little simz
#FridayRoundup: Little Simz, Kanye West, JMSN, Moo Latte i inni
Ostatni tydzień był pod kątem premier płytowych spełnionym snem końca lata. Serio, dostaliśmy dużo i dobrze. O Kanye nie powinniśmy już wspominać, ale jednak wspominamy. Pokłony należą się jednak przede wszystkim Little Simz, która wróciła w znakomitym stylu. Poza tym krążki dostarczyli JMSN, Moo Latte, Mansur Brown, Rosie Lowe, Benny the Butcher, Duckwrth, Sampology, L’Orange, Damu the Fudgemunk, Jenevieve, Lady Blackbird i wielu wielu innych. Album nagrał także Drake, ale z kolei ten powrót pominęliśmy milczeniem. Napisaliśmy za to o Westside Gunnie, który wypuścił album tydzień wcześniej, a którego nadal polecamy. Sprawdźcie wszystko na plejliście na dole strony.
Sometimes I Might Be Introvert
Little Simz
Age 101/AWAL
Słusznie wróbelki ćwierkały od samego piątkowego rana. Simbi postawiła sobie pomnik na lata. Na Sometimes I Might Be Introvert Little Simz sięga do najgłębszych zakamarków własnego ja i zabiera nas w podróż ścieżką podszeptów serca. I choć singlowy opener „Introvert” zwiastował bezkompromisowy majestat filmowego płótna marki Inflo, całość skrojono bez pudła, opatrując ją, zgodnie z tytułem, garstką znamienitych gości. Trzeba przyznać, musicalowe, archandroidowe interludia zapierają dech, trafiając we wszystkie możliwe punkty – od muzycznych do emocjonalnych. Ale SIMBI to też wyprawa w świat pełnokrwistych soulowych podkładów (jak klasyczne „The Agony and the Ecstasy” Smokey Robinsona w „Two Worlds Apart” czy „Never Been In Love” Taliba Kweli w „Standing Ovation” ), zręcznie połączonych z podniosłymi wycieczkami w czasy starego Kanyego, ale i starej-młodej Simz (w „Rollin Stone” czy „Speed”). Wszystko to spina znajome flow Simbi – zrywne, a jednocześnie uziemione. Trudno dziwić się zachwytom, ten koncept album to najlepszy krążek w dorobku Little SImz (zaryzykowałabym stwierdzenie, że w dorobku Inflo również) i z pewnością uplasuje się wysoko w niejednym podsumowaniu. Dychotomiczny, nasycony brzmieniowo album, zagospodarowany przez poetycki hip hop z duszą. Może to i Kanye sampluje Lauryn Hill na Dondzie, ale emocjonalnie to Little Simz zbliżyła się do niej najbardziej. Sometimes I Might Be Introvert to nie tylko wielka celebracja wrażliwości. To najzwyczajniej w świecie celebracja muzyki. — Maja
Donda
Kanye West
GOOD/Def Jam
Matko Bosko kochano, ileśmy się na tą Dondę naczekali. Wielokrotnie przekładana data premiery, organizowane wielkie listening parties na stadionach, jakbyśmy mieli do czynienia z czymś naprawdę niesamowitym, z historią tworzącą się na naszych oczach. Jedne gościnne zwrotki usuwano, inne dodawano, a pocziwy fan muzyki Westa zwyczajnie tracił cierpliwość. No, ale jak płacisz milion dolarów za nocowanie na Mercedes Benz Stadium, na którym urządziłeś sobie prywatne studio, to chcesz, żeby twoja muzyka brzmiała, jak należy. Tylko co z tego skoro podobno i tak wytwórnia wypuściła płytę bez wiedzy Kanye, pewnie sama wyraźnie zdenerwowana przebiegiem wydarzeń? Nic to, materiał w końcu wyszedł, z inną okładką niż ta, którą pierwotnie miał zawierać, a my mogliśmy od dobrych kilku już dni słuchać dzieła życia Pana Westa. Dostajemy prawie dwie gdziny muzyki, gościnne udziały między innymi od Jay’a-Z, Travisa Scotta, Playboi’a Carti, Young Thuga, Jaya Electronica, są nawet chłopaki z Griseldy. Produkują 88 Keys, MIKE DEAN, FnZ, Wheezy i jeszcze kilkunastu innych mistrzów konsolety. Za jednym razem chyba nie da rady tego wszystkiego przetrawić, ale możecie próbować. — Dill
Heals Me
JMSN
White Room
JMSN na dobre wypadł co prawda z awangardy nowego R&B, ale jego poprzedni piąty longplay Velvet inspirowany klasycznym soulem był jak dotąd najprzyjemniejszą pozycją w jego dyskografii. Wydane po trzyletniej przerwie Heals Me zdaje się z grubsza kontynuować obrany wtedy kierunek — jego R&B wciąż podszyte jest funkowym basem, produkcje wciąż są organiczne i umiarkowanie progresywnie, wciąż całość cechują opływowy kształt po stronie płyty i przyjemność płynąca z obcowania z tym kształtem po stronie słuchacza. Jest tu może odrobinę za dużo, trudno powiedzieć na ile uświadomionego, naśladownictwa Justina Timberlake’a z okresu Justified, ale w kontekście znaczących niedoborów Timberlake’a w ostatnich latach można przecież odczytać to jako jeden z pozytywów.— Kurtek
Snax
Moo Latte
Victorsson
Moo Latte karmił nas swoimi przekąskami przez ostatni rok, konsekwentnie serwując kolejne single, a nawet coś na kształt dwóch maksisingli (o bliźniaczo podobnych tracklistach). Wydane wreszcie w piątek jako całość Snax to instrumentalny hip-hop w wydaniu koktajlowym — mogłaby spokojnie na te bity wprosić się Noname, mógłby zanucić na nich refreny Iman Omari (co zresztą przecież uczynił!), mogliby się wreszcie na nich stłoczyć Quelle Chris, Kota the Friend i Steve Lacy. Od razu śpieszę z wyjaśnieniem, że choć podstawa muzyki toruńskiego producenta jest jak najbardziej bitowa, każdy kolejny numer rozwija się swoim własnym jazzującym torem w pełnoprawną kompozycję. Ja sam, nie mogę się oprzeć, żeby sobie nie donucić tu czy tam improwizowanego refrenu, ale można też bez tego po ośmiu godzinach odbierania telefonów i wysyłania emaili wrzucić sobie Snax w ramach półgodzinnego chilloutu. Ale nie generycznego z youtube’owej taśmy, tylko masującego zwoje z prawdziwym wyczuciem.— Kurtek
Heiwa
Mansur Brown
Amai Records
24-letni,brytyjski producent i multiinstrumentalista, znany ze współpracy, chociażby z Yussefem Dayesem, powraca z drugim długogrającym albumem, będącym następcą rewelacyjnego krążka Shiroi z 2018 roku. Tytuł najnowszego wydawnictwa, czyli Heiwa oznacza „pokój”, a 10 utworów na nim zawartych, opowiada o podróży życia oraz wszystkich emocjach, które pojawiają się, dążąc do osiągnięcia prawdziwego spokoju ducha i wewnętrznego szczęścia. Podobnie jak na wspomnianym debiucie, spotykają się tu takie gatunki, jak hip-hop, muzyka elektroniczna, rock oraz ambient, które artysta umiejętnie spaja w całość, tworząc swoistą ścieżkę dźwiękową do nienakręconego nigdy filmu o konflikcie między miastem a naturą i cyklem życia — efdote
Trust The Sopranos: ’83 Miami Edition (Big Ghost Ltd. Remix)
Benny The Butcher & 38 Spesh
T.C.F. Music Group
Benny The Butcher poza tym, że jest członkiem Griseldy i w tej wytwórni wydaje swoje płyty, ma też własny label Black Soprano Family, gdzie wypuszcza materiały ziomków, na których oczywiście sam się udziela. Chcę powiedzieć po prostu, że jest strasznie zapracowanym gościem, a mimo to znalazł czas by nagrać wspólny materiał z raperem o ksywie Spesh 38. Fanom griseldowych brzmień przedstawiać go nie trzeba, bo Benek już parokrotnie nagrywał z nim projekty, a sam Spesh ma na koncie, chociażby album z Kool G Rapem. Jego wspólne wydawnictwo z Rzeźnikiem, Trust The Sopranos wydane w tym roku, zupełnie pominąłem, bo w zalewie jakościowego materiału od Griseldy i orbitujących wokół niej projektów, można było o nim zapomnieć. W piątek zaś pojawiły się remiksy oryginalnych utworów z tamtego krążka. Za ich produkcję odpowiada Big Ghost Ltd, a wydane zostały pod tytułem Trust The Sopranos: ’83 Miami Edition (Big Ghost Ltd. Remix) Kim jest Big Ghost, spytacie? Kiedyś pisał zabawne recenzje płyt na swoim blogu i wszyscy myśleli, że to Ghostface Killah z powodu podobieństwa ksyw. Minęło trochę czasu i stał się jednym z ciekawszych beatmakerów, których brzmienie można określić jako „griseldowe”. Ma na koncie płyty z takimi kozakami jak wspomniany już Ghostface, Hus Kingpin, Ransom, nagrał nawet dwa projekty z Conwayem. Jeśli jeszcze ich nie sprawdziliście, szybko to nadróbcie. Na materiale z remiksami Trust The Sopranos Big Ghost zabiera nas w plastikowo-kiczowate brzmienia lat 80., kłaniają się tu Giorgio Moroder ze ścieżką dźwiękową do Scarface’a i Jan Hammer z muzyką do Miami Vice i Cocaine Cowboys. Właśnie takich dźwięków możecie się tu spodziewać. To zdecydowanie jeden z ciekawszych hip-hopwych projektów tego tygodnia. — Dill
Hitler Wears Hermes 8: Sincerly Adolf
Westside Gunn
Griselda/EMPIRE
Panowie z Griseldy nie dają o sobie zapomnieć. W zalewie homogenicznej trapolozy ich muza jest jak powiew świeżego powietrza, mimo tego, że i oni bywają powtarzalni. Jednak formuła, jak to kiedyś powiedział Benny The Butcher, „boom bapu na sterydach” wciąż nie nudzi i zdobywa nowych fanów. Chłopaki, nawet solowo, potrafią wydać kilka płyt rocznie i większość z nich stoi na zdecydowanie wysokim poziomie. Tym razem Westside Gunn postanowił wypuścić rzekomo ostatnią, ósmą już część swojej serii Hitler Wears Hermes. Strona A, jak ją określił, zawiera czternaście utworów, w sumie czterdzieści minut muzyki. Dużo miejsca oddano gościom, pojawiają się Stove God Cooks, Mach-Hommy czy Boldy James. Znalazło się nawet miejsce dla Jadakissa. Za bity odpowiadają Danny LAflare, Camoflauge Monk i Conductor Williams. Jak wspomniałem, jest to dopiero pierwsza część. Strona B ukaże się już w najbliższy piątek i będzie liczyć osiemnaście numerów. — Dill
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
#FridayRoundup: Little Simz, Kehlani, Jean Deaux i inni
Jak co tydzień w cyklu #FridayRoundup dzielimy się garścią rekomendacji i odsłuchów najciekawszych premier płytowych. Tym razem polecamy nowe wydawnictwa od Little Simz, Kehlani, Jean Deaux, El Michels Affair, Rica Wilsona z Terrace’em Martinem, Bishopa Nehru, Chrisa Browna z Young Thugiem, Rico Love i wielu innych.
