Ariana Grande
Positions
Republic
Mariah Carey promuje właśnie świeżo wydaną autobiografię The Meaning of Mariah Carey, tymczasem najbardziej wyrazista spadkobierczyni jej kilkuoktawowego dorobku (przy czym uściślijmy: Mariah śpiewa w skali pięciu oktaw, bohaterka tej recenzji w czterech) tworzy filary własnej. Ariana Grande nie osiadła na laurach po Thank U, Next i wydała album, który można by skwitować jako realizację rapowej, a zarazem coacherskiej maksymy better done than none.
Tyle że zarzut impulsywności wydawniczej wprowadza dylemat poznawczy, i główny problem Positions — trudno bowiem posądzić o bylejakość ten wycyzelowany zestaw, niezupełnie przypominający gryzmoły na marginesie poczynione w trakcie rozmowy telefonicznej. Dlaczego więc tak właśnie brzmi? Czyżby nasza permanentnie rozmieniana na drobne uwaga była ciągle za mało podzielna na formalną kompresję tej płyty?
A jednak. Nie sposób dostrzec całej grandy treści, kiedy się uczestniczy w maratonie Arianowych miniaturek. Słuchanie Positions przypomina przeglądanie newsfeeda; to takie ulotne impresje w formie dźwiękowych kolaży, stroniących od sztywnej struktury utworów z mostkiem. Srogo się zdziwiłam, kiedy zorientowałam się, że mostki w tym krajobrazie występują; ich rolą, zamiast nachalnego wytrącania z uwagi, jest utrzymanie jednostajnego poziomu energii. Czyli taki newsfeed, ale kontrolowany. „Maybe that’s just how it’s supposed to be”, śpiewa Grande w „Six Thirty” i po jakimś trzydziestym — może niezupełnie, ale rachuba w zderzeniu z Positions zostaje w lesie — odsłuchu łapię się z przerażeniem na myśli, że zaczynam jej wierzyć.
A przecież nie jesteśmy w lesie, tylko — podobnie jak w przypadku Jaguara koleżanki po piórze Victorii Monét, jednej z naczelnych postaci writerskiego sztabu Grande — w pościeli. I co jak co, ale umiejętność melanżu na Positions jest perfekcyjna — to najbardziej konsekwentne w karierze spotkanie między wysublimowaniem Yours Truly a trap-popowymi strzałami z Thank U, Next. Recykling idei, jaki przeprowadziła na płycie ta wielka ekipa, imponuje subtelnością. W rzeczonym „Six Thirty”, gdzie zmieszano musicalowe sacrum z trapowym profanum nie mniej sprawnie niż w „7 Rings”; w „My Hair” emanującym nieodpartym jazzem, brzmiącym jak wypolerowane „Daydreamin’”; albo w „Nasty” zaczynającym korbką z „The Way”, żeby przejść w trapową psychodelię alt-R&B z „In My Head”. Świetnie brzmi na papierze, ale w rzeczywistości już bardziej jak „Love Language” — zaczyna się spoko new-jack-swingiem, a kończy jakoś tak mniej spoko, outrem, które może coś znaczyć lirycznie, ale muzycznie już niezupełnie. A na wierzchu — polerka; po złożeniu wszystkich skrawków w całość Positions kłuje w oczy swoją nieinwazyjnością, z utworem tytułowym na czele. Oddajmy Arianie sprawiedliwość, że dała nam wytchnienie od bombastyczności poprzedników. Tylko że przy okazji wytrwałego polerowania formy, zawartość wokalno-instrumentalna transformowała w pozłotko.
Positions kończy bardziej tradycyjne „Pov”, stawiając nas przede wszystkim w sytuacji rozproszenia; pozycji, w której lądujemy w innym pomieszczeniu i zastanawiamy się, po co do niego przyszliśmy. „Co ja tutaj właściwie chciałam?” Ja chciałabym się jeszcze łudzić, że ten album nie jest introdukcją do popowej myśli muzycznej przyszłości. Trudno jednak mówić o jakichkolwiek przypadkach w polityce perfekcyjnego wizerunku scenicznego, którą uprawia Ariana Grande. Ona sama przyznaje się zresztą do kontroli absolutnej w rozmowie z Zachem Sangiem, zaznaczając też, że Positions to najbardziej konsekwentna i dojrzała płyta w jej dorobku. I w pewnym sensie trudno się z nią nie zgodzić. Ale patrzy się na to z ciężkim sercem.
Komentarze