Wydarzenia

phoelix

Dinner Party zapraszają do wspólnego stołu

Dinner Party

Dinner Party

Dinner Party, supergrupa pod wodzą Terrace’a Martina, wydała właśnie wspólny album

Supergrupy zwykle generują wielkie nagłówki, rzadziej jednak dostarczają proporcjonalnie jakościową muzykę. W przypadku Dinner Party nagłówki na razie nie zdążyły przytłoczyć dźwiękowego meritum, choć w skład zespołu weszli mesjasz współczesnego jazzu Kamasi Washington, twórca brzmienia To Pimp a Butterfly Kendricka Lamara — Terrace Martin, mistrz jazzowo-soulowej ekwilibrystyki Robert Glasper oraz najlepszy przyjaciel rapera (i Eryki Badu) — 9th Wonder. Panowie w ten w piątek wypuścili swój wspólny krążek zatytułowany po prostu Dinner Party. W aż czterech spośród siedmiu numerów, które znalazły się na płycie muzyków wspomógł współtwórca brzmienia Noname, chicagowski producent i wokalista Phoelix. Pojawił się zresztą także w promującym materiał singlu „Freeze Tag”, który dowiózł przede wszystkim pierwszorzędny soulowy vibe. To zresztą cecha charakterystyczna projektu w ogóle — na pierwszym miejscu jest tutaj muzyka, nagłówki pozostają wtórne. Posłuchajcie zaledwie 23-minutowej płyty poniżej.

Ravyn Lenae wraca z piosenką do serialu

Ravyn Lenae

Ravyn Lenae

Ravyn Lenae na ścieżce dźwiękowej do Insecure

Od premiery znakomitej epki Ravyn Lenae Crush z 2018 roku minęły w lutym dwa długie lata. Przez ten czas zjawiskowa wokalistka nagrała jedynie kilka gościnnych refrenów — u Noname, Smino czy Jean Deaux. My z kolei intensywnie spekulowaliśmy o premierze długogrającego debiutu piosenkarki, który, gdy już się ukaże, ma potencjał na zostanie najgorętszym soulowym krążkiem sezonu. O płycie jednak w dalszym ciągu nie wiadomo nic a nic. Piosenkarka wypuściła jednak w piątek nowy singiel „Rewind” promujący czwarty sezon serialu Insecure, który przyzwyczaił nas już przez ostatnie lata do gwiazdorskiej obsady swoich ścieżek dźwiękowych. Dzięki nim usłyszeliśmy m.in. premiery od Kari Faux czy Lucky’ego Daye’a. Teraz do tego grona dołączyła Lenae, której nowy numer wyprodukował nie Steve Lacy, ale Phoelix (odpowiadający za brzmienie Noname) oraz Monte Booker. Co to znaczy w kontekście kolejnego większego projektu piosenkarki? Nie wiadomo. Posłuchajcie i oceńcie sami!

Noname uzupełnia Room 25 nowym singlem

Ledwie rozpoczęliśmy nowy rok, a Noname upubliczniła zapowiadany od kilku tygodniu na Twitterze nowy singiel „Song 31” — niewątpliwy stylistyczny suplement wydanego we wrześniu rewelacyjnego krążka Room 25. W refrenie i chórkach jazzującego numeru Noname wokalnie wspiera stały współpracownik Phoelix. Tekstowo raperka po raz kolejny jest autorefleksyjna, ale podejmuje też szereg dotykających jej pośrednio zagadnień — od obecności czarnoskórych w mediach po chów przemysłowy. Posłuchajcie poniżej.

Recenzja: Noname Room 25

Noname

Room 25 (2018)

Noname

Pamiętam, że gdy przed dwoma laty podczas rutynowego przesłuchiwania polecanych premier płytowych pierwszy raz sięgnąłem po Telefone Noname, od samego początku poczułem od tego krążka magnetyczny vibe, który, możecie mi nie wierzyć, w tej czy innej formie towarzyszy mi do dziś na co dzień. A stało się to w momencie, kiedy pod wrażeniem pewnej świadomości swoich gustów i tego, co aktualnie dzieje się w muzyce, oddzielałem hip hop od soulu coraz grubszą kreską. Była to zresztą pewna kalkulacja — wydawało mi się bowiem wówczas, że już nic w muzyce nie jest w stanie mnie nawet nie tyle zaskoczyć, co zająć i zafascynować tak, jak za szczenięcych lat. Ale wtedy właśnie, jeszcze zupełnie nieświadomy co czynię, włączyłem Telefone i z czasem całe to moje błędne postrzeganie własnej dojrzałości w kategoriach romantycznego wyczerpania rozeszło się po kościach.

Parafrazując brutalny refren Morrisseya z „Panic” — jaką wartość ostatecznie mogą mieć dla mnie piosenki, które nie mówią mi niczego o moim życiu? I owszem, doświadczenia mogą być odