Uczymy się na błędach i zamiast chować głowę w piasek, w tym roku wyróżniamy nie 25, ale 40 najlepszych numerów mijającego roku. A ten był owocny właśnie zwłaszcza w tej kategorii. Nie było łatwo, na naszej shortliście zgromadziliśmy około 180 pozycji. I choć oczywiście mamy świadomość pewnych niepowetowanych braków w poniższej czterdziestce, co do samej czołówki byliśmy zaskakująco zgodni. Tym chętniej więc przedstawiamy wam 40 najlepszych utworów 2015 według Soulbowl.
40.
Illa J
Bastard Jazz
Illa J już dawno zasłużył, by nie traktować go jedynie jako młodszego brata J Dilli. Raper z Detroit ma wyborne ucho do bitów, fachowo śpiewa i nieźle rapuje. Tegoroczny album członka Slum Village został w całości wyprodukowany przez duet producencki Potatohead People, jednak nie można go podsumować inaczej niż poprawną produkcję. A to niestety mizerna recenzja. Inaczej sprawa ma się z singlem „Universe”, który w kilka chwil potrafi przepędzić kiepski nastrój i naładować pozytywną energią. Jeśli nie macie potrzeby analizować przekombinowanych linijek i zastanawiać się jak bujać głową do rozpędzonych hi-hatów, poniższa propozycja z pewnością przypadnie wam do gustu. — K.Zięba
39.
Akua Naru feat. Cody Chesnutt
The Urban Era
Przemierzyła kawał świata, ale ani na chwilę nie przestała rzeźbić w słowach. Nie idzie na kompromisy w swoich nagraniach i nie porusza błahych tematów — opowiada o historii, społecznych problemach, dyskryminacji, dążeniu do pełnej niezależności. W lutym oczarowała nas swoim kolejnym wydawnictwem zatytułowanym The Miner’s Canary. Z szesnastu kompozycji jakie znalazły się w tym zestawieniu właściwie każda mogłaby trafić na naszą listę najlepszych piosenek mijającego roku. Ostatecznie postawiliśmy na bardzo reprezentatywny duet z Cody’m Chesnuttem. „Canary Dreams” to przyciągająca uwagę mieszanka hiphopowych bitów i nęcącego neo-soulu. Aż chce się zanucić „Watch me spread my wings and fly”. — Brzózkaaa
38.
Chic
Land of the Good Groove Records
Mogłoby się wydawać, że Nile Rodgers posiadł tajny przepis na hit doskonały. Niegdyś parkietem rządziło „Get Lucky”, w tym roku dyskotekowy weteran postanowił po 23 latach wskrzesić grupę Chic. A takie reaktywacje lubimy bardzo. Świetne funkowe brzmienie sprawia, że wysiedzieć w miejscu po prostu się nie da. Zasłużone miejsce w rankingu! — Lejdi K
37.
„Berlin”
(SoulbowlLive
Sessions)
Unbuttoned
Soulbowl
Wspierany przez nas od dawna kanadyjski zespół Unbuttoned w tym roku stał się nam jeszcze bliższy — artyści zainaugurowali cykl ekskluzywnych występów na żywo przygotowywanych specjalnie dla naszego portalu. Pochodzące z debiutanckiego albumu Unbuttoned nagranie „Berlin” wykonane w ramach sesji SoulBowlLive trafiło do naszego zestawienia nie bez powodu. Niezwykle dopełniające się wokale, znakomita aranżacja, nieustannie budowane napięcie i konstrukcja utrzymana w nurcie nowoczesnego soulu to elementy, które złożyły się na perfekcyjną bazę uniwersalnej historii. Nieważne, czy znajdujecie się właśnie w tytułowym Berlinie, Toronto czy Warszawie. Prędzej czy później ktoś skradnie wasze serce. Tak samo jak prędzej czy później pokochacie ten utwór i emocje, które z niego płyną. — Adrian
36.
Hiatus Kaiyote
Flying Buddha
Australijska grupa Hiatus Kaiyote już przed kilkoma laty oczarowała swą nietuzinkowością. Osobiście mogliśmy przekonać się o ich uroku w 2014 roku, kiedy grupa przyjaciół i dobrych ludzi postanowiła spełnić marzenie i napoczęty plan Maceo Wyro i zorganizować koncert zespołu w Polsce. Usłyszane wtedy „Breathing Underwater” wywarło wrażenie jeszcze większe niż wersja studyjna. Nie ma co się jednak dziwić — to jedna z najwspanialszych piosenek o miłości napisanych nieballadowym, nieoczywistym klimacie. Jest żywiołowa, z częstymi zmianami tempa… 100% Hiatusów, 100% naturalności, 100% nierobienia niczego na siłę. Wszystko się tu zgadza. A ja, razem z pięknie śpiewającą Nai, życzę każdemu, by miał dla kogo pod tą wodą oddychać. — Dżesi
35.
Blood Orange
Domino
Powiedzieć, że Blood Orange w „Sandra’s Smile” inspirował się R&B lat 80. to mało. Ostatni singiel artysty jest stylistycznym bliźniakiem kompozycji z klasycznego Introducing the Hardline Terence’a Trenta D’Arby’ego. Rytmicznie, aranżacyjnie, wokalnie i melodycznie to bez pudła otwarta walka między „Wishing Well” a „Sign Your Name” — warto dodać, bez jednoznacznego rozstrzygnięcia. Dev Hynes w „Sandra’s Smile” idzie jednak znacznie dalej — utwór jest dedykowany Sandrze Bland, 28-śmioletniej Afroamerykance, którą znaleziono martwą w więziennej celi po tym, jak została zatrzymana za wykroczenie związane z przepisami ruchu drogowego. To kolejny utwór-manifest przeciwko brutalności, opiszałości rasizmowi amerykańskiej policji. Strojny w przejmującą, uduchowioną oprawę i sugestywnie błądzący saksofon jest wielokrotnie bardziej wymowny. — Kurtek
34.
Daniel Johns
Eleven
Jestem niezwykle dumna, że Daniel Johns znalazł się w tym zestawieniu. Jak już pisałam na początku tego roku — przy okazji premiery „Aerial Love” — w najśmielszych snach nie przypuszczałam, iż ten ekscentryk poprowadzi swoje muzyczne eksperymenty tak, że trafi do grona miskowych artystów. Johns jeszcze za czasów nagrywania z legendarnym zespołem Silverchair, każdą kolejną płytą zacierał gatunkowe granice, poszerzając swoją paletę dźwiękowych barw. Bez względu na krytykę czy coraz bardziej niezadowolonych fanów chcących słuchać wciąż tych samych, grunge’owych piosenek, realizował swoje muzyczne cele, oprawiając nimi coraz bardziej dojrzałe, niezmiennie emocjonalne teksty. Pracując nad pierwszą solową płytą, zdecydował się wkroczyć w świat alternatywnego R&B i uwolnić swoją wewnętrzną Janet Jackson. Nie tylko wyszło mu to znakomicie, ale udowodniło też niesamowitą odwagę. Wielki ukłon za to, a teraz niech i wasze serca zabiją w rytm hipnotyzującej linii basu jego debiutanckiego singla. — Brzózkaaa
33.
Shura
Polydor
Już od blisko dwóch lat uważnie śledzę poczynania Shury. Brytyjska wokalistka i producentka ma na swoim koncie zaledwie kilka utworów, ale każdy z nich charakteryzuje się wyjątkową aurą. W „2Shy” dreampopowy wokal artystki został zestawiony z mglistym, nieco sentymentalnym klimatem podkreślonym eterycznymi synthami i perkusją. „2Shy” jest opowieścią o niespełnionych, skrywanych uczuciach osadzoną w brzmieniu lat osiemdziesiątych. Shura zabiera nas na spacer po londyńskich ulicach, gdzie detale łączą się ze wspomnieniami, a tęsknota przeplata z niezwykłą szczerością. „2Shy” eksponuje nie tylko talent Brytyjki, ale przede wszystkim podkreśla jej nieprzeciętną wrażliwość. — Adrian
32.
Skepta
Boy Better Know
W ostatnim czasie niesamowity rozwój notuje grime. To instrumentalny, świeży, patrzący mocno w przyszłość, ale i korzenny, brudny, przesiąknięty Londynem gatunek, który reprezentuje m.in. Skepta. Minione kilkanaście miesięcy to pasmo sukcesów artysty, który zgarnął nagrodę MOBO za klip do numeru „That’s Not Me”, znalazł się w top 50 najlepiej ubranych mężczyzn wg magazynu GQ, zyskał sympatię Drake’a grając z nim koncerty, dzięki czemu szerzył grime na całym świecie. Kolejne utwory zyskujące miliony wyświetleń podsycają emocje związane z wyczekiwanym albumem Konnichiwa. „Shutdown” jest tego idealnym przykładem. Prawdziwy banger, powrót do klasycznego brzmienia, pewność siebie, charyzma, skoczne i połamane flow. Utwór sieje spustoszenie na żywo, a ja osobiście nie mogę się doczekać koncertu Skepty w Polsce! — Piechupiech
31.
