Bonjour! Po zeszłotygodniowym powrocie naszej formuły #FridayRoundup, w której dzieliliśmy się naszymi oczekiwaniami wobec płyt, tym razem postawiliśmy na tradycyjną formułę i spisaliśmy dla Was nasze pierwsze wrażenia z nowowydanych krążków. Dajcie znać, jaka forma #FRU podoba wam się bardziej, najlepiej na łamach naszej nowej grupy na Facebooku. Wszystkie płyty, w których piszemy (i kilka innych) znajdziecie w podsumowującej playliście na samym końcu artykułu. Tymczasem zapraszamy Was na pierwsze wrażenia z nowego, pośmiertnie wydanego albumu DMXa, podziemnego Medhane’a, królowej polskiej alternatywy Brodki, punkowego Zdechłego Osy, soulowej Gizelli Smith i ambientalnych medytacji Portico Quartet! Enjoy!
Exodus
DMX
Def Jam
DMX zmarł 9 kwietnia tego roku. Mamy 28 maja i właśnie dzisiaj ukazał się jego długo zapowiadany pośmiertny album Exodus. Oczekiwania były duże, bo też Dark Man X ostatni krążek przed śmiercią wypuścił w 2012 roku, a ten miał być, wydawało się, nowym początkiem po okresie życiowych turbulencji. Jak się spojrzy na tracklistę, ma się wrażenie, że to bardziej kompilacja numerów X’a z gościnnymi udziałami różnych artystów. Wśród nich są Jay-Z, Nas (w dwóch numerach), Alicia Keys, Snoop Dogg, Griselda, czy panowie z The Lox, a nawet Bono z U2. No, ale kto wie, możemy się miło zaskoczyć, tym bardziej że Swizz Beatz, który jest producentem wykonawczym albumu, muzycznie nie robił wszystkiego sam. Dużą część utworów koprodukował z innymi mistrzami konsolety. Np. „Take Control” i „Walking In The Rain” powstało do spółki z Mr. Porterem. Oby to było godne pożegnanie legendy. — Dill
Amethyst of Morning
Medhane
Medhane
Medhane to młody raper z Brooklynu, który ma na koncie współpracę, chociażby z Earlem Sweatshirtem i MIKE’em. Od kilku lat buduje wokół siebie lojalną grupę fanów tego, co umownie można nazwać abstrakcyjnym hip-hopem. Jego Cold Water spotkało się z dużym uznaniem np. ze strony Pitchforka, które wystawiło albumowi wysoką ocenę 8.4/100. Tamten materiał wyszedł rok temu, a dziś mamy premierę nowej płyty od nowojorskiego zawodnika. Amethyst of Morning to krótki przelot, bo zaledwie dwudziestodwuminutowy, ale bity Nicholasa Cravena, znanego np. z ostatniego krążka Mach-Hommy’ego, czy ohbliva, zwykle świadczą o dobrej jakości materiale, więc można się spodziewać czegoś ciekawego.— Dill
Revealing
Gizelle Smith
Jalapeno Records
Ponad dekadę po tym, jak Gizelle Smith została frontmenką pochodzącego z Hamburga zespołu The Mighty Macambos wychowana w Manchesterze piosenkarka z powodzeniem kontynuuje swoją solową karierę na funkową nutę. Trzeci krążek zatytułowany Revealing to charakterne połączenie psychodelicznego soulu, funkowej energii i neo-dyskotekowej dynamiki. Aranżacyjnie to powrót do złotej ery Curtisa Mayfielda, wokalnie Smith z pewnością bliżej do R&B-popu wczesnego XXI wieku. I nie jest to bynajmniej zarzut! — Kurtek
Sprzedałem dupe
Zdechły Osa
Warner Music Group
Ostatnimi czasy dużo się mówi o punkowym etosie w hip-hopowym języku. Powodem są nie tylko już na dobre zadomowione w paradygmacie gatunku gitarowe riffy, ale przede wszystkim ascetyczność i prostacka, ignorancka wręcz banalność rozwiązań pordukcyjnych i piosenkopisarskich. Gdy jednak hip hop poszedł w mentalność „trzy akordy darcie mordy”, Zdechły Osa przywraca hip hopowej punkowości to, czego rap przejąć już się bał. Wrocławianin nie uznaje decorum- ścieli plugawą, brudną, wulgarną Częstochowę pod industrialne, czeluściowe drum’n’bassy wrzucając w międzyczasie jabolowy absurdyzm (w piosenkach o syrenich waginach) oraz ordynarne poczucie humoru (całe „Patolove”, dużo bardziej urocze niż chciałbym to przyznać czy takie wersy jak „Żabson to ziomal a Osa to pizda”). Noisowy trup się ściele gęsto, a nam zdarza się nam na tym bad tripie trafić na berlińską techno-wixę, ostatnie niedobitki kultury dubstepowej, ale i na potężną, emotrapową zwałę. Bywa Juwenaliowo, bywa wtórnie, znacznie częściej po prostu patusiarsko, ale tylko taki Osa, zupełnie pozbawiony filtra, jest w pełni autentyczny i naturalny. Taki to paradoks- ten towar jebie na kilometr, a to jedna z najświeższych rzeczy w grze od dawna.— Wojtek
