cautions clay
#FridayRoundup: Tyler, The Creator, Hiatus Kaiyote, Evidence i inni
Tak mocnego piątku pod względem płytowych premier nie mieliśmy już dawno. Nawet jeżeli to ostatni taki wysyp albumów przed zbliżającymi się wakacjami, kiedy to mało kto decyduje się na wypuszczenie swoich dzieł, to i tak założymy się, że część z pozycji opisanych poniżej zostanie z nami na dłużej. Sprawdźcie nasze pierwsze wrażenia po odsłuchu tych nowości, oraz dajcie znać tutaj lub na naszej grupie, co spodobało Wam się najbardziej.
CALL ME IF YOU GET LOST
Tyler the Creator
Columbia Records/Sony Music Entertainment
Call Me When You Get Lost jest dla Tylera tym, czym dla Denzela Curry było znakomite ZUU. Obaj panowie swoimi najbardziej dojrzałymi, progresywnymi i bogatymi aranżacyjnie krążkami postawili wiele egzystencjalnych pytań, najjaśniej błyszczało jednak inne- jak będą w stanie przeskoczyć to, co osiągnęli Ta1300 /Igorem. Odpowiedź jest banalnie prosta w obu przypadkach- nic nie muszą przeskakiwać. Najnowszy album Tylera to oda do jego pierwszych krążków – przyjemnie niekonsekwentny, bezpretensjonalnie hip-hopowy, chaotyczny, niezdecydowany i pulsujacy organicznym, nieokrzesanym hałasem. Oczywiście, jest to „fun album” na spectrum Wolfgangowej niepokorności, dostajemy zatem 8 i pół minuty neutrotycznego love story i aż 10 minut potańcówki w duchu dubowego Lover Rock. Lil Wayne nawija pod spirytualny afrojazz (nawet nie jazz rap), 42Dougg i YBN YoungBoy wrzuceni są na przesycone soulem i neptunowskim duchem podkłady, a Uzi powraca to czasów kolaboracji z Pharellem na przegrubaśnym, subbasowym groovie. To wszystko przypruszone zostaje drobinami bossa novy, która kojącym pulsem przemyka między beatami, by w pełni rozkwitnąć pod koniec krążka. Może to taki meta komentarz i Tyler zamiast czekać jak w „911/Mr. Lonely” aż zadzwonimy po prostu chciał nas na tyle zgubić i skonfudować, żebyśmy odezwali się sami. A wszystko zmierza do tego, że, tak po prostu, dobrze znowu słyszeć jak Tyler przewija zwroty jak za starych dobrych czasów.— Wojtek
Mood Valiant
Hiatus Kaiyote
Brainfeeder
Od wydanego w 2015 roku rewelacyjnego Choose Your Weapon minęło już 6 lat. Przez ten czas w obozie Hiatus Kaiyote działo się sporo, niestety nie tylko w kwestiach muzycznych. Zakończona pomyślnie dzięki operacji mastektomii walka z chorobą nowotworową, którą stoczyła wokalistka grupy — Nai Palm, tchnęła w nią zupełnie nowe siły do życia i nieodpartą chęć dzielenia się pięknem. I to słychać na nowym, wydanym w wytwórni Brainfeeder krążku od pierwszej do ostatniej sekundy. W odróżnieniu od przeładowanego pomysłami i utworami poprzednika tym razem mamy do czynienia z nieco krótszą formą, ale podczas tych 42 minut, dzieje się sporo. Mamy tu zarówno szalone i oryginalne zabawy z rytmem, wpływy tradycyjnych brzmień z Australii, kosmiczny vibe, oraz piękną balladę opartą głównie o partie pianina, oraz sekcję smyczkową, zatytułowaną „Stone Or Lavender”. Warto w tym momencie dodać, że część materiału powstało w Rio de Janeiro, gdzie zespół miał okazję współpracować z legendarnym brazylijskim muzykiem i aranżerem — Arthurem Verocai. Efektem sesji, podczas której basista grupy- Paul Bender popłakał się ze wzruszenia, będą trzy utwory, z pierwszym opublikowanym singlem, zatytułowanym „Get Sun” na czele. Tytuł wydawnictwa, czyli Mood Valiant, nawiązuje do matki Nai – Suzie Ashman, której dedykowane są nagrania tu zawarte. Posiadała ona dwa zabytkowe samochody kombi marki Chrysler Valiant. Jeden czarny, a drugi biały. Ich kolor dobierała odpowiednio od swojego nastroju, a gdy jechała pierwszym z nich, każdy z sześciorga jej dzieci, wiedział, żeby lepiej nie wchodzić jej w drogę, ale Wy nie rozmińcie się z tym krążkiem, bo bez wątpienia, to jedno z najlepszych wydawnictw pierwszej połowy tego roku. — efdote
Unlearning Vol. 1
Evidence
Rhymesayers Entertainment
Chyba śmiało można powiedzieć, że Unlearning Vol.1 otwiera nowy rozdział w dotychczasowej karierze Evidence’a. To pierwszy projekt od czasu zamknięcia serii zapoczątkowanej przez The Weatherman LP, a jednocześnie, jak sugeruje dopisek – początek kolejnego cyklu wydawnictw. Nie ma tu jednak przełomu – EV nie zmienia drastycznie swojego brzmienia. Poza autorskimi produkcjami rapera na krążku produkcyjnie udzielili się także m.in. The Alchemist, Khrysis, Daringer, V Don oraz Nottz. Sam gospodarz przyznał natomiast, że Unlearning Vol.1 potraktował jak taśmę demo – to próba przedstawienia się publiczności na nowo. Poza Evidence’em gościnnie na albumie udzielili się m.in. Conway The Machine, Boldy James, Navy Blue i Fly Anakin. Kolejna pozycja obowiązkowa w tygodniu tak mocnych premier. — Mateusz
Nine
Sault
Forever Living Originals
Ci, którzy obserwowali nasze Miskowe podsumowania zeszłego roku pewnie domyślają się, że nowy album Sault to duża rzecz w Soulbowlu. Enigmatyczny afrobrytyjski kolektyw w zeszłym roku postawił monument z brutalistycznego, surowego soulu dla wszystkich anonimowym bohaterów w walce z rasizmem naszym powszednim. Nine podąża podobną ścieżką, również uzbrojone po zęby jest w protest songi [sic] najniższej półki, pełne afrobeatowego pulsu, szczerzące się cynicznym, kąśliwym uśmiechem i… niemiłosiernie taneczne. Od interpolującego „Auld Lang Syne” z jadowitym sarkazmem kawałka „London Gangs” po niespotykane wcześniej w estetyce grupy UK Bassowe grubasy mięsistym subem ryjące po trzewiach w „Trap Life”- Sault stawia sprawę jasno. Jeżeli nie mogą tańczyć, to nie jest ich rewolucja. — Wojtek
Planet Her
Doja Cat
Kemosabe/RCA
Uwaga, trzeci studyjny krążek Doji Cat wylądował na streamingach! Jego okładka, pod którą podpisał się słynny fotograf David LaChapelle, odpowiedzialny również za oprawę Astroworld Travisa Scotta, powinna być wystarczającym sygnałem, że oto na 44 minuty wkraczamy do wyimaginowanego świata. Szczególnie marzycielska atmosfera unosi się nad środkową częścią materiału – utwory takie jak „Love to Dream” wywołują podobne niesamowite uczucie, co youtubowe przeróbki z dopiskiem „slowed + reverb”. Gdyby wokalistka chciała bronić się tylko charakterystycznym głosem, na dłuższą metę to by nie przeszło. Zamiast tego szuka nowych rozwiązań i przystosowuje je do swojego uwodzicielskiego stylu. Wspiera ją w tym pięcioro gości – SZA, Young Thug, JID, a także predysponujący do tytułu króla i królowej popu The Weeknd oraz Ariana Grande. Ich obecność na Planet Her jest dla gospodyni prestiżem, ale i naturalną koleją rzeczy. Patrząc na sukces singli, wyniki sprzedaży albumu z pewnością okażą się imponujące. — Katia
Deadpan Love
Cautious Clay
Cautious Clay
Po wypuszczeniu kilku miniwydawnictw (w tym singla do serialu Insecure) Cautious Clay wydaje długogrający materiał, na który prawdopodobnie nie czekało wiele osób, i który z równym prawdopodobieństwem rozejdzie się bez większego echa. Mimo to Deadpan Love zaczyna z wysokiego C: od przyjemnie gospelowego R&B na staroszkolnych bitach, podanego z przyjacielską manierą ziomka z sąsiedztwa. Zupełna nieszkodliwość owej maniery oprawiona w bezpieczne połączenie R&B, soulu i rapu sprawia, że pierwsza połowa plyty brzmi wcale nieźle, zwłaszcza w punkcie kulminacyjnym w neo-soulowym „Strange Love”, nagranym z gościnnym udziałem Saby. I kiedy już zdążymy się z tym oswoić, coraz więcej tego samego rozpływa się w morzu (nomen omen) beznamiętnych kompozycji z potencjałem radiowego tła, o którym z łatwością zapomnimy. — Maja
This is a Mindfulness Drill: A Reimagining of Richard Youngs’ ‚Sapphie’
Hypnotic Brass Ensemble
JagJaguwar
Cokolwiek było siłą napędową tego fascynującego projektu, zasługuje na uwagę. Oto nasi ulubieni jazz-funkowi psychodelicy, którzy zresztą przyzwyczaili nas już do wałęsania się po gatunkowych rubieżach odtworzyli arcydzieło progresywnego singer-songwritingu Sapphie Richarda Youngsa z 1998 roku na swoich własnych warunkach. Tym samym sami wbili się między meandry psychodelicznego folku i z pomocą zaproszonych wokalistów — zestawu zresztą nielichego — Mosesa Sumneya, Perfume Geniusa i Sharon Van Etten odtworzyli we względnie niezmienionej formule trzy długaśnie kompozycja Youngsa — dwie pierwsze zajmujące pierwszą stronę czarnego krążka, z trzecią rozpierającą się dumnie na drugiej. Szaleństwo, oczywiście, ale jeśli zna się oryginalne wykonanie tego materiału i rozumie się siłę jego rażenia (emocjonalną i kulturową), to projekt Hypnotic Brass Ensemble już nie wypada tak triumfalnie, zwłaszcza że interpretacja jest dość bezpieczna. Gitarę akustyczną Youngsa zastąpiono co prawda całym ensemble’m, ale ten jednak przez 35 minut usilnie stara się nie wyjechać za linię, a ja bym chciał, żeby oni ten czas solidnie zabazgrali. Niemniej to świetny sposób, żeby do muzyki Youngsa dotrze, fajne ćwiczenia z muzykowania i z pewnością udana interpretacja dość trudnej i ważnej (i ładnej!) płyty. Jeśli ja was nie przekonałem, niech zrobią to Moses Sumney, Perfume Genius i Sharon Van Etten, którzy z Youngsem dzielą tę samą wrażliwość, chyba bardziej niż zwykle nieco bardziej ekspresyjni panowie z Hypnotic Brass Ensemble. Ale może ten krążek pokazuje, że wcale nie do końca? — Kurtek
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.