Bilal
eOne
Bilal przyzwyczaił nas już do pewnego (wysokiego, a jak!) poziomu swoich nagrań — do tego stopnia, że In Another Life można było z rozpędu lekceważąco potraktować jako ot kolejny dobry album i nic więcej. Jednak zamykający go utwór sprawia, że a) z przyjemnością sprawdzamy krążek od nowa, b) zapętlamy „Bury Me Next to You” i razem z autorem odlatujemy w otchłań większych-niż-życie emocji. Chociaż utwór otwierają wersy o zwątpieniu, rozczarowaniu i miałkości życia, to ostatecznie wygrywa uczucie tak silnie wyartykułowane, że mogłoby przetrwać ma najcięższą z możliwych prób. Jeśli na kapitalnie napisaną przez Bilala i Adriana Younge’a balladę reagujecie chłodną obojętnością, sprawdźcie sobie puls albo upewnijcie się, czy nie jesteście może zaprogramowanymi na apatię androidami. — Chojny
30.
Jamie xx feat. Romy
Young Turks
Po upublicznieniu kilku utworów w pojedynkę, główny producent The xx ogłosił plan wydania pierwszego solowego album In Colour. Jamie xx plan zrealizował doskonale. Reprezentujący krążek „Loud Places” w naszym rankingu znalazł się na miejscu trzydziestym. W kawałku gościnnie występuje Romy Madley Croft. Można było spodziewać się, że utwór który stworzyło dwie trzecie The xx będzie bardzo zbliżony klimatem do twórczości zespołu. Jednak nie miało to tu miejsca. Zamiast tego, „Loud Places” jest stonowany, ale jednocześnie świetnie wyprodukowany. Romy śpiewa delikatnie, prawie pół szeptem, co dodatkowo wpływa na przyjemność odsłuchu. — Raspberry
29.
Cool Uncle feat. Jessie Ware
Empire
Świat biegnie naprzód jak szalony, wymagając by wszystko było szybsze i zoptymalizowane. Jednak czy muzyka też musi taka być? Zdecydowanie nie, czego dowodem jest „Break Away”, w wykonaniu Cool Uncle, czyli duetu, w którego skład wchodzą Jack Splash i Bobby Caldwell, oraz Jessie Ware. Utwór wypełniony pozytywnym groove’m i soulowym brzmieniem przenosi słuchacza w czasy, gdzie słowo digitalizacja było kompletną abstrakcją. Warto zatrzymać się na chwilę i pozwolić rozkołysać się dźwiękom, które wyszły spod ręki autora m.in. „What You Won’t Do for Love”. — KarolinaBo
28.
Snakehips feat. Syd Tha Kid
Hoffw
Wielu facetów dałoby się pokroić za taką koleżankę jak Syd Tha Kid (o bliższej relacji, jak wiadomo, nie ma mowy). 4 lata temu wypowiedziała wojnę ckliwym refrenom i banalnym wokalizom świetnym singlem „Cocaine”. W międzyczasie liderka The Internet przemyciła w swych tekstach multum dwuznacznych, a nawet mogących szokować wersów. A że robiła to z najwyższą neo-soulową klasą i miała w asyście doborowych muzyków, albumy grupy kojarzonej z OFWGKTA oceniane były przez nas dość entuzjastycznie. W tym wypadku Syd wymieniła analogowe brzmienie The Internet na cyfrowe ścieżki Brytyjczyków ze Snakehips. W efekcie powstało leniwe „Gone”. Niech was jednak nie zwiodą nostalgiczne powtórzenia w refrenie. „Gone” to zapis przelotnego spotkania Syd z przypadkową kochanką, która przygotowała dla naszej faworytki drinka z czymś znacznie mocniejszym niż alkohol. — K.Zięba
27.
Obey City feat. Kelela
LuckyMe
Myślałam, że po powrocie z walentynkowego koncertu D’Angelo będę miała dużo czasu na ochłonięcie z emocji. Och, w jakim byłam błędzie! Bo jak tu nie zwariować, kiedy ukazuje się taka piosenka? Jak zawsze genialna Kelela po raz kolejny łapie za serce, śpiewając o walce o miłość, najlepszym co ją spotkało, niepoddawaniu się, a wszystko to opiera na równie wspaniałym, 80’sowym bicie producenta Obey City. Całość wynosi nas w kosmos, a jeśli na dodatek słuchacie utworu, przeżywając miłosne zawirowania, nie będziecie potrafili wcisnąć stop. — Dżesi
26.