Drop 6
Little Simz
Age 101 / AWAL
Ubiegły rok dla Little Simz był wyjątkowo dobry. Jej ostatni album, Grey Area, odniósł duży sukces. Raperka wystąpiła też w produkcji Netfilksa, Top Boy, i po raz pierwszy zagrała na Coachelli, tym bardziej uderzył ją więc nagły rozwój pandemii. Dokładnie miesiąc po wprowadzeniu obostrzeń w Wielkiej Brytanii Simz podzieliła się w poruszającym poście na swoim Instagramie tym, jak czuje się w izolacji. Jednocześnie zapowiedziała Drop 6, spontaniczną epkę, na którą złożyło się pięć premierowych, charyzmatycznych kawałków. Wydawnictwo jest przy tym kontynuacją serii minialbumów, które raperka wypuściła między 2014 a 2015 rokiem. If this 2020, there ain’t no hindsight/If you see death is the next chapter, can you die twice? (…) Livin’ day by day, sleepless night by night – Drop 6 to z pewnością coś, czego Simz potrzebowała i czego potrzebowaliśmy my. — Klementyna Szczuka
It Was Good Until It Wasn’t
Kehlani
TSNMI / Atlantic
Najnowszy album Kehlani nie dorównuje jej poprzednim dokonaniom. Gruby parasol zaproszonych gości robi dobre pierwsze wrażenie, ale It Was Good Until It Wasn’t jest mniej wyraziste, autobiograficzne i triumfujące, niż jej poprzednia muzyka. Artystka mierzy się z emocjami i sytuacjami, zanurza się w swoich sprzecznościach i napięciach, często dochodząc do oczywistości, a nie wątpliwości. W rezultacie powstały nieskomplikowane piosenki miłosne, które bardziej dotyczą mechaniki związków, tego, jak i dlaczego działają lub nie działają, a nie opowiadają o intymności uczestników. Album wydaje się obsesyjna relacją na punkcie telefonów i nieporozumień, wydobywając wszystkie inne siły tworzące i przełamujące romans. Całość, okraszona lubieżną narracją i trapowym jazzującym podkładem, zlewa się w jeden strumień, dłuży się i nuży niemiłosiernie. Kehlani, było dobrze, dopóki nie wypuściłaś tej płyty. — Forrel
Watch This!
Jean Deaux
Jean Deaux / Empire
Kwarantannowa sytuacja sprzyja wystawianiu na światło dzienne również takich materiałów, które potrzebowałyby poleżakować w swoich poczekalniach w oczekiwaniu na większą dawkę inspiracji. Tymczasem Jean Deaux po roku milczenia wypuszcza kolejną epkę dla samego tylko zaakcentowania własnej obecności, i to wykrzyknikiem (!); ale czy nie na darmo? Niesprawiedliwym byłoby nie wspomnieć, że ze swoim charakterystycznym — delikatnym, ale silnym i niskim — wokalem, i z upodobaniem do trapowej rytmizacji Jean Deaux mogłaby stanowić poważną konkurencję dla Tinashe, u której głos również kontrapunktował aranżacje. Na razie tylko depcze koleżance po piętach; ale przynajmniej w towarzystwie Saby i Yung Baby Tate. Wykrzykniki więc może i mniej dramatyczne, ale wciąż bez kropki nad i — Maja Danilenko
Adult Themes
El Michels Affair
Big Crown
Pomysł na najnowszy album grupy El Michels Affair powstał w 2017 roku, kiedy to lider zespołu — Leon Michels, zaczął tworzyć serie krótkich motywów muzycznych, które następnie przeznaczane były do samplowania przez innych wykonawców. Część z tych minutowych nagrań przerodziła się później w utwory takich artystów jak m.in. Jay Z & Beyonce, Travis Scott czy Don Toliver. Wszystko to zainspirowane było muzyką z lat 60, pełną bogatych partii orkiestrowych oraz nastrojowego klimatu. Muzyk uznał, że niektóre z tych tematów warto rozbudować i tym sposobem powstał krążek Adult Games, będący swoistym soundtrackiem do nienakręconego nigdy filmu. — efdote
They Call Me Disco
Ric Wilson & Terrace Martin
Free Disco / Empire
Tytuł They Call Me Disco nie kłamie! Pochodzący z Chicago Ric Wilson pod czujnym producenckim okiem znakomitego Terrace’a Martina wypuścił właśnie epkę kreatywnie wpisującą nowe i klasyczne R&B, hip-hop, funk i neo-soul w nowodyskotekowe ramy. To 17 minut spędzone w epicentrum bujającego, miejscami onirycznego i psychodelicznego, innym razem słodkiego i ekspresyjnego, ale zawsze niezobowiązującego meta-R&B. Najbardziej chilloutowe wydawnictwo ostatnich tygodni. — Kurtek
Nehruvia: My Disregarded Thoughts
Bishop Nehru
Nehruvia
