Gdzie jest problem i gdzie jest Pro8l3m?
Okej, co to się podziało?
Polski hip-hop w Soulbowlu miewa ciężko, bo gatunek ten gra u nas raczej drugie skrzypce, a i tak filtrujemy go zwykle przez naszą okołosoulową wrażliwość i wybieramy (bardziej czując niż kierując się konkretnymi parametrami) pojedyncze projekty, którym kibicujemy i które regularnie sprawdzamy. Jedną z takich bezpiecznych przystani był dla nas zawsze Pro8l3m. Duet ten, choć lata świetności ma za sobą, zawsze dowiózł przynajmniej przynajmniej przyzwoity singiel (vide: zeszłoroczny, miałki całościowo sequel Art Brut 2, który mimo to wjechał z monumentalnymi, house-hopowymi „Skrablami” i wylewnie nostalgicznymi, ckliwymi w najlepszy możliwy sposób „Domami z betonu”). I stąd też moje pytanie- co się podziało przed Fight Clubem, że płytę tę ciężko przesłuchać bez grymasu zwątpienia na twarzy?
Bo wszystko teoretycznie się zgada w warstwie pro8blematycznego imaginarium- mamy gangusowskie haszyszowe cwaniactwo („A2”, numer tytułowy) i po nim narkotykowy zjazd bez afterglow i nadziei, za to z bagażem trzeźwych, skacowanych przemyśleń („Zombie”). Jest trochę storytellingów (singlowy „V”) i garść nostalgicznych rupieci (retrogamerskie „GeForce”), wszystko zaś podlane zostaje powtykanymi w wyłomy w wersach komentarzami społecznymi (tutaj prym wiedzie Ero na goścince w „Animal Planet”) i oczkami puszczanymi w kierunku synthpopowego mainstreamu (reprezentowanego w personelu przez Podsiadło i Brodkę). Tylko to wszystko tak zupełnie nie gra. Beaty Steeza można przewidzieć z zegarkiem w ręku z dokładnością co do brzmienia werbla czy subbasu (houseowy finisz „Strange Days” to toczka w toczkę puenta ze wspomnianych „Skrabli”), choć słuchając jego eksperymentalnych, topornych wariacji na temat drillowych patentów, tak ostatnio modnych na rodzimej scenie, może lepiej, żeby jednak pozostał w niszy prowadzonej autopilotem. W krytyce społeczno-systemowej zapomnijcie o bystrym, wyostrzonym kokainą oku z czasów Hack3d by GHO5T 2.0 EP, tutaj lecimy po nośnych, populistycznych hasełkach o anonimowym systemie nieokreślonych „Ich”. Najgorzej wypada chyba jednak warstwa narracyjna. Słuchając tej randomowo generowanej serii tracków z tęsknotą można przypomnieć sobie trzymające na krańcach fotela napięcie w „Strumieniu” czy powolne schodzenie od amfetaminowych wałków do gangsterskiej melancholii, które obserwowaliśmy na przestrzeni całego Ground Zero Mixtape.
Słuchając Fight Club trudno nie odnieść wrażenia, że to płyta spóźniona dobre 3 lata. Wszyscy bez wyjątku pod nosem nucili „Małomiasteczkowego”, a jego autor w hip hopowych crossoverach był czymś świeżym i intrygującym, Kaz Bałagane obwołał się w trapowym bezkrólewiu Księciem Nieporządkiem, Hewra tworzyła najlepszy trap w Polsce, a Szpaku był punkowym gnojkiem z osiedla, który co rusz zaliczał kosy z konserwatywnymi głowami. Wtedy ten album z tymi substratami mógłby wywołać mocną reakcję. Ba, nawet flow Oskara brzmi chwilami jak soundcloudowe podboje z tego okresu, kiedy ten przelot z adlibowym „Ay” spopularyzowany przez Lil Pumpa i XXXTentaciona ogrywał każdy młodzik. Jestem pewien, że na jednym z kilku moich numerów zagrzebanych w odmętach dysku twardego przewinąłem coś na motoryce rodem z „Witamy, witamy, witamy”. Dziś to tylko modne ksywki na krążku skrojonym pod współczesną modę.
Być może to nawet nie wyłącznie wina samego krążka, ale też momentu, w którym się pojawia. Lata temu w Prequelu Oskar przewijał o nadprodukcji problemów i brzmi to dzisiaj jak linijki profety. Z płytami i mixtape’ami chłopaków nie nadążamy się osłuchać, a już wychodzą nowe, zupełnie nie zupdate’owane, wtórne. Łatwo się wypalić przy takiej masówce, więc, skoro już pojawił się gościnnie na Fight Clubie CatchUp, to może za refrenem jego (swoją drogą- świetnego) kawałka Pro8blemowi „może przyda (..) się ciszy parę minut, parę godzin, parę dni”. Bo już teraz to wszystko brzmi jedynie jak, nomen omen, widmo jednego z największych gigantów polskiego hip-hopu.
P.S. Tekst ten pisany jest w dużych emocjach po pierwszym odsłuchu i bije z niego trochę zgryźliwości, żeby jednak pozostać fair- Paluch wypada zaskakująco dobrze ze swoim cynicznym, ordynarnym street knowledge i kawałek z nim to chyba najlepsze, co usłyszycie na tej płycie, aż dziwne że to połączenie wydarzyło się dopiero teraz. Brodka odstawiła kawał fenomenalnej roboty i nikt z niej nie zrobił kopii tej sprośnej biczy, „Freon” z małomiasteczkowym Dawidem to po prostu świetny kawałek z fajnie obróconym gitarowym riffem w refrenie, a instrumental z „Animal planet” to tak potrzebny i wyczekiwany upgrade nieruszalnego od dekad paradygmatu osiedlowego, blokowiskowego truskulu. Tyle, w kontekście reszty krążka, niestety, niewiele to ratuje.
Komentarze