Terrain
Portico Quartet
Gondwana Records
Terrain od Portico Quartet to właściwie jedna, długa kompozycja. Przez niemal 39 muzycy zamykają nas w kojącej enklawie, w czymś na kształt babcinego mieszkania, z którego możemy nasłuchiwać miarowego postukiwania kropli deszczu o szybę. Metafora ta działa na kilku płaszczyznach- jest to bowiem równie kojące, medytacyjne i przyjemnie rozlazłe granie, co nieco staroświeckie. Jazzowa formuła, trochę wyraźniej obecna na poprzednich krążkach, tutaj rozlazła się do poziomu postminimalizmu, powolnego, nieco transowego ambientu, przez co bliżej temu do zadumanego Frahma niż do fusionowych tworów. Miłe, kojące, ciepłe, trochę może zbyt bezbarwne.— Wojtek
Brut
Brodka
PIAS Recordings
Dzisiaj Monika Brodka nie jest już tą pięciolatką z okładki, nieświadomą, co czeka ją za bramami dziecięcego raju. Otarła łzy po tym, jak żoną miała być, ale zamiast „tak” on powiedział „nie” i stała się kobietą, która nie da się zamknąć w narzuconej przez społeczeństwo roli. Na swoim piątym studyjnym krążku nie wymazuje przeszłości z pamięci, a przetwarza dźwięki pochłaniane w okresie dorastania, przypadającym na lata 90., kiedy to królowały britpopowe zespoły, mówiło się o „hip-hopie na kwasie”, a u co drugiego nastolatka w pokoju wisiał plakat Nirvany. Jako córka folklorysty sampluje też instrumenty ludowe, nadając im nowoczesne brzmienie. Wszystko to pod okiem londyńskiego producenta Oliego Baystona, wcześniej współpracującego między innymi z Petite Noir. Nad powstałym podczas pandemii BRUT-em unosi się widmo końca świata. Zamykające album „Sadness” z powodzeniem mogłoby znaleźć się na soundtracku do Blade Runnera, rozgrywającego się w brutalistycznej, betonowej przestrzeni. Mówi się, że po deszczu zawsze wychodzi słońce i Brodka daje nam ten promyk nadziei, że idzie nowe, nie tylko w sferze polskiej muzyki. — Katia
Nafs at Peace
Jaubi
Astigmatic Records
Jeżeli szukacie w muzyce czegoś super świeżego, to zespół Jaubi wynagrodzi to Wam z nawiązką. Kwartet z Pakistanu grający jazz na charakterystycznych dla regionu instrumentach, dodatkowo mocno inspirujący się hip-hopowym brzmieniem, już od pierwszych singli wydawanych w rodzimym Astigmatic Records wzbudzał zainteresowanie na całym świecie. Ich wydany właśnie, debiutancki album zatytułowany Nafs at Peace, może narobić jeszcze większego zamieszania. Panowie eksplorują na tym krążku wschodni mistycyzm, a w podróży tej towarzyszą im dwaj pasażerowie. Są nimi Marek Pędziwiatr oraz Tenderlonious, którzy dołączyli do zespołu podczas dwóch studyjnych sesji, które połączyły ich muzyczne ścieżki w jedną wspólną drogę będącą zarówno walką jak i wyrazem wdzięczności oraz uznania, że inspiracja muzyka pochodzi z siły wyższej. Żaden z utworów nie został bowiem zapisany na nuty, co pozwoliło całej szóstce zapomnieć o swoich doczesnych sprawach i po prostu grać muzykę płynącą z ich wnętrz. Warto dodać również, że piękne zdjęcie na okładce albumu, przedstawia matkę lidera zespołu, modlącą się, aby syn wyszedł szczęśliwie z mrocznego okresu w swoim życiu. Jej też dedykowane jest znakomite nagranie „Zari”, ale naprawdę warto sprawdzić całość, bo bez wątpienia mamy tu do czynienia z jednym z najbardziej oryginalnych i porywających wydawnictw ostatnich lat. — efdote
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
Komentarze