Wydarzenia

Recenzja: Quelle Chris Guns

Data: 23 kwietnia 2019 Autor: Komentarzy:

Quelle Chris

Guns (2019)

Mello Music Group

Tworząc krótką notkę o Guns Quelle Chrisa do #FridayRoundup, pisałem, że jego autor to „..jeden z najciekawszych freaków rapowego podziemia i jednocześnie człowiek skazywany do tej pory na porażkę w światku alt-rapu”. Stwierdzenie to było, oczywiście, trochę przerysowane i przesadzone, bo trudno mówić o porażce, kiedy albumy artysty cieszą się, mimo wszystko, dużym szacunkiem i zainteresowaniem swojej niszy. Z drugiej jednak strony sama grupa jego odbiorców jest nadal bardzo wąska, a nazwisko muzyka rzeczywiście nie budziło nigdy równie silnych emocji co np. osoba Danny’ego Browna, który przecież z Chrisem współpracował m.in. na swoim debiutanckim mixtapie. Czy najnowszy longplay przyniesie wreszcie w tej kwestii jakieś zmiany?

Guns to przede wszystkim album z bardzo silnie skonceptualizowany i zajmujący wyraźne polityczne stanowiska. Pod ostrzał (no pun intended) wzięta zostaje kwestia tytułowych spluw — ich obecności w amerykańskim dyskursie, konotacji rasowych i narodowych czy symboliki. Mówiąc o przemocy artysta nakreśla jednak tak szerokie konteksty, że z dekonstrukcji samego zjawiska broni palnej płyta zmienia się w projektowanie obrazu całej społeczno-politycznej atmosfery współczesnej Ameryki. Chris na tę okazję porzuca swoją typową postawę wycofanego stand-upera z absurdalnymi żartami i melorecytowanym flow, zastępując niezręczne punchline’y gorzką, kąśliwą ironią i czarnym humorem. Przejawia się ona w różny sposób — raz dostajemy paranoiczną satyrę na niepokojąco spokojnym i opanowanym flow Chrisa (vide „PSA Drugfest 2003 (Sleeveless Minks)”), by innym razem uciec w cichy, prześpiewany emocjonalny neo-soul w „Straight Shot”.

Cała ta mnogość stylistyk i środków wyrazu składa się na rewelacyjną narrację na przestrzeni całej płyty. Momenty psychodelicznego, ciężkiego abstract rapu poprzetykane są soulowym oddechem, ani razu jednak płyta nie odchodzi w strukturalne rozjazdy, co zdarzało się na poprzednich albumach artysty. Najlepiej widać w samej końcówce krążka, gdzie dostajemy duszne, agresywne, utrzymane w duchu Artrocity Exhibition Danny’ego Browna „Obamacare”, po którym zaserwowana zostaje jedyna na albumie piosenka miłosna, czyli nagrane z obecną żoną Chrisa, również raperką, Jean Grae, przesycone jazzującym gospel „You, Me & Nobody Else”, po którym ponownie wracamy do wcześniej obranej formuły, by na przydymionych jazzowych samplach rozegrać finał w postaci „Wyrm”. Tak umiejętne i celowe rozłożenie napięcia na przestrzeni całej płyty składa się na spójne, utrzymujące uwagę doświadczenie. Nawet jednak gdy przesłuchamy krążek jako pojedyncze tracki, album spisuje się wyjątkowo dobrze. Znajdziemy tu dobrze wyprodukowane nietuzinkowe piosenki i choć nie jest to poziom przebojowości chociażby Brockhampton refreny Quelle Chrisa wypadają naprawdę dobrze. Chris wreszcie dokładnie wie, o co mu chodzi i w jakim kierunku zmierza. Podejmując zaangażowaną politycznie tematykę, nie popada w banał, a jego spojrzenie na rzeczywistość intryguje i prowokuje do przemyśleń.

Komentarze

komentarzy