Wydarzenia

Nieznanye West, czyli 5 produkcji od Ye, których być może nie słyszałeś

Data: 27 października 2020 Autor: Komentarzy:

Nieznanye West, czyli 5 produkcji od Ye, których być może nie słyszałeś

Kiedyś to było! Nie jestem zwolennikiem tego typu powiedzonek, a ze słowem „boomer” łączy mnie jedno — za młodu uwielbiałem gumę do żucia o tej nazwie. Tak samo jak dawniej uwielbiałem twórczość Kanyego Westa, ponieważ „kiedyś to było” można fascynować się jego muzyką z przyjemnością. Nie chcę być posądzony o bycie kontrowersyjnym na siłę, ale uważam, że dzisiejszy Ye jest cieniem samego siebie sprzed lat. Yeezus — wbrew powszechnym ochom i achom — nie jest pionierskim projektem, a podręcznikowym przykładem nieudanego eksperymentu, w którym każdy — nie wiedzieć czemu — doszukuje się ukrytego geniuszu. Taka Daytona może się podobać, ale wyprodukowana jest co najwyżej solidnie. Na domiar złego w utworze „Infrared” dokonano profanacji jednego z moich ulubionych nagrań od 24 Carat Black — takich rzeczy się nie sampluje w ten sposób, panie West! Ostatnim świetnym krążkiem od producenta z Chicago wydaje się My Beautiful Dark Twisted Fantasy, choć i tak nie zgadzam się z twierdzeniami, jakie można było dostrzec zaraz po premierze, jakoby miał znaczący wpływ dla rozwoju muzyki — niektóre z wykorzystanych tam rozwiązań dało się usłyszeć jeszcze w latach sześćdziesiątych, choćby u Sly & The Family Stone. Przygotowałem subiektywne zestawienie 5 utworów, wyprodukowanych przez Kanyego Westa, których być może nie słyszałeś, a jeśli nawet, to możliwe, że nie wiedziałeś, kto stoi za ich warstwą muzyczną. Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy „rzucili szkołę”, aby w domowym zaciszu pochłaniać muzyczne nowości. Najpierw jednak chciałbym coś uściślić.

Myślisz: Karol Krawczyk, mówisz: Tadeusz Norek, co nie? Podobnie można powiedzieć o Weście, gdy zaczniemy wymieniać artystów, którzy budowali lub odbudowywali swoje kariery dzięki niemu i w pewnym sensie stanowią równie udany duet z Westem, co warszawiacy. W związku z tym do dyskografii Commona, Hovy, Taliba Kweli czy Johna Legenda nawet nie zaglądałem. Starałem się postawić na wybory nieoczywiste i naprawdę mniej znane, nie może więc dziwić brak tu tak genialnych kompozycji jak „This Way” Dilated Peoples, „The Game” Commona czy „Wouldn’t Get Far” (patrz jaka gra słowna!) The Game’a. Cofnijmy się więc do czasu, gdy Kanye częściej elektryzował na tyłach okładek niż w tabloidowych nagłówkach. Pójdźmy do miejsc w dyskografii producenta, które słuchaczy interesowały bardziej niż Księstwo Liechtenstein turystów na mapie Europy. Gdzie Be Commona niemal po tygodniu zostało ochrzczone mianem „instant klasyka” w przeciwieństwie do dziś, gdzie album Nasir zapomniano maksymalnie w ciągu tygodnia. Aż posmutniałem przez ten stan rzeczy, bo chętnie umieściłbym w takim zestawieniu numer otwierający Be.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20195.

„New World Symphony”

Miri Ben-Ari

The Hip-Hop Violinist, 2006

Nie znam ludzi, którym nie spodobałby się Jesus Walks. Analogicznie też nie znam nikogo, kto chociaż raz zastanowił się, czyje skrzypce możemy usłyszeć w tym utworze. A mamy tutaj do czynienia z idealną wymianą barterową. Miri Ben-Ari w zamian za swój udział w The Collage Dropout (wykraczający poza jeden utwór) poprosiła Kanyego, aby ten swoim nazwiskiem firmował jej piosenkę. Wkład producenta jest może i skromny, ale te jego charakterystyczne dla tamtego okresu bębny, w których nadspodziewanie dużo jest stopy, idzie rozpoznać z łatwością. Zwrotki Pharoahe Moncha to zwykły dzień w biurze, ponieważ on rzadko rozczarowuje. Jednak w trakcie ostatniej części utworu podczas powtarzanego refrenu, partia skrzypiec zamienia się w pędzący rollercoaster. Najchętniej rozsiadłbym się w środkowym rzędzie NOSPR w Katowicach i usłyszał to czarujące solo na żywo.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20194.