Kendrick Lamar feat. Bilal,
Anna Wise & Thundercat
Top Dawg
Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie odmówi Kendrickowi umiejętności i nie zakwestionuje jego dominacji w rapgrze. Od wydania Section.80 minęły zaledwie cztery lata, w trakcie których Lamar wyrósł na fenomenalnego reżysera swoich produkcji — czego efektem jest tegoroczna płyta. To wielka sztuka przygotować album wypełniony precyzyjnie wyważonymi kolaboracjami, których gościnni sprawcy zupełnie zawierzają inicjatywie gospodarza. Tak właśnie jest z piątym singlem promującym To Pimp a Butterfly — „These Walls” z gościnnym udziałem Anny Wise, Bilala i Thundercata. Zwrotki Lamara są naszpikowane licznymi metaforami i kilkoma dygresjami, których nie wyłapią weekendowi słuchacze. Pomimo jednak że Kendrick uderza tu w emocjonalny (momentami depresyjny) ton, wydźwięk „These Walls” może wydawać się kojący za sprawą niezawodnego Bilala i zadziornej Anny Wise. Ale właśnie te pozorne sprzeczności stanowią o olbrzymim potencjale singla. — K.Zięba
25.
Disclosure feat. Jordan Rakei
PMR
Cóż, Australijczyk na pokładzie u Brytyjczyków. Akcent podobny, a i umysły muzycznie zsynchronizowane. Choć bracia Lawrence zdecydowali się zmienić nieco brzmienie i koncept albumu Caracal inspirowany był mocno R&B, nadal wyszło im ciekawe cacko. Potwierdzeniem tego jest właśnie utwór „Masterpiece”, w którym melancholia przenika całe ciało słuchacza, a warstwa tekstowa daje do myślenia w przypadku nowych, zimowych miłości, które nie zdążyły jeszcze wystarczająco rozkwitnąć. Pierwszorzędna ballada. — Antkovsky
24.
The Weeknd
XO
„The Hills” to jeden z największych bangerów tego roku, z basem tak ciężkim i mocnym, że skutecznie wyleczył grono słuchaczy, którzy znali twórczość Abela tylko z filmu o Grey’u. Operująca w niskich rejestrach produkcja Mano i Illangelo pozwala Kanadyjczykowi kolejny raz w sugestywny i bardzo obrazowy sposób przenieść nas do jego mrocznego świata pełnego seksu, narkotyków i alkoholu. Plotka mówi, że tym nagraniem The Weeknd opowiada historię swojej relacji z Arianą Grande, ale i bez tego powszechne zainteresowanie tym numerem było jak najbardziej zasłużone. — Emes
23.
Jamie Woon
Polydor
Cztery długie lata musieliśmy czekać na nową muzykę Jamiego Woona, ale w przypadku tego artysty sprawdza się zasada, że im dłużej na coś czekasz, tym bardziej to doceniasz. Inspirowany duchem twórczości Marvina Gaye’a i D’Angelo funkowy kawałek „Sharpness” nie zdobył może komercyjnego sukcesu na miarę elektronicznych „Lady Luck” czy „Night Air”, ale dzięki rytmicznej formie uzyskanej przez nagranie go z żywymi instrumentami ukazał nowe, równie ciekawe oblicze Woona. Singiel jest niezwykle stylowy, delikatny i okraszony zmysłowym soulowym wokalem Brytyjczyka. Na próżno szukać zbędnych ozdobników — to prostota czyni ten utwór tak intrygującym. — Forrel
22.
Vince Staples
Def Jam
Detroit, Chi-Raq to tylko niektóre amerykańskie miasta z listy tych, w których diabeł mówi dobranoc. Życie w kalifornijskim Long Beach wcale nie wygląda do końca tak, jak podkolorowywali nam kiedyś w teledyskach Snoop Dogg i Warren G. Zamiast dobrej, hedonistycznej zabawy mamy brudne zasady ulicznego kapitalizmu, zamiast ginu z sokiem szybki Sprite na orzeźwienie, a leniwa piszczała została zastąpiona mrożącym krew w żyłach synthem Clams Casina. Strzelaniny między gangami, handel narkotykami, to wszystko jest już passe, teraz na czasie jest poczucie beznadziejności i konsekwencji. Chociaż to muzyczne antypody g-funku, przywołany w „Norf Norf” duch Nate Dogga z pewnością patrzy na Vince’a z dumą. — Chojny
21.
Erykah Badu feat. Andre 3000
Motown
Królowa Soulu, wzorem ciotki z Ameryki, milczała długo, by wreszcie zadzwonić do nas nieoczekiwanie. Po drugiej stronie słuchawki znów usłyszeliśmy znajomy głos i choć nie towarzyszy on nam na co dzień, to bez pudła rozpoznalibyśmy go i po stu latach głuchej ciszy. Na wypowiadane przez Erykę „Hello” nie sposób nie zareagować uśmiechem. Ciocia Badu mimo upływu lat wciąż brzmi tak samo przyjemnie, jak… już tych przeszło 15 lat temu. Mało kto na naszej planecie operuje tak przyjemnie głosem. Na szczęście niektórych artystów czas w ogóle nie nadwyręża — do usłyszenia następnym razem! — Dźwięku Maniak
20.
