że Lalah wydała ostatnio album Lalah Hathaway Live. Rewelacyjna płyta. Oczywiście Hiatus Kayiote, Herbie Hancock, Robert Glasper, Kamasi Washington, Marcin Wasilewski Trio, Piotr Żaczek — Mutru i nie tylko… Słucham różnych mistrzów wokalnych takich jak Jazmine Sullivan, Avery Wilson, La Tayvia Chardon Cherry, Justin Cabarrus… ale to tylko mała część tego czego słucham. Miejsca by nie starczyło.

Już prawie kończmy, ale chciałam jeszcze zapytać o twoją stronę niezwiązaną z muzyką? Jakieś pasje, hobby, o których nie wiemy?

Bardzo lubię gotować. Kocham tajską i wegetariańską kuchnię. Lubię się wyciszać. Lubię nic nie mówić pomimo, że kradnę Ci teraz pytania. (śmiech) Lubię chodzić na spacery z psem, najchętniej poza miastem, gdzie nie ma w ogóle ludzi, słuchać swoich myśli w ciszy lub w ogóle starać się nie myśleć. Poza tym, sport, ćwiczenia, fitness i basen — muszę czerpać energię się ładować. Uwielbiam jeździć też samochodem. Mogę pokonywać 400/1000 kilometrów w pojedynkę i słuchać właśnie Kendricka!

To dobry zawód wybrałaś, jeśli chodzi o pokonywanie tras na koncerty. Jakie są twoje najbliższe plany związane z promocją Shades of Love?

Będzie kolejny singiel na pewno, chcemy też zrobić coś dla fanów. Mamy już plan. Wkrótce odbędzie się duży koncert premierowy, a potem trasa i koncerty. Chcę zrobić coś specjalnego ze wszystkimi gośćmi na Shades of Love.

Komentarze

komentarzy