„These Walls”

Nappy Roots

Wooden Leather, 2003

Nappy Roots to sympatyczny kolektyw z Kentucky. Co częste u południowych twórców, ich twórczość cechuje większa muzykalność względem reszty amerykańskiej hip-hopowej sceny. Cofnijmy się do 2003 roku, w którym premierę miał album Wooden Leather grupy, z którego pochodzi „These Walls”. Wyprodukował go wschodzący producent z Chicago, lubujący się w noszeniu marynarki z łatami na łokciach. Nappy Roots korzystało z zainteresowania południowym brzmieniem, które przeżywało renesans za sprawą popularności OutKast czy Ludacrisa. Dzisiaj Ye chce konkurować z Giorgio Armanim, a Nappy Roots w ciągu ostatnich pięciu lat wydało dwa albumy, o których praktycznie mało kto słyszał. Jak więc wypadła ich kooperacja? Sympatyków organicznego brzmienia z pewnością zadowoli. Otrzymaliśmy przyzwoite zwrotki, wwiercające się w ucho refreny, a sam West ewidentnie miał pomysł na ten utwór. Bas Kanyego tutaj przewodzi jakby chciał nawiązać do najlepszych czasów Bootsego Collinsa, aranżacja jest rozbudowana oszczędnie, ale na tyle, że nie zaśniemy przy tym nawet po proszkach nasennych. Są klawisze, śpiewy, gitary, czego chcieć więcej? Tęsknię za tak żądnym żywych dźwięków zmysłem Ye.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20193.

„Dogs Out”

DMX

Grand Champ, 2003

Nie mogę wspomnieć o tym numerze inaczej niż w anegdotycznym tonie. Przede wszystkim wyszedł w 2003 roku, a w tamtym czasie byłem niezwykle hermetycznie nastawionym na różnorodności słuchaczem. W Polsce strach było użyć sampla z wokalem, ponieważ mogło to się skończyć otrzymaniem łatki hip-hopolo. Moda na tak wykorzystywane wokale w beatach miała dopiero nadejść. Zapewne z tego powodu, gdzieś podświadomie, pogardzałem delikatnie tego typu produkcjami. „Dogs Out<" był natomiast pierwszym utworem z wysamplowanym wokalem, którego zacząłem wręcz ubóstwiać. Niejako wbrew sobie i wbrew środowisku. Dopiero kilka lat później dowiedziałem się, że autorem warstwy muzycznej jest Kanye. Nie jestem maniakalnym fanem twórczości DMX-a, ale przyznam, że czasem brakuje mi tych specyficznych odszczekiwań. Szczególnie, gdy nie zawodziła produkcja. "Dogs Out" zajmuje tak wysokie miejsce w tym zestawieniu prawdopodobnie ze względów sentymentalnych, ponieważ ta zmiana frontu miała niewyobrażalny wpływ na rozwój mojej świadomości muzycznej.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20192.

„Didn’t I”

Leela James

A Change Is Gonna Come, 2005

Skoro Kanye West na samym początku swojej muzycznej przygody doceniany był głównie za sympatyzowanie z długimi soulowymi samplami, nie może dziwić, że tak chętnie wspierał neo-soulowych artystów. Wśród nich możemy odnaleźć Leelę James. Ye przyłożył rękę do debiutu fonograficznego nie tylko Johna Legenda. Rok po premierze Get Lifted światło dzienne ujrzał A Change Is Gonna Come utalentowanej wokalistki z Los Angeles, której pomógł — skądinąd już bardziej doświadczony w branży — kolega. Jak można się domyślić po tytule, album swoim brzmieniem nawiązywał do najlepszych dla soulu i R&B lat 60. i 70. Znalazł się tam również przepotężny banger — „Didn’t I”. Może i to określenie jest zarezerwowane wyłącznie dla rapowych nagrań, ale jak inaczej określić numer, przy którym wszyscy w okolicy mają ochotę tańczyć? Ewentualnie bujać się w rytmie beatu z gracją, znaną w niejednym nowojorskim cornerze, ponieważ tej produkcji nie można odmówić hip-hopowego korzenia. W żadnym wypadku! Może i znajdziemy na płycie nagrania z większym komercyjnym potencjałem, wszak trudno konkurować z tytułowym coverem nieśmiertelnego dzieła Sama Cooke’a, ale to właśnie ten wyprodukowany przez Westa numer uważam za najlepszy z płyty. W dodatku jak wyprodukowany! Miód.


Soulbowl: Najlepsze albumy 20191.

„Everything I Love”

Diddy

Press Play, 2006

Na papierze Everything I Love był murowanym faworytem do zwycięstwa we wszystkich mniej lub bardziej prestiżowych rankingach i podsumowaniach 2006 roku. Tym razem to — po perturbacjach z ksywką — Diddy zaprasza do siebie Nasa, tworząc niejako sequel słynnego (choć w swej wzniosłości kiczowatego) „Hate Me Now<", a dodatkowo do towarzystwa dołącza Cee-Lo Green, który osiągnął wtedy mistrzostwo w refrenowym rzemiośle. Za produkcję odpowiadał Ye, więc wszystko to sugerowałoby, że ten numer to samograj. A odnoszę wrażenie, że paradoksalnie nikt o nim nie słyszał. Dobra, może i żadna wzmianka o Diddym nie powodowała szybszego bicia serca wśród słuchaczy, ale był on postacią niezaprzeczalnie barwną i znaną. Do tego utwór znalazł się na płycie Press Play, promowaną singlem „Last Night”, którego nucił pod nosem kierowca każdego polskiego autobusu. Kanye West tak znakomicie wywiązał się z zadania, że nawet Diddy wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności, dzięki czemu… nie odstaje od reszty towarzystwa. Ye w smakowity sposób zaaranżował warstwę muzyczną — w zbiorze swoich płyt odnalazł świetną perkusję, pełną stopy i przeszkadzajek, muzycy sesyjni dograli uzależniające partie dęciaków, a Hammond nadaje numerowi gospelowego wydźwięku. Uczta.


Komentarze

komentarzy