„The Lavishments
of Light Looking”
Woke
Adult Swim
Przyznam szczerze, że jakakolwiek wzmianka o nowej muzyce Flying Lotusa, Thundercata czy Shabazz Palaces działa na mnie jak magnes. Dlatego też informacja o stworzeniu supergrupy przez wyżej wymienionych wywołała u mnie niemałą ekscytację. Bałem się, czy scalenie talentów tworzących tak abstrakcyjne i kosmiczne rzeczy nie okaże się tylko piękne na papierze. Cała czwórka, wsparta przez legendę funku George’a Clintona, dowiodła jednak, że WOKE może być jednym z najciekawszych projektów zapowiedzianych na 2016 rok. Pierwszy przedsmak w postaci „The Lavishments of Light Looking” to taneczny, funkowy utwór, w którym absolutnie wszystko się zgadza. Od syntezatorów, produkcję FlyLo, wokal Ishmaela Butlera, bass Thundercata, na aforfuturystycznej końcówce Shabazz Palaces z Georgem Clintonem kończąc. Przebudzeni, świadomi, spirytualistycznie nasyceni czekamy na album supergrupy! — Piechupiech
19.
Lianne La Havas
Warner UK
Niepowstrzymana Lianne La Havas i otwierająca jej tegoroczny album piosenka, uplasowały się na wysokim 19. miejscu naszego rankingu najlepszych piosenek roku. Jeśli brakuje wam motywacji, opadliście z energii, potrzebujecie motywującego bodźca, to przede wszystkim odstawcie tę chemię z apteki i aplikujcie bez recepty wielokrotne odsłuchy utworu „Unstoppable”. Majestatyczna kompozycja Paula Epwortha i osadzony na niej cudowny wokal Lianne, w tym połączeniu brzmią nad wyraz dobrze, bo przecież Brytyjkę kojarzymy z o wiele bardziej stonowanych brzmień. Jak się jednak okazało, to właśnie ta produkcja panny La Havas zdobyła najwięcej naszej sympatii. — Dźwięku Maniak
18.
Kendrick Lamar
Top Dawg
Prawdopodobnie żaden numer wydany w 2015 roku nie okazał się tak pełnowymiarowym, przejmującym komentarzem bieżącej sytuacji socjopolitycznej. Odważny, bezkompromisowy, bezwzględnie krytyczny manifest mniejszości afroamerykańskiej funkcjonujący jako punkt kulminacyjny bezbłędnego To Pimp a Butterfly. Agresja kontrolowana czystością umysłu i przepastną, wrażliwą poetycką formą okraszona stylizowanym na jamajski, porywającym refrenem. Jest to jeden z tych numerów, któremu jakakolwiek recenzja nie odda sprawiedliwości. — Mleczny
17.
Jeremih
Def Jam
Rok 2015 można uznać za udany także dlatego, że wreszcie doczekaliśmy się premiery nowego longplaya Jeremiha. „Oui”, jeden z singli promujących krążek, przywołuje perfekcyjnie zrekonstruowany klimat znakomitego mixtape’u sprzed trzech lat. Delikatne i unoszące harmonie pośród przejrzystych klawiszy tworzą odę do ukochanej kobiety. Elokwencji dodają kawałkowi międzyjęzykowe gry słowne i zręczna żonglerka kilkoma różnymi hookami, dzięki którym numer niesamowicie wpada w ucho! — Antkovsky
16.
dvsn
OVO Sound
dvsn zaserwował nam w tym roku porcję dźwięków w najbardziej seksownej konfiguracji z możliwych. Kanadyjczyk we współpracy z producentem Nineteen85 (tak, to jeden z ludzi odpowiedzialnych za sukcesy Drake’a) połączył współczesne R&B z tym, co lubimy najbardziej — sentymentalną podróżą w słodkie, muzyczne klimaty lat 90-tych. D’Angelo, Boyz II Men, Aaliyah to niektóre wspomnienia unoszące się nad głębokim, zmysłowym basem, na którym zostało zbudowane „Too Deep”. Ten kawałek to ekwiwalent owinięcia się w ciepły koc i popijania najlepszego Cabernet Sauvignon, podczas gdy Usher topless wykonuje masaż stóp, a Rihanna tańczy na rurze. Innymi słowy — skutecznego leku na potencję nie trzeba szukać w aptece, wystarczy kliknąć play. Niecierpliwie czekamy na kolejne nagrania tego tajemniczego wokalisty z Toronto. — Brzózkaaa
15.