Gdy w roku 2018 na OFF Festivalu w Katowicach (tęskno będzie w tym roku :’/) Bishop Nehru uskuteczniał stagedive w trakcie, wówczas jeszcze granego przedpremierowo, kawałka „Emperor” zapowiadającego jego nadchodzące newschoolowe wcielenie, obudziła się we mnie dzika ciekawość jak też odwieczny protegowany MF DOOMa ma zamiar dokonać tego stylistycznego przewrotu. Bo choć boom-bapowe konotacje wydawały się nierozrywalne w wypadku młodego rapera, jego koncertowa charyzma i niepokojąco aspirujący do (ówczesnych) stylówek Lil Uzi Verta outfit rzeczywiście zapowiadały rewolucję. Odpowiedzi na te wątpliwości okazał się przynieść drugi legalny album Bishopa- Nehruvia: My Disregarded Thoughts. Problem w tym, że owa ciekawość, jeżeli jakakolwiek jeszcze utrzymała się przez ostatnie 2 lata, okazuje się być zgaszona w zetknięciu z, mimo wszystko, nieprzyjemnie komfortowym materiałem. Trapowych tyrad jest tu ilość raczej symboliczna, znacznie częściej zaś słyszymy nieład i przypadkowość, które przecież wydawałyby się być domeną raczej mixtape’ów niż „legali”. Bishop Nehru bowiem rzeczywiście szuka-zarówno tułając się po trapowych motorykach, jak i długaśnych postdoomowskich cutach („Little Suzy (Be Okay)”), ale ostatecznie wydaje się nie znajdować cechy charakterystycznej, gestu radykalnego czy przynajmniej wyraźnie autorskiego spojrzenia. Każda obrana konwencja zamyka się w swojej zerowej, transparentnej formie, która wypełniona zostaje przyjemną, ale nieco miałką treścią. — Wojtek Siwik
Rico Love Presents: Emerging Women of R&B
Rico Love
D1MG
Rico Love, król pościelowego trap&B, drugoligowy wyjadacz, wypuścił właśnie hostowany przez siebie album z oryginalnymi nagraniami 10 wokalistek R&B. Tytuł krążka właściwie składa się z podprowadzenia Rico Love Presents i (nie do końca oddającego stan faktyczny) podtytułu Emerging Women of R&B. Podobnie zbudowany jest zresztą sam album — poza krótkim wprowadzeniem Rico Love i dziewątym na trackliście „Page Me” Rico Love jest na krążku nieobecny. Owszem sygnuje projekt własnym nazwiskiem i jest autorem wszystkich piosenek, ale śpiewają je jednak zaproszone piosenkarki — wśród nich m.in. K. Michelle, Deborax Cox i Sevyn Streeter, ale także kilka zupełnym debiutantek, które nie mają nawet własnych profilów na Spotify. To całkiem ciekawy showcase kobiecego R&B z typowymi dla Love’a inklinacjami w stronę balladowego trapu. — Kurtek
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
Little Simz na debiutanckim albumie Anny Wise!
28-letnia Anna Wise, którą możecie kojarzyć choćby z kawałków Kendricka Lamara (zdobyła zresztą nagrodę Grammy za „These Walls”), dopiero teraz, po nagraniu dwóch epek, wydaje debiutancki album – As If It Were Forever. Artystka powiedziała, że analizuje na nim swoją tożsamość i skupia się na kochaniu siebie, zamiast prób bycia kochaną przez innych. Wśród 12 utworów usłyszymy na przykład Denzela Curry’ego albo Nicka Hakima, oraz Little Simz, we współpracy z którą powstało spokojne i delikatne „Abracadabra”. Przypominamy, że z raperką porozmawialiśmy ostatnio przy okazji nadchodzącego koncertu w Warszawie. 9 października widzimy się w Hybrydach!
Little Simz i Michael Kiwanuka wykonują „Flowers” na żywo
Grey AREA Little Simz to jedna z najważniejszych rapowych premier tego roku. Młodziutka brytyjska raperka przykuła wreszcie uwagę całego świata (na którą już od dawna zasługiwała) swoim połączeniem zimnokrwistego flow osadzonego w brytyjskiej szkole nawijania z muzycznym eklektyzmem sięgającym od Wutangowej surowości „Boss” po syntezatorowy minimalizm „101 FM”. Niedawno udało nam się nawet zamienić z nią kilka słów w ramach wywiadu, którego nam udzieliła, a 9 października będziemy mieli okazję usłyszeć ją w Warszawie w Klubie Hybrydy — bilety na wydarzenie dostępne są tu!
Numerem, który mocno wyróżniał się na płycie, było nagrane z Michaelem Kiwanuką „Flowers”, do którego ukazał się teraz również zapis występu na żywo. „Flowers” to sunący ambientalnymi pasażami neo-soul na którym Little Simz składa hołd przedwcześnie zmarłym gwiazdom muzyki, dzieląc się refleksjami na temat śmierci artysty i ładunkiem emocjonalnym, jaki temu towarzyszy. W wersach przewijają się nawiązania m.in. do klubu 27 czy utworów Jimiego Hendrixa. Utwór, który już na płycie brzmiał bardzo żywo i organicznie, przy występie na żywo i użyciu analogowych brzmień, nabiera jeszcze więcej surowości, a refleksje wydają się uderzać jeszcze mocniej. Głos Kiwanuki brzmi przejmującą i łapie za serce jeszcze silniej niż zazwyczaj. Całość okraszona zostaje także snutymi powoli w tle zagrywkami na trąbce.
Little Simz w anturażu żywych instrumentów radzi sobie rewelacyjnie, udowadniając tylko, że brytyjska scena ma obecnie do zaoferowania dużo więcej niż tylko grime na jednym patencie. Czekamy na dalsze sukcesy.
„Zawsze starałam się być najlepszą wersją siebie” — Little Simz dla Soulbowl.pl
O Little Simz mówiło się dużo już trzy lata temu, gdy wydała imponujący koncepcyjny Stillness in Wonderland. Jednak dopiero w tym roku, dzięki Grey Area, swojemu trzeciemu albumowi, zdobyła tak szerokie uznanie wśród krytyków i słuchaczy. Pochodząca z Londynu Simbiatu Ajikawo jest obecnie jedną z najlepszych raperek i to nie tylko na brytyjskiej scenie – kilka lat temu zwrócili na nią uwagę Kendrick Lamar oraz Lauryn Hill. Simz ma też już za sobą pierwszy występ na Coachelli i nominację do Mercury Prize. Dała się także poznać jako aktorka – zagrała w trzecim sezonie Top Boy’a, serialu Netflixa, którego producentem jest Drake. Simz mówi o swoim podejściu do sztuki, o tym, co ją inspiruje, ale nie potrafi… wskazać jednego ulubionego albumu Kanye’ego Westa. 9 października będziemy mieli okazję usłyszeć ją w Warszawie w Klubie Hybrydy — bilety na wydarzenie dostępne są tu!
Soulbowl.pl: Praca nad Grey Area zajęła ci zaledwie miesiąc. Zakończyłaś ją, gdy doszłaś do wniosku, że powiedziałaś już wszystko i…
Little Simz: …album poradził sobie świetnie. W tym znaczeniu, że ludzie go pokochali i o nim mówili. To było wspaniałe!
Na pewno zostanie zapamiętany.
Dziękuję.
Jak było na Coachelli?
To niesamowite doświadczenie. Wcześniej na festiwalu byłam parę razy, a teraz sama na nim wystąpiłam. Jestem naprawdę zadowolona, że miałam taką możliwość.
Niedawno zostałaś nominowana do Mercury Prize. Jakie to uczucie?
Jestem trochę zdenerwowana. Ale też podekscytowana już samym tym, że mogę tam być i czerpać radość z tego wydarzenia. To super, że mogę być jego częścią. Uważam też, że każdy nominowany zasłużył na to wyróżnienie.
Jak zareagowałaś, gdy dowiedziałaś się, że otrzymałaś tę nominację?
Byłam bardzo przejęta… Byłam tak szczęśliwa, wdzięczna… Od razu zadzwoniłam do mojej mamy.
Wcale się nie dziwię, to w końcu wielka rzecz. Kiedy byłaś dzieckiem, myślałaś o tym, że zostaniesz raperką?
Właściwie to tak. Zawsze wiedziałam, że muzyka to moja działka, i że jest to coś, w czym chciałabym się rozwijać. Zresztą cokolwiek robiłam, naturalnie obracało się wokół sztuki – muzyki albo aktorstwa.
Więcej satysfakcji daje ci rap czy aktorstwo? Pytam o to, ponieważ we wrześniu jest światowa premiera trzeciego sezonu Top Boy’a, w którym grasz.
Obie rzeczy sprawiają mi dużo radości i obie zamierzam robić najlepiej jak potrafię. Wiesz, chcę robić je dobrze. Odnosząc się do tego, co do tej pory robiłam – trzeba uważać na możliwości, jakie pojawiają się w twoim życiu. To jest moja pierwsza poważna rola i też właściwie pierwszy raz, kiedy ludzie zobaczą mnie na ekranie. Jestem mega nakręcona tym, że biorę udział w projekcie, jakim jest Top Boy. Historia, którą opowiada ten serial jest naprawdę ważna i warta poznania.
Wróćmy do muzyki – scena hip-hopowa jest zdominowana przez mężczyzn. Czy twoim zdaniem młodej kobiecie trudniej jest wybić się w tym środowisku?
Tak, może być trudniej, ale nie jest to niemożliwe. Musisz dość ciężko na to pracować. I wiesz, po prostu zacząć, wejść w to.
Nie bałaś się?
Nie… Nic z tych rzeczy. Sądzę, że byłam naprawdę odważna. Co więcej, zawsze chciałam być sobą. Zawsze próbowałam mieć siłę, nie przejmowałam się. Zmieniłam się jedynie w tym sensie, że dojrzałam. Ale tak, to było coś, do czego dążyłam.
Na pewno też lepiej poznałaś siebie. Jak bardzo zmieniłaś się od czasu swoich mixtape’ów?
Sporo. Dojrzałam. Zawsze trzymałam się tych samych granic, zasad i moralności, ale po prostu dorosłam i słychać to nawet w moim głosie. Brzmię inaczej. Oczywiście jestem też bardziej doświadczona, również dzięki moim koncertom. Zawsze starałam się być najlepszą wersją siebie.
O czym jest Stratosphere, twój pierwszy mixtape, który wypuściłaś, gdy miałaś 16 lat?
Po prostu o moich sprawach. Nigdy nie chciałam być częścią tłumu i śpiewać o czymkolwiek, lecz mieć pewność, że podążam własną ścieżką.
Twoi rodzice są Nigeryjczykami, masz jorubskie korzenie. Jest to dla ciebie ważne w kontekście twojej twórczości?
Tak, dorastałam znając moje pochodzenie i moją historię. Moja mama wykonała świetną robotę, pilnując, aby to wszystko było we mnie zakorzenione, i abym to wspierała, mówiąc o tym. To stanowi dużą część mnie. Oczywiście tak jak muzyka – wielu wielkich muzyków pochodzi z Nigerii, więc jest to super ważne.
Twoje brzmienie nie jest też typowo brytyjskie, ponieważ spędziłaś również trochę czasu w Stanach. W „101 FM”, na Grey Area, rapujesz: I mastered my flow like Dizee and Busta.
