Wydarzenia

Recenzja: Dinner Party Dinner Party

Data: 9 listopada 2020 Autor: Komentarzy:

Dinner Party

Dinner Party

Dinner Party

Sounds of Crenshaw / Empire

Jesieniary i jesieniarze świata, łączcie się pod wspólną banderą. Lipcowy debiut jazzowo-soulowej supergrupy Dinner Party należało bowiem od samego początku odłożyć sobie na jesień.

Nie było chyba jeszcze tak dojmującej i totalnej afirmacji dziedzictwa legendarnego kolektywu kreatywnego Soulquarians jak ta maciupka płytunia. Dinner Party tj. Terrace Martin, Robert Glasper, 9th Wonder i enigmatycznie wszechobecny-ale-niewpisany-w-oficjalny-skład-zespołu Kamasi Washington, czyli świta Thundercata, która zrobiła jazzowy album Kendricka Lamara, przetwarza nieśmiertelne brzmienie nieodżałowanego Roya Hargrove’a i jego The RH Factor (którzy z kolei dwadzieścia lat temu zrobili jazzowo-hiphopowy album D’Angelo) przez doświadczenia muzyczne własnego pokolenia. Panowie zaprosili na pokład Phoelixa (za dnia producenta, który wymyślił soulowy sound Noname, nocą niestrudzonego, choć niedocenionego uduchowionego pieśniarza), żeby odtworzyć tę samą świętą synergię, która sprawiła, że VooDoo jest jedyne i niedoścignione. I choć wygładzono krawędzie, stawiając raczej na sypialnianą kameralność, sztandarowe połączenie hiphopowego bitu z jazzową trąbką i klawiszowym riffem to główny filar obu wydawnictw.

Na Dinner Party, zamkniętym w ledwie siedmiu kieszonkowych kompozycjach o łącznej kubaturze 23 minut sześciennych, nie ma mowy o ani miejsca na wypełniacze — począwszy od laidbackowego singla „Freeze Tag”, którego hipnotyczny hiphopowy sampel dryfuje w stronę przebojowego neo-soulu zespolony z natchnionym wokalem Phoelixa, ale gdyby pokierować nim nieco tylko inaczej, śmiało uplasowałby się gdzieś pomiędzy produkcjami Madliba; w ostateczności Saalama Remiego. Phoelix nadaje też ton w trzech innych numerach na płycie, w każdym z nich przyjmując rolę głównego głosu Dinner Party — w otwierającym „Sleepless Nights” na przestrzennym, choć klimatycznym bicie śmiało dialoguje z trąbką Washingtona, w kolejnych „Love You Bad” i „From My Heart and My Soul” zbliża się chyba najbardziej do modelowej synergii duetu Hargrove-D’Angelo, współistniejąc na miarowo pulsujących organicznych bitach na równych prawach ze wszystkimi ich składowymi tak, że jego wokal jest integralną częścią żywej, synergicznej tkanki. Zresztą żaden utwór na płycie nie jest w pełni instrumentalny — nawet tam, gdzie nie pada ani jedno słowo, a pierwsze skrzypce grają instrumentaliści, soulowy chórek dopełnia harmonii. Dzięki temu nie ma się poczucia obcowania z materiałem niedokończonym, nawet jeśli we flow tej mieszanki gatunkowej z założenia wpisana jest pewna jammowa szkicowość. Wypuszczona miesiąc później wersja z remiksami wszystkich nagrań wzbogacona o dodatkowe głosy broni się raczej jako ciekawostka — święta przestrzeń muzycznej synergii zostaje tam zakłócona, zaśmiecona, zbezczeszczona gadaniną — choćby wcale niezłą.

Dinner Party nie serwują na swój obiad niczego, czego wcześniej nie mieliśmy okazji posmakować. Ani świat jazzu, ani soulu, ani instrumentalnego hip hopu nie wstrzymał na okoliczność tej premiery oddechu. Serwują natomiast to, co najsmaczniejsze w styku trzech światów, podając to znakomicie — w wytrawnej, ale niepozbawionej słodyczy i świeżości odsłonie.

Komentarze

komentarzy