The Weeknd
XO
The Weekend ma niezwykłą zdolność do tworzenia chwytliwych acz klasowych utworów. Idealnym tego przykładem jest „Can’t Feel My Face” — popowy hit, który każdy z nas dobrze zna. To, co wyróżnia piosenkę i stanowi o jej sukcesie to taneczne, funkowe zacięcie i oczywiście ten głos — czysty, wysoki, seksowny. Nic dziwnego, że słyszeliśmy ją na okrągło we wszystkich możliwych stacjach radiowych. — Radek
14.
Kelela
Cherry Coffee
Wydawać by się mogło, że temat rozstań został już poruszony na tyle sposobów, że nie trzeba dodawać nic więcej, ale na szczęście mamy Kelelę. Otwierające epkę Hallucinogen hipnotyzujące „A Message”, ma w sobie aż nadmiar szczerości, jeśli chodzi o niespełnioną miłość. Minimalistyczny tekst dobitnie podkreśla ból/rozczarowanie/rozgoryczenie (niepotrzebne skreślić) wynikające ze straty ukochanego, podczas gdy wokale Keleli niemalże stają się jednością z ascetycznym, ale syntezatorowym, podkładem. Czego może chcieć więcej złamane serce? Chyba tylko kolejnej szansy, jak w „Gomenasai”. — Eye Ma
13.
Janet Jackson
Rhythm Nation
Siostra Michaela ponownie połączyła siły z Jimmy’m Jamem i Terry’m Lewisem, by stworzyć numer, o którym trudno zapomnieć zarówno nowym, jak i starym, fanom piosenkarki. „No Sleeep” to dokładnie to, czego spodziewaliśmy się po Unbreakable — swobodnie płynący beat z delikatnym wokalem Janet Jackson, a wszystko to podszyte atmosferą gęstą od namiętności. Pomimo siedmioletniej przerwy w śpiewaniu, Jackson nie zapomniała jak z łatwością obudzić w słuchaczu pożądanie i melancholię jednocześnie. Pokolenie Tinashe może i czerpie z „Any Time, Any Place”, ale przyszłej generacji bez wątpienia przyda się także „No Sleeep”. — Eye Ma
12.
Nao
Little Tokyo
Brzmienie, które zapoczątkował Jai Paul, a w zeszłym roku znakomcie kontynuował Ben Khan, Nao udoskonala i wprowadza na jeszcze wyższy poziom. Jej głos w „Inhale Exhale” jest mocny i dosadny, a przy tym uwodzicielski — napędzany przez świetny bas, soczyste bębny i synthy tworzy prawdziwą muzyczną petardę, w której funk, współczesny rhythm & blues i elektro grają do tej samej bramki. Wyrazistość, energia i emocje podane są tutaj w tak piorunującym stylu, że Nao powoli może oglądać się na konkurencję, które zdaje się ma kłopoty z dotrzymaniem jej kroku. — Emes
11.
Gallant
Mind of a Genius
Zeszłoroczny minialbum Gallanta wyróżniliśmy w ubiegłorocznym rankingu najlepszych epek, przepowiadając studentowi wydziału muzycznego na nowojorskim uniwersytecie pewny sukces. Zapał z czasem opadł. Ba! Byliśmy skłonni myśleć, że nasz entuzjazm mógł być spowodowany złością na opieszałość Maxwella, do którego Christopher jest niekiedy porównywany. Na całe szczęście natrafiliśmy na klip do „Weight in Gold”. Od tamtej pory sympatia wobec Gallanta narodziła się na nowo. Amerykanin zmienił nieco klimat z poprzedniego roku, rozczochrując pochmurną aurę, którą dało się odczuć na Zebra EP. „Weight in Gold” rozbudza apetyty na kolejne utwory naładowane tego typu emocjami. Tym razem również wierzymy, że prezentowany singiel zapowiada pełnoprawny materiał. Dajemy Ci czas do przyszłej jesieni, Panie Gallant! Nie zawiedź nas! — K.Zięba
10.
Ciara
Epic
„I Bet” pierwszy singiel Ciary z tegorocznego krążka jej Jackie nie tylko z powodzeniem kontynuuje tradycję rewelacyjnego „Body Party”, ale jest być może najdojrzalszym, najbardziej elokwentnym i osobistym momentem dyskografii piosenkarki. Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach — w tym wypadku zdobiących prostą, niemal akustyczną R&B-popową balladę, na tyle jednak plastyczną, że da się ją z powodzeniem przekuć na rasowego dancefloor killera, co stało się ciałem w nieuwzględnionym na trackliście krążka remiksie z towarzyszeniem T.I.’a. — Kurtek
9.
