Wydarzenia

erykah badu

Z wizytą w rockowym repozytorium Rolling Stone’a

Rockowe Repozytorium Rolling Stone'a

Rockowe Repozytorium Rolling Stone'a

Sztuka omiatania miotełką rockowych skamielin

Rolling Stone wypuścił we wtorek nową wersję swojego kanonicznego zestawienia 500 najlepszych albumów wszech czasów oryginalnie opublikowanego w 2003 roku. Jak sami piszą we wstępie, był to najbardziej poczytny artykuł w historii ich wydania online z 63 milionami odsłon od czasu zamieszczenia. Ja sam dołożyłem do tego wyniku swoją cegiełkę, podejrzewam nawet, że nie raz. Sława tego rankingu dotarła do mnie, gdy byłem jeszcze dzieciakiem i nic dziwnego, że było to pierwsze miejsce, gdzie zwróciłem się, gdy wreszcie dorosłem do zabrania się za swoją muzyczną samoedukację. Oczywiście nie było to najlepsze miejsce — tamta lista potwierdziła najgorsze stereotypy o redakcji Rolling Stone’a, który owszem, przez lata kształtował amerykańską popkulturę, ale mentalnie i stylistycznie zatrzymał się w czasach swojej świetności tj. gdzieś pod koniec lat 70. Zestawienie z 2003 roku zdominował więc przyciężki anachroniczny rock grany przez białych mężczyzn. Dość powiedzieć, że najwyżej notowany krążek sygnowany przez kobietę (nie licząc kolaboracji The Velvet Underground z Nico i Lennona z Yoko Ono) — Blue Joni Mitchell — znalazł się wtedy dopiero na pozycji 30. — w czołowej setce albumów nagranych przez kobiety było zaś w sumie jeszcze tylko pięć. Nie muszę chyba dodawać, że nie było to w żadnym stopniu akuratne odzwierciedlenie sytuacji. Sensowny update był temu zestawieniu zupełnie niezbędny.

Cały tekst do odsłuchu jako podcast na Spotify.

Nową listę układało w sumie ponad 300 osób — poza dziennikarzami, krytykami, producentami i osobami z branży zaproszono też samych artystów m.in. Beyoncé czy Taylor Swift, ale też obiecujących debiutantów i weteranów. Przez 17 lat doszło z pewnością do pewnej wymiany pokoleniowej, a kanon tego, co uważa się za klasyczne, znacząco się rozszerzył. Koniec końców w zestawie wymieniono prawie jedną trzecią płyt — aż 153, spośród których ponad połowa (83) to albumy z XXI wieku.

Przyznam, że ani się takiej aktualizacji nie spodziewałem, ani nie spodziewałem się, że zacznę z miejsca analizować ją w szczegółach i uznam za coś, co ma dla mnie znaczenie i wpływa na bieg mojego dzisiejszego życia. A jednak! Pamiętam, gdy jeszcze na długo przed erą streamingu, przeglądałem listę Rolling Stone’a z wypiekami na twarzy, ale i irytacją, że moi ówcześnie faworyci — Lauryn Hill i D’Angelo — wylądowali kolejno w czwartej i piątej setce, podczas gdy zestaw zdominowały pozycje, o których nigdy nie słyszałem. Minęło kilka lat, ale w końcu zebrałem się w sobie i narzuciłem sobie rygor w przesłuchiwaniu nieznanych mi krążków z tamtego zestawienia. Nie jestem w stanie teraz dokładnie ocenić, ani ile mi to zajęło, ani ile płyt faktycznie musiałem dosłuchać, ale podejrzewam, że była to lwia część tamtej listy i ponad pół roku skrupulatnych, choć nieregularnych odsłuchów. Szczęśliwie nie byłem już w wieku i miejscu, kiedy mógłbym rekomendacje amerykańskich redaktorów przyjmować bezkrytycznie — wręcz przeciwnie, podszedłem do zadania na chłodno, a pozycje być może istotne z punktu widzenia historii popkultury, ale zupełnie niebroniące się po latach brzmieniem i przekazem, jak kolejne płyty Aerosmith czy The Who, po jednym odsłuchu usuwałem na zawsze z pola widzenia. Ale były też liczne odkrycia i zaskoczenia — sam już nie jestem w stanie wskazać jakie — z rankingiem Rolling Stone’a kojarzą mi się dzisiaj wyłącznie te płyty, do których nie wróciłem już nigdy.