Dorastałam słuchając dużo amerykańskiego hip-hopu. I jak powiedziałam w utworze, słuchałam takich artystów, jak Ludacris albo Busta Rhymes. Oprócz nich i Lauryn byli to także Missy Elliot, Jay-Z, Kanye West czy Biggie Smalls, ale też prawdziwi MCs z Londynu. Myślę, że to w jakiś sposób przeniknęło do mojej twórczości.
A które albumy miały na ciebie największy wpływ? Wspominałaś kiedyś o The Miseducation of Lauryn Hill.
The Miseducation of Lauryn Hill było bardzo ważną częścią mojej podróży. Ten album nauczył mnie, aby być szczerym i prawdziwym w taki sposób, w jaki nie mógł nikt. Pamiętam wszechogarniające mnie emocje… To wspaniałe, jaką muzyka ma moc. I jaką moc mają artyści, jaki wpływ mogą wywierać. Ja też zamierzam zrobić coś wielkiego. Mam nadzieję, że kogoś zainspiruję, on z kolei zainspiruje kogoś jeszcze, i ten ktoś będzie za to wdzięczny. Ten album zdecydowanie był dla mnie czymś takim.
Jakie jeszcze płyty są dla ciebie ważne?
Myślę, że Baduizm Eryki Badu, The Black Album Jay’a-Z… Ready to Die Biggie’ego był super ważny dla mnie, i The Collage Dropout Kanye’ego Westa.
Jestem wielką fanką Kanye’ego Westa, więc nie mogę cię o to nie zapytać – który z jego albumów jest twoim ulubionym?
Nie wiem. (śmiech) Myślę, że to zależy od nastroju. Czasem jest to 808s & Heartbreak, potem zmieniam zdanie i jest nim Yeezus, a potem zmieniam zdanie jeszcze raz i jest to My Beautiful Dark Twisted Fantasy. Szczerze mówiąc, bardzo, ale to bardzo ciężko jest mi wskazać jeden.
Świetnie cię rozumiem.
A ty? Który lubisz najbardziej?
Myślę, że The Life of Pablo… Nie, nie, nie, Late Registration! Myślę, że Late Registration, potem The Life of Pablo, i potem The Collage Dropout – to są moje trzy ulubione. Ale uwielbiam wszystkie i nie mogę się doczekać, aż ukaże się Yandhi albo Jesus Is King (śmiech). A co oprócz muzyki najbardziej cię inspiruje?
Wszystko! Rzeczy, które zrobiłam wcześniej; ludzie, którzy są wokół mnie, ci utalentowani. Myślę też, że jest to ważne, aby otaczać się osobami, które cię motywują i popychają do przodu.
Na co w takim razie chciałabyś, aby ludzie zwracali uwagę, słuchając Grey Area?
Chciałabym, aby robili to z otwartą głową i po prostu słuchali, o czym mówię. To bardzo osobiste i płynie z głębi serca, ale jest sztuką, więc cokolwiek wyniosą, będzie fajne!
Rozmawiała Klementyna Szczuka
Różowy bunt Yuny i Little Simz
„Pink Youth” to tytuł najnowszego singla Yuny, zapowiadającego jej nowy album Rouge. Numer sięga stylistycznie po wczesne lata dwutysięczne spod znaku Estelle, tworząc fuzję wycofanego, minimalistycznego house popu i dynamicznego R&B na najntisową modłę, w którą rapowy pierwiastek tchnęła udzielająca się gościnnie Little Simz, fenomenalna brytyjska MC, unosząca się ostatnio na fali hype’u za sprawą wydanego w tym roku, rewelacyjnego albumu „Grey Area”. Kawałek to mocny parkietowy rozrywacz z chwytliwym refrenem i pięknie poprowadzoną narracją, która ani razu nie wybucha niepotrzebnie, utrzymując do końca wycofanie i subtelność. Wszystkiemu towarzyszy piękny, animowany teledysk utrzymany w duchu afrofuturystycznej dystopii, w której, zgodnie ze słowami narratora, nie ma kolorów, a nasze dwie bohaterki wcielają się w tytułową zbuntowaną Pink Youth walczącą z systemem.
Serge Pizzorno i Little Simz we wspólnym singlu
Gitarzysta i songwriter Kasabian, Serge Pizzorno, zapowiedział swój debiutancki solowy projekt. Nie wspominalibyśmy o tym, gdyby nie to, że pierwszy singiel, który ukazał się pod szyldem The S.L.P. muzyk nagrał razem z Little Simz, której ostatni album — Grey Area jest jednym z najlepszych rapowych wydawnictw tego roku. Serge powiedział, że zawsze chciał podjąć współpracę z artystami ze sceny hip-hopowej lub grime’owej. Kto pasowałby lepiej, jeśli nie Simz? Jak wypada w „Favourites”, sprawdźcie sami, ale nam się całkiem podoba.
Recenzja: Little Simz Grey Area
Little Simz
Grey Area (2019)
Age 101
Little Simz właśnie skończyła 25 lat, ale jej muzyczna wszechstronność, nienaganne flow i umiejętności liryczne już dawno zwróciły uwagę Kendricka Lamara i Lauryn Hill, szybko czyniąc ją jedną z najbardziej obiecujących i wartych uwagi postaci brytyjskiej sceny hip-hopowej. Dzisiaj, na swoim trzecim albumie, imponuje niekwestionowaną pewnością siebie; jest Picassem z długopisem, w swoich złych dniach — Jay’em-Z, a w najgorszych — Szekspirem. She’s a boss in a fucking dress.
Nieważne, jak potraktuje się słowa Simz, nie można nie odnieść wrażenia, że Grey Area jest albumem skrojonym na miarę klasyków — koncepcyjnym i wyważonym. Raperka w szczery sposób konfrontuje się z uczuciami, jakie towarzyszą kryzysowi wieku młodego, i z którymi w pewnej chwili mierzy się dziś prawie każdy młody człowiek. To moment, w którym nie wiadomo, dokąd się zmierza, moment, w którym nic nie jest czarne ani białe — ani prawidłowe, ani niewłaściwe. Nierzadko towarzyszy temu również poczucie samotności, pustki i bycia zdanym tylko na siebie. Simz mówi o tym w prosty, lecz nie banalny sposób. Jej autentyzm przejawia się w ironii, nieskrępowanej pewności siebie, samoświadomości i dystansie (Got a very big ego / Embedded in me that’s the heritage ego).
Już na samym początku albumu Simz atakuje mocno i bezkompromisowo, by nagle ująć subtelną wstawką pianina albo przykuć uwagę zapadającą w pamięć, wykrzyczaną frazą. W ten sposób właśnie otwierające „Offence” i „Boss” porywają ciężkim, surowym brzmieniem, które Cleo Sol przełamuje refrenem w „Selfish”. W dalszej części krążka szorstki głos Simz regularnie koreluje z cieplejszymi podkładami jak choćby w spokojniejszym, gitarowym „Wounds”, bassowym „Therapy” albo zamykającym „Flowers” z wokalami Michaela Kiwanuki. Budowana przez nią atmosfera albumu przyciąga swoją ekspresywnością, podobnie jak jej flow — konsekwentne i pozornie jednostajne. Artystka potrafi jednak odpowiednio nim manipulować i dostosowywać do poszczególnych utworów. W końcu precyzji tej nauczyła się od legend takich jak Dizzie Rascal czy Busta Rhymes. Wspomina o tym w introspektywnym „101 FM”, jedynym kawałku, który wydaje się odstawać od pozostałych. Wyprodukowany na wschodnioazjatycko brzmiącym bicie, przywodzi na myśl raczej chiptune’owe produkcje. Kompozycyjnie jest to nieco dezorientujące, ale w koncepcji powrotu do przeszłości i zestawienia jej z teraźniejszością à la audycja radiowa, uzasadnione. Zresztą możemy ją dissować, ale ona i tak nie odpisze.
#FridayRoundup: Solange, Little Simz, 2 Chainz i inni
Rozpoczynamy marzec, a to oznacza, że sezon wydawniczy zaczyna rozkwitać niczym krokusy w waszych ogródkach. Wybaczcie nędzną poetykę! Wbrew pozorom ostatni piątek nie był wcale dniem jednego krążka — Solange i jej nieoczekiwany When I Get Home oczywiście zdominowała dzisiejsze plejlisty, ale ukazało się też sporo premier, na które czekaliśmy — wśród nich zapowiadane znakomitymi singlami wydawnictwo Little Simz, nowy krążek 2 Chainza czy kolejny longplay Pr8l3mu. Ponadto nowe płyty wypuścili dziś też Blu, Rick Rock, Hozier, Mereba, Shy Girls, T-Pain, Sammie, DaBaby i Lil Skies. Na deser mamy epkę z remiksami z ostatniego krążka Charlesa Bradleya.
When I Get Home
Solange
Columbia
Oniryczna podróż do rodzinnego Houston jest tematem nowego krążka Solange, który ukazał się dziś wczesnym rankiem po kilku lapidarnych zapowiedziach na Instagramie piosenkarki. O tym, że następca fantastycznego A Seat at the Table z 2016 roku ma się ukazać jeszcze przez tegorocznym występem artystki na Orange Festivalu, mówiło się w kuluarach od jakiegoś czasu, ale chyba nikt nie spodziewał się, że krążek ukaże się tak szybko. Na płycie złożonej z 19(!) piosenek, półpiosenek i interludiów Solange wsparli kreatywnie m.in. Earl Sweatshirt, Panda Bear, Tyler the Creator, Gucci Mane, Playboi Carti, Blood Orange’s Dev Hynes, Sampha, Pharrell Williams, Raphael Saadiq, Metro Boomin, The-Dream, Standing on the Corner, Scarface, Cassie, Abra, Steve Lacy czy Devin the Dude. Co z tego wyszło? Posłuchajcie czym prędzej poniżej!— Kurtek
Grey Area
Little Simz
Age 101 Music
Dzięki takim wykonawcom jak Little Simz o kobiecym rapie jest ostatnio wyjątkowo głośno. Raperka jest jedną z czołowych reprezentantek brytyjskiej sceny. Już od paru lat skutecznie łączy grime’owe trendy z łagodniejszymi brzmieniami. Grey Area to już trzeci długogrający krążek. Warto zaznaczyć, że Little Simz dopiero co skończyła 25 lat! Album składa się z dziesięciu kawałków. Gościnnie pojawili się Cleo Sol, Chronixx, Little Dragon oraz Michael Kiwanuka. Zdecydowanie wyróżniającym się utworem jest „Selfish” z doskonałym refrenem wspomnianej Cleo Sol. Sprawdźcie! — Polazofia
Rap or Go to the League
2 Chainz
Gamebread
Rap or Go to the League – dylemat, przed którym z pewnością w swoim czasie stanął sam 2 Chainz, w końcu w młodości spisywał się całkiem nieźle jako koszykarz. Na szczęście dla nas Tauheed Epps wybrał to pierwsze, dzięki czemu możemy dziś cieszyć się premierą jego piątego albumu. Koszykarskie nawiązania na tym się nie kończą, a ponoć w pracę nad projektem w roli producenta wykonawczego mocno zaangażował się sam Lebron James. Dodatkowo u boku gospodarza usłyszymy też gwiazdy z muzycznego podwórka. Wśród nich są Kendrick Lamar, Ariana Grande, Lil Wayne, Travi$ Scott oraz Chance The Rapper. Jeśli w ten weekend poszukujecie mocnego, rapowego uderzenia, to Rap or Go to the League powinno być pierwszym wyborem. — Mateusz
Widmo
Pro8l3m
RHW
Pierwsi futuryści polskiej ulicy powracają z długo wyczekiwanym longplay’em Widmo. Jest to dopiero drugi legalny długograj duetu, jednak od wydania (cieszącego się w niektórych kręgach statusem instant classic) debiutanckiego Pro8l3mu, dostaliśmy jeszcze EP-kę Hacked by Ghost 2.0 oraz zeszłoroczny mixtape Ground Zero. Apetyt słuchaczy rozbudzały wychodzące przed premierą albumu single: zaskakujący, popowo-housowy „Interpol” oraz „Jak Disney” z pierwszą w historii grupy pełną zwrotką odpowiadającego za produkcje Steeza. Widmo nie przynosi ostatecznie jednak żadnych radykalnych zmian w stylistyce grupy. Szczególnie wyróżnia się pro8l3mowa fantazja na temat kontrowersyjnego utworu Myslovitz, czyli „To nie był film” z gościnnym występem Artura Rojka, jednak większa część materiału to dalej opowieści z pogranicza ulicznych porachunków i egzystencjalnych rozkmin snute są pod syntetytczne produkcje z vibem najntisowej elektroniki. Czy to już zjadanie własnego ogona, czy może świadectwo dojrzałego operowania autorskim stylem? — Wojtek
A Long Red Hot Los Angeles Summer Night
Blu & Oh No
Nature Sounds
Weterani sceny z Zachodniego Wybrzeża, raper Blu i producent Oh No otwierają 2019 r. ze wspólnym projektem. A Long Red Hot Los Angeles Summer Night to konceptualny krążek, którego tematyka skupia się na życiu mieszkańców Los Angeles uwikłanych w rożne kryminalne historie, ale także codzienne troski i problemy. Na 17 utworach udzieliły się również inne legendy kalifornijskiego podziemia, w tym Self Jupiter czy Abstract Rude. Efektem jest psychodeliczna podróż do miasta aniołów, okraszona doskonałymi tekstami, surową produkcją i niepowtarzalnym klimatem.
— Adrian
Rick Rock Beats
Rick Rock
Southwest Federation
Rick Rock to prawdziwa legenda hip-hopowej produkcji z Bay Area. Ma na koncie współpracę z Tupac’em, niezliczone hity dla E-40’ego, Fabolousa („Can’t Deny It”), Busta Rhymesa („Make It Clap”, „I Know What You Want”) czy Jaya-Z (między innymi „Parking Lot Pimpin'”). Jest także prekursorem hyphy, nurtu w kalifornijskim hip-hopie tak charakterystycznego dla wykonawców z Oakland czy Vallejo. Krótko mówiąc, w rap grze ma wyrobioną pozycję. Kilka lat temu ukazała się jego pierwsza stricte rapowa płyta Rocket The Album, także w całości przez niego wyprodukowana, a pierwszego marca tego roku pojawiła się nowa solówka zatytułowana po prostu Rick Rock Beats. Gospodarzowi towarzyszą między innymi tacy goście jak Snoop Dogg czy Nef The Pharoh, a także Stresmatic i Goldie Gold, koledzy z powiązanego z Rockiem składu Federation. Warto będzie sprawdzić, co tym razem przygotował dla nas Król Slapperów z Północnej Kalifornii. — Dill
Shelby
Lil Skies
self realeased
Niedoszły zeszłoroczny Freshman XXL Lil Skies powraca ze swoim drugim albumem, zatytułowanym Shelby. Longplay jest kontynuacją estetyki obranej przez rapera na jego debiutanckim projekcie (Life of a Dark Rose z 2017 roku). Skies pozostaje w konwencji współczesnego, melodyjnego trapu, opartego, przede wszystkim, na autotunowanym śpiewie i przestrzennej produkcji z popowym zacięciem. Na płytce pojawiają się zaledwie trzy gościnki: Gucci Mane, Gunna oraz Landon Cube, przy czym ten ostatni dograł się na track „Nowadays Pt. 2”, będący follow-upem do pierwszego viralowego hitu, który powstał przez współpracę tego duetu. Próżno szukać w takim graniu innowacji, jednak fani skiesowej stylistyki powinni się odnaleźć.— Wojtek
Wszystkie wydawnictwa wyżej i pełną selekcję tegorocznych okołosoulowych premier znajdziecie na playliście poniżej.
Nowy utwór: Little Simz „101 FM”
Little Simz koleguje się z Gorillaz i Lauryn Hill i podobnie jak Flohio stanowi nadzieję na kobiecy hip-hop. Brytyjka ma już na koncie trzy albumy i kilka epek, ale tak naprawdę popularność zdobywa dopiero teraz. „101 FM” to kolejny banger jaki prezentuje. Singiel stworzony na orientalnym beacie, za który odpowiada brat raperki jest dedykowany wszystkim „90’s babies”. A przynajmniej tak możemy wyczytać na jej Instagramie. Wspominki prawdopodobnie z 2006 roku i inspiracje Dizzeem i Bustą to niejedyne co ma do zaoferowania Little Simz!