Kendrick Lamar
Top Dawg
Legenda o gambijskim niewolniku Kunta Kinte zatoczyła jeszcze szersze kręgi dzięki opowiedzeniu jej słowami Jamesa Browna, Michaela Jacksona, Jaya Z, a przede wszystkim nieskończenie pomysłowego Kendricka Lamara. Historia ta to jednak jedynie pretekst do uczczenia wielkiego powrotu funku w świat hip hopu. Dominujący boogie groove Thundercata, późno g-funkowe klawisze jak u DJ’a Quika, gitara narzucająca filmowy szyk rodem z kina Blaxploitation, oraz „We want the funk!” jakby wysamplowane żywcem z dyskografii George’a Clintona. Ten ostatni śpiewał dekady temu o „Bop Gunie” — kosmicznej broni, z której pocisk „ufunkowywał” postrzeloną przez nią ofiarę. K-Dot najprawdopodobniej przyjął na siebie całą serię i ze szczerym uśmiechem poprosił o więcej. — Chojny
8.
Nao
Little Tokyo
Pisząc o różnych wykonawcach, wielokrotnie używałem określeń: znakomity, świetny, wyjątkowy. Nie ma jednak słów, którymi mógłbym aktualnie wyrazić swoje osobiste przywiązanie do twórczości Nao i jej, wciąż jeszcze nie do końca odkrytej, postaci. Zwiastujące zapowiedziany na przyszły rok album Brytyjki „Bad Blood” jest wszystkim tym, czego poszukuję we współczesnej muzyce. Nao z ogromną pewnością porusza się w świecie stworzonym na styku elektroniki, soulu i R&B. Co ważne jest to jej własny świat, pełen charyzmy i energii, daleki od mglistego i powtarzalnego świata alternatywnego R&B. W „Bad Blood” pozornie łagodny wokal Nao odzwierciedla niezliczoną ilość emocji, a ich wyrazistość podkreślają nowoczesne synthy i regularna linia basu. Dopracowana produkcja i błyskotliwy tekst zostały dopełnione przez mroczny teledysk, którego przewodnim motywem są słowa Edwarda Muncha „Z mego gnijącego ciała wyrosną kwiaty, będę ich częścią, a to oznacza wieczność”. Nao jest przyszłością soulu, a to oznacza sztukę. — Adrian
7.
Kamasi Washington
Brainfeeder
Kamasi Washington swoją płytą The Epic oszołomił niemal wszystkich fanów muzyki, nie tylko jazzowej, ale właśnie utworem „Change of the Guard” znakomicie rozpoczął swoje dzieło. Kompozycja w każdej minucie trzyma w napięciu, pochłania całą uwagę słuchacza i daje poczucie ekscytacji. Jest wykonana perfekcyjnie i z rozmachem. Poza tradycyjnym bandem trzymającym w ryzach cały utwór i ubarwiającym go świetnymi solówkami, usłyszymy tu także partie chóru i skrzypków. Myślę, że nie bez powodu piosence nadano taki tytuł. Dzięki niej bowiem Kamasi wprowadza nas nie tylko w głąb swojego świata, ale także nowej ery jazzu. — Radek
6.
The Internet
Odd Future
Poczynania The Internet i Kaytranady śledziliśmy z nieukrywaną satysfakcją od samego początku. Jednak ich wspólne nagranie przeszło nasze najśmielsze wyobrażenia. Centralny punkt płyty Ego Death jest kolejnym przykładem tego, jak harmonijnie i ciekawie rozwijają się muzycy i z jak wszechstronnie utalentowanymi ludźmi mamy do czynienia. Kanadyjczyk jak zwykle oparł swoją produkcję przede wszystkim o charakterystyczną linię basu, ale tym razem całej produkcji zostawił o wiele więcej przestrzeni dla krwistych bębnów, kosmicznych synthów i przede wszystkim samej Syd i jej miłosnej historii. Całość zabiera nas w niezwykle przyjemną intergalaktyczną podróż, z której ciężko wrócić na ziemię. — Emes
5.
NxWorries
Stones Throw
Flagowy krążownik kampanii zatytułowanej „Anderson .Paak podbija rok dwa tysiące piętnasty — a jak się postara, to również i dwa tysiące szesnasty”. Krążownik na zewnątrz pokryty cukierkową farbą, a wewnątrz drewnem i tytułowym zamszem. Zanim zapytacie czy to nie jest przypadkiem singiel UGK, Anderson zapewni że daleko mu do alfonsa, a blisko do nas. Po czym odpali w kaseciaku Marvina Gaye’a i Bloodstone (szacunek!) i zabierze nas w podróż, w której dobra materialne są środkiem, a celem jest przebrnięcie przez życie w możliwie zacnym stylu. Przez spalone zachodem słońca ulice nawiguje nas Knxwledge, który lepiej niż ktokolwiek inny na świecie rozumie soulowo-hiphopowy dualizm duszy .Paaka. — Chojny
4.
Kendrick Lamar
Top Dawg
To Pimp a Buterfly obfituje w single o rozbudowanej warstwie muzycznej i lirycznej. Spośród tak wielu smaczków najwyżej na naszej liście znalazło się właśnie „Alright”. Złożyło się na to wiele czynników, nie tylko czysto artystycznych. Trzeba jednak przyznać, że nowatorski soul stworzony przez Pharrella Williamsa i Thundercata z domieszką jazzowych saksofonowych wstawek Kamasiego Washingtona stoi na najwyższym poziomie. Sam Kendrick Lamar w utworze niesie nadzieję w ciężkich chwilach nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim wszystkich czarnoskórych mieszkańców Ameryki. Piosenka oddziaływała na ludzi na tyle mocno, że zaczęła być określana czarnym hymnem narodowym, a fragment „we gon’ be alright” był powtarzany na protestach przeciwko brutalności policji. Sukces utworu nie obyłby się również bez genialnego teledysku. — Radek
3.
Kelela
Cherry Coffee
W 2013 roku Kelela dała się poznać światu za sprawą niezłego Cut 4 Me, który rozbudził nadzieje pokładane w tej hybrydzie Björk i Solange. Długo wyczekiwanym następcą zostało Hallucinogen EP, które ujrzało światło dzienne zaledwie 2 miesiące temu. Minialbum Amerykanki promowały dwa single, które błyskawicznie wdarły się na nasze codzienne playlisty. Jeden z nich, „Rewind”, zdaje się idealnie odzwierciedlać definicję soulbowlowego wyobrażenia o tym, jak powinno brzmieć współczesne R&B — mamy tu do czynienia z nienagannym warsztatem wokalnym i wyważoną ekspresją Keleli serwującej niebanalne wersy o wpływie odurzającej miłości. Skomponowaną wspólnie z Kingdomem i Nuggetem produkcję cechuje ponadto wzorowa aranżacja, subtelnie zmienna wartkość i oszczędna przestrzeń. Jeden z bezwzględnych tegorocznych przebojów. — K.Zięba
2.
Thundercat
Brainfeeder
Thundercat w tym roku czarował jak mało kto. Wraz z Kamasim Washingtonem, Thundercatem i Kendrickiem Lamarem zmusił konkurencję do bezwarunkowej kapitulacji. Jego znakomitą tegorocznę epkę The Beyond / Where the Giants Roam bez wahania można jednak nazwać koncepcyjną suitą zbudowaną wokół singlowego „Them Changes”. W nadzwyczaj koherentnym, pozbawionym tradycyjnego refrenu numerze soczysty psychodeliczny funk rodem z lat 70. wraz z neo-soulem i hip-hopem stapiają się w obłędne brzmienie — osadzone poza czasem i epoką. Ta nieszablonowa strukturalnie, zbudowana na funkowym bicie tragikomiczna opowieść o utraconym sercu to bez wątpienia jeden z najbardziej nośnych utworów w dotychczasowej dyskografii artysty. — Kurtek
1.
Drake
Cash Money
Drake w 2015 roku wygrał życie, a przynajmniej rozbił bank. Wszystko za sprawą, wydawałoby się dość niepozornego, ale od czasu lipcowej premiery konsekwentnie rozchwytywanego „Hotline Bling”. Jeśli miałbym wybrać jedno jedyne nagranie najpełniej opisujące dobiegający już powoli końca rok, nie wahałbym się ani chwili. „Hotline Bling” Drake’a nie bez powodu można już teraz nazwać ikonicznym, nawet bez pomocy obłędnego teledysku. Drake’owi w charakterystyczny dla niego sposób udało się bowiem bezbłędnie zamknąć w jednym nagraniu trendy konstytuujące w ostatnim czasie brzmienie i treść czarnej muzyki — zarówno te mniej, jak i bardziej oczywiste na czele z post-minimalistycznym podejściem do hiphopowej tkanki. Sukcesu tej miary jednak z pewnością by nie było, gdyby nie to, że muzyk wykazał się otwartym umysłem i co równie ważne dystansem do swojego otoczenia i siebie samego. Sampel automatu perkusyjnego wystukującego pseudolatynoski rytm okazał się strzałem w dziesiątkę. Wkrótce „Hotline Bling” coverowali wszyscy — od Justina Biebera, przez Sufjana Stevensa, po samą Erykę Badu. — Kurtek
Komentarze