Wydarzenia

Recenzja: Thundercat It Is What It Is

Data: 12 czerwca 2020 Autor: Komentarzy:

thundercat okładka płyty it is what it is

Thundercat

It Is What It Is

Brainfeeder

Thundercat wytrzeźwiał. Owo otrzeźwienie dokonało się nie tylko w odniesieniu do tytułu poprzedniego krążka, ale miało też podłoże muzyczne i osobiste. Szalonego Thundercata z okładki Drunk zastąpił ten przygnębiony, ponury, chciałoby się powiedzieć, wyprany z emocji. Oczywiście nie ma co panikować — It Is What It Is wciąż wypełnione jest specyficznym poczuciem humoru, szalonym tempem i wszystkim tym, do czego Bruner przyzwyczaił nas już wcześniej. Tym razem całość podlana jest jednak atmosferą niepokoju i rozgoryczenia. Czyżby śmieszkujący zazwyczaj artysta dostarczył nam właśnie swój najdojrzalszy projekt?

Zacznijmy od muzyki, bo tu, jak zwykle u Thundercata, dzieje się. Przy płytach Brunera nie da się nudzić, wszystko przez bogate kompozycje i klimat zmieniający się niczym w kalejdoskopie. Nie odbierając nic świetnemu swoją drogą Drunk, był to album, na którym ta różnorodność popchnięta została do granic możliwości. Nie brakowało tam oczywiście świetnych numerów, ale było tam też sporo pomysłów prowadzących donikąd. Czy It Is What It Is nie popełnia błędów poprzedniczki?

Umysł Thundercata znów krąży — od jazz fusion, przez soul i R&B, kończąc jak zwykle na nienaturalnie szybkich i szalonych basowych solówkach. Tym razem zdaje się jednak na dłużej zatrzymywać na konkretnych pomysłach, co przekłada się na więcej właściwych utworów, a mniej krótkich muzycznych przerywników w stylu „How Sway”. It Is What It Is wydaje się przez to spójniejsze, choć zarówno pod względem muzycznym i tekstowym ma wiele do zaoferowania. Warto też wspomnieć, że od strony produkcyjnej Thundercata wspiera niezawodny Flying Lotus.

Album otwiera przestrzenne i kosmiczne intro „Lost In Space / Great Scott / 22-26” i słowa Hi, hello/ Is anybody there?/ Let me know if you can hear me. Brzmią trochę niczym wiadomość do zmarłego w 2018 roku Maca Millera. Śmierć rapera stanowi w pewnym sensie klamrę dla tego albumu. Bo choć bezpośrednią dedykację dostajemy dopiero w wieńczącym go utworze tytułowym, to na cały materiał trudno nie patrzeć przez pryzmat tej straty.

Oczywiście Thundercat przyzwyczaił nas już do swojego poczucia humoru i tu także go nie brakuje. Nie sposób nie wspomnieć chociażby o singlowym „Dragonball Durag” i niezrównanej pewności siebie autora — I may be covered in cat hair, but I still smell good. Na albumie znajdziemy też „I Love Louis Cole” — laurkę dla przyjaciela i muzyka Louisa Cole’a. Radosnych momentów nie brakuje, ale nawet wesołe melodie zdają się przesiąknięte głębszą refleksją i bólem. W „Miguel’s Happy Dance” słyszymy Just do the happy dance/ Even if you’re not alright. Zresztą cała druga część albumu, z „King of the Hill” i „Fair Chance” na czele, bije w zdecydowanie poważniejsze tony.

Jakie jest It Is What It Is? Na pierwszy rzut ucha to stary dobry Thundercat, jednak im dalej w las, tym jego ból staje się bardziej wyczuwalny, nawet mimo szerokiego uśmiechu i kolejnych żartów. Album nie powtarza błędów poprzedniczki, ale nie stanowi nowego otwarcia w twórczości Brunera. To raczej udana próba zamknięcia pewnego ważnego rozdziału w życiu artysty. Udana przynajmniej dla słuchaczy.

Komentarze

komentarzy