Powiew świeżego powietrza ściśle kontrolowany

Od kilkunastu dobrych lat, gdy chociaż pobieżnie przegląda się dział recenzji czy podsumowań końcoworocznych Rolling Stone’a, można wyraźnie dostrzec pewną zadyszkę — recenzenci w ustawicznym klęku przed Bobem Dylanem i Neilem Youngiem nie są w stanie kreować trendów — zamiast tego reagują na nowe z odpowiednim jedno- czy czasem dwu-sezonowym opóźnieniem. Ten syndrom ołtarzy boomerów dotknął też już zresztą Pitchfork, który w świadomości młodych zajął z początkiem ery cyfrowej miejsce na piedestale mediów muzycznych dawniej okupywane właśnie przez Rolling Stone’a. Wiadomo, że zawsze jest się bardziej reaktywnym, jeśli próbuje się łączyć to, co popularne z tym, co merytoryczne w jednym krytycznym splocie, a taką właśnie rolę obrał sobie Rolling Stone — musiał, jeśli chciał być punktem odniesienia dla mas. I ta nowa lista tę niezręczną pozycję w zupełności oddaje.

Ten zaśniedziały żelazny kanon oczywiście ostał się w dobrym kształcie — oddaje go przede wszystkim centralna część listy, ale niewątpliwie jest to zestaw zdecydowanie bardziej różnorodny, a i w czołówce nastąpiły istotne przetasowania. Przede wszystkim jest zauważalnie więcej krążków nagranych przez kobiety, a i ta najwyżej notowana Joni Mitchell awansowała z 30. na 3. lokatę. Mitchell pojawia się zresztą w zestawieniu wielokrotnie, podobnie jak Fiona Apple, Erykah Badu czy PJ Harvey (spośród których tylko Harvey pojawiła się na liście w 2003 roku). Rock coraz częściej równoważą w zestawieniu soul i hip-hop, choć dość zaskakująco poza Kendrickiem Lamarem, Drake’m i Kanye’m Westem zabrakło w zestawieniu nowego rapu (jest za to sporo pozycji z lat 90. i śmieszno-straszny pierwszy album 50 Centa). Jedyną trapową płytą jest z kolei debiut Bad Bunny’ego, który wpisuje się także w inną tendencję — dostrzegania dorobku artystów latynoskich — choćby symbolicznie — bliżej końca zestawienia znalazły się bowiem Selena, Shakira i niezrehabilitowany jeszcze prekursor reggaetonu Daddy Yankee, a najwyżej notowaną hiszpańskojęzyczną płytą, na 315., jest błyskotliwy debiut Rosalíi. To jednak wyjątki od niezachwianej anglosaskiej dominacji. Poza jeszcze kilkoma klasycznymi krążkami z afrykańskim funkiem, muzyka nieanglojęzyczna tutaj nie istnieje. Rockowy beton spulchniono natomiast całkiem wydatnie popem i R&B — Blonde Franka Oceana trafiło do pierwszej setki, dostrzeżono istnienie Destiny’s Child i Beyoncé. Znalazło się miejsce dla Taylor Swift, Adele, Kacey Musgraves, a nawet Blackoutu Britney Spears. Dość kontrowersyjnie do zestawu wrzucono też ostatnie krążki Harry’ego Stylesa czy Billie Eillish — za kilka lat okaże się być może, jak kończą się próby zaklinania rzeczywistości przez boomerów. W zestawieniu wciąż nie mają czego szukać wszyscy ci, którzy od klasycznego rocka stronią — metal kończy się tu i zaczyna na Metallice (w dwóch różnych odsłonach), elektronika to Daft Punk i LCD Soundsystem, jazz reprezentowany jest nieco szerzej, ale też dość powierzchownie i ostatecznie można sprowadzić go do Milesa Davisa. Niezale mają kilka sztandarowych punktów zaczepienia w postaci My Bloody Valentine, Pavement czy Neutral Milk Hotel, wielkodusznie zauważono także Tame Impala, ale to by było na tyle. Podobnie zresztą art pop i folk także skończyły się najwyraźniej w latach 90. Luki pozostawione przez niedoreprezentację innych gatunków wciąż wypełniają tu bowiem Dylan i Beatlesi.

I choć tych drugich ktoś mógłby określić największymi przegranymi nowego rankingu Rolling Stone’a — ich kultowy Sgt. Pepper pikuje z pozycji najlepszej płyty wszech czasów na dalekie (w tym kontekście) miejsce 24. Tamten wybór, mocno kontrowersyjny dla fanów czwórki z Liverpoolu, miał chyba wówczas wskazać na jednoznaczną wyższość Beatlesów nad Beach Boysami, których Pet Sounds trafiło wtedy na miejsce drugie (na którym udało im się zresztą utrzymać przez tych 17 lat — to jedyny numer, który w pierwszej dziesiątce pozostał bez zmian). Dziesiątkę nowej listy otwiera znamiennie The Miseducation of Lauryn Hill (które wraz ze wspomnianym VooDoo D’Angelo zaliczyły ogromne awanse) — redakcja nie bez powodu okrasiła zresztą tę decyzję cytatem piosenkarki, pod którym podpisałaby się też Fiona Apple, że przemysł muzyczny jest seksistowski. To chyba miała być odpowiedź przemysłu, że Lauryn Hill, nie tragizuj. W czołowej dziesiątce znajdziemy też poza tym Fleetwood Mac, Purple Rain Prince’a, Songs in the Key of Life Steviego Wondera, Blue Joni Mitchell, a płytą wszech czasów okrzyknięto tym razem — całkiem adekwatnie do stanu świata — What’s Going On Marvina Gaye’a. A ja przeglądając tę dziwnie bliską mi selekcję w czołówce sam czuję się jak boomer i ofiara jakiegoś owczego pędu, o którym nie miałem pojęcia. Nawet jeśli sam w tym momencie ułożyłbym zgoła inną dziesiątkę, jakimś zrządzeniem losu zostałem ich wyborem trafiony i zatopiony. Być może nie doceniłem wpływu tamtej oryginalnej listy na mój gust, gdy dekadę temu zaczynałem te skumulowane odsłuchy? A może to wyłącznie dowód na ponadczasowość tych konkretnych klasycznych płyt, które, tak się akurat złożyło, i ja na własną rękę, i państwo z Rolling Stone’a na własną, wyłowiliśmy z przepastnego i niewyczerpanego przecież kanonu?

W moim poprzednim tekście o odkładaniu szczęścia zapomniałem w gruncie rzeczy dodać jednej ważnej sprawy, która tutaj wróciła jak bumerang i trochę zbiła mnie z tropu. Ja wciąż mimochodem dłubię jednak w tej nostalgii i wciąż poniekąd projektuję swoje szczęście według schematów, które już znam. I w miarę możliwości mimowolnie staram się je realizować. Pochylenie się nad nową listą Rolling Stone’a to nic innego, jak próba odtworzenia tamtych chwil, które spędziłem, analizując oryginalne zestawienie. Pozwólcie więc zatem, że teraz oddam się dosłuchiwaniu pozycji z nowego topu wszech czasów biblii muzycznych boomerów, których albo nie znam w ogóle, albo czuję potrzebę, by sobie je odświeżyć. Za mną już Laura Nyro, Jason Isbell i wspomniany Daddy Yankee, ale Spotify wskazuje, że przede mną jeszcze 44 godziny słuchania. Obiecuję jeść i spać.

Tekst oryginalnie opublikowany na blogu Kurtek.pl.

Erykah Badu oraz D’Angelo w utworze tajemniczego projektu Slingbaum One

Pomysłodawca przedsięwzięcia zgromadził w studio wyśmienity skład muzyków.

Za dość enigmatycznym projektem o nazwie Slingbaum One, który to w połowie stycznia ogłosił wypuszczenie swojego debiutanckiego albumu, ukrywa się amerykański muzyk, producent oraz kompozytor Terry Simbaum. Zgromadził on w studiu niebywałe wręcz grono muzyków i w ten sposób stworzył krażek składający się co prawda tylko z trzech nagrań, ale w tym przypadku jakość zdecydowanie powinna zrekompensować nam ilość. W nagraniach tych wzięły udział m.in. takie postacie jak Erykah Badu, D’Angelo, FKA twigs, Oumou Sangaré, Nick Hakim, Questlove, Damon Albarn, Bilal, Syd, Ahmad Jamal, Ron Carter, Cory Henry czy Nick Hakim. Wydawnictwo to nie trafi prawdopodobnie nigdy do oficjalnego odsłuchu online, gdyż artysta postanowił wypuścić to jedynie na winylu, którego preorder możliwy był przez jego stronę. Pierwsze kopie dotarły już do rozgłośni radiowych, a Gilles Peterson zaprezentował nagranie „Behoove” w swojej audycji radiowej. W powstaniu tego mrocznego utworu wzięli udział wymienieni wcześniej Erykah Badu oraz D’Angelo, jak również mocny skład w postaci takich muzyków jak: Jameel Bruner, Keyon Harrold, Marcus Strickland, Austin Williamson, Amani Fela Greene, Justin Brown, Chris Dave, Cory Henry, William “Cito” Civas oraz Rashad Ringo Smith. Sprawdźcie rip z BBC Radio, który to zamieszczamy poniżej.

Erykah Badu i James Poyser digitalizują swój cover Squeeze

W kwietniu w ramach tegorocznego Record Store Day na limitowanym winylowym singlu ukazał się niespodziewany chyba przez nikogo cover numeru „Tempted” z 1981 roku, który w oryginalne wykonywała grupa Squeeze. Cover o tyle wyjątkowy, że pod jazzującą reinterpretacją podpisali się wspólnie Erykah Badu i James Poyser. Teraz kawałek wraz z instrumentalną wersją ze strony B singla trafił na serwisy streamingowe. Okraszony staromodnymi syntezatorami numer bliższy jest klimatem klasycznym nagraniom królowej neo-soulu z lat 90. niż czemukolwiek, co nagrała później, ale przywodzi także na myśl, zwłaszcza w harmonijnym refrenie, klasyczny pop lat 80. Niezależnie od jakiej strony podejdziemy do tego duetu, bez wątpienia miło wreszcie go usłyszeć.

Erykah Badu prezentuje fragment niewydanego wcześniej nagrania

Erykah Badu nie rozpieszcza nas ostatnio nową muzyką, a od wydania jej ostatniego albumu But You Caint Use My Phone minęły już trzy lata. Artystka jednak nie próżnuje, a ostatnio sporządziła mix dla brytyjskiego radia NTS. Selekcja, która ukazała się w ramach serii Sound Of Color, to nie tylko ciekawy zestaw utworów, które w głównej mierze traktują o pieniądzach (jej mix zatytułowany został The Sound Of Green) ale jest również dedykacja dla zmarłego niedawno Roya Hargrove, a najważniejsze jest to, że najdziemy tu fragment niepublikowanego wcześniej utworu, w którym znowu możemy usłyszeć jej rewelacyjny głos. Niezatytułowane nagranie, powstało we współpracy z pochodzącą z Dallas grupą Cannabinoids i jest rewelacyjną, lekko jazzującą, muzyczną petardą, tekstowo znakomicie wpisującą się w zestaw nagrań, wśród których się znalazła. Fragment piosenki znajdziecie około 1:05:00, a my mamy ogromną nadzieję, że całość trafi do nas już niebawem.

Erykah Badu odświeża dwa klasyczne numery w ramach Tiny Desk

Wiemy, że uwielbiacie Tiny Desk! Nie sposób nie kochać tej organizowanej przez NPR Music serii minikoncertów w kameralnej przestrzeni i kameralnych aranżach. Tym razem przy małym biurku usiadła sama Erykah Badu, która najpierw w ramach rozgrzewki wykonała miniaturkę z Baduizmu „Rimshot”, a następnie przeszła do znakomitej 12-minutowej wersji „Green Eyes” z Mama’s Gun. Lata mijają, a Badu nadal zachwyca!

Nowy utwór: Madison McFerrin „Insane”

Okazuje się, że istnieje taki ktoś jak Madison McFerrin, jest córką Bobby’ego McFerrina i — cóż za zaskoczenie — uwielbia kombinowanie z aparatem głosowym. Do skromnego dorobku wokalistki dołączyła właśnie kompozycja „Insane”. Otoczona pętlami wokalnymi McFerrin wyznaje ukochanej osobie o szalonych zawirowaniach, jakich doświadcza pod wpływem uczucia — początkowo bardzo subtelnie, dążąc jednak do dobitnej kropki nad i w kulminacyjnym momencie utworu. Singiel promuje drugą epkę artystki Finding Foundations: Vol. II. Utwór powinien spodobać się tym, którzy cenią liryczność Eryki Badu, ale też nie stronią od jazzującej Esperanzy Spalding.

Tribute dla Feli Kuti w wykonaniu Erykah Badu

Tribute dla Feli Kuti w wykonaniu Erykah Badu

Oryginalna i nietuzinkowa Erykah Badu wystąpiła w programie The Tonight Show Starring Jimmy Fallon, wywołując niemałe zamieszanie swoim performancem i samym wyglądem. W asyście niezastąpionych The Roots, gałązo-włosa artystka wykonała w formie medley najpierw swój hit „On & On” z płyty Baduizm, a następnie cover utworu pioniera afrobeatu Feli Kuti — „Sorrow Tears and Blood”. Pojawienie się Badu w programie było formą promocji ostatniej składanki kawałków Feli Kuti Fela Kuti Box Set Series #4 curated by Erykah Badu, którą Erykah objęła patronatem i wybrała do niej poszczególne kompozycje. Poprzednie boxy wsparli Brian Eno oraz Questlove. Posłuchajcie poniżej co Badu wyprawia ze swoim wokalem.

Erykah Badu i D.R.A.M. przygotowują wspólną epkę

LAS VEGAS, NV - NOVEMBER 06:  Honoree Erykah Badu (L) and recording artist D.R.A.M. perform onstage during the 2016 Soul Train Music Awards at the Orleans Arena on November 6, 2016 in Las Vegas, Nevada.  (Photo by Mindy Small/FilmMagic)

Gdyby George Clinton, Ol’ Dirty Bastard i D’Angelo mieli dziecko, to nazywałoby się D.R.A.M. Przynajmniej wedle słów Eryki Badu. Po przesłuchaniu tegorocznego debiutu pochodzącego z Wirginii rapera nie sposób się zresztą nie zgodzić. Badu współpracowała już z D.R.A.M.’em właśnie przy okazji tego krążka, gdzie pojawiła się gościnnie w nagraniu „WiFi”, a teraz ich kolaboracja ma szansę zostać zacieśniona i rozszerzona — o wspólną epkę. Nieznane są co prawda jeszcze szczegóły wydawnictwa, a wszystko jest pewnie w bardzo wstępnej fazie, ale Badu jest zdecydowanie zauroczona brzmieniem i osobowością hiphopowca i miejmy nadzieję, że na deklaracjach się nie skończy. Gdybyście mieli wątpliwości, czy D.R.A.M. wart jest pochwał z ust królowej soulu, koniecznie włączcie sobie teledysk poniżej.

But You Cain’t Use My Phone Eryki Badu na winylu w czarny piątek

Już od kilku lat Record Store Day organizuje się także przy okazji czarnego piątku, który w tym roku wypada w Stanach 25 listopada. Wtedy też ekskluzywnie w ramach RSD można będzie nabyć zeszłoroczny awangardowy mikstejp Eryki Badu inspirowany „Hotline Bling” Drake’a — But You Cain’t Use My Phone — oczywiście na czarnym wosku. Pierwotnie krążek dostępny był wyłącznie w formie cyfrowej. Badu niewątpliwie idzie w tym temacie za ciosem. Dwa tygodnie temu informowaliśmy, że reedycji doczekają się dwa klasyczne krążki piosenkarki — BaduizmMama’s Gun. Pełną listę specjalnych wydawnictw RSD z okazji czarnego piątku można znaleźć na oficjalnej stronie projektu.

Baduizm doczeka się wreszcie pełnego wydania na winylu

Kolejna znakomita wiadomość dla fanów czarnych krążków. Dzięki kampanii Respect The Classics, która to stoi za niedawnym winylowym wznowieniem albumu Jazzmatazz Vol.1, doczekamy się w końcu pełnego wydania znakomitego albumu Baduizm, który Erykah Badu wydała w 1997 roku. Jeżeli niektórzy z Was posiadają ten krążek w kolekcji, wiedzą doskonale, że poza brakiem oryginalnej okładki zastąpionej jedynie naklejką, brakuje na niej kilku utworów, w tym genialnego „Otherside of the Game”. Wersja, która ma trafić do sklepów już wkrótce, zawierać ma pełną listę utworów zamieszczonych na dwóch krążkach oraz jak widać na załączonym zdjęciu oryginalną okładkę wydaną jako rozkładany gatefold. Jakby tego było mało do pełni szczęścia, to wraz z debiutem artystki pojawi się również reedycja albumu Mama’s Gun wydana na podwójnym, 180-gramowym krążku. W oczekiwaniu na zagranie sobie tych rarytasów z wosku, przypomnijmy sobie dwa momenty ze wspomnianych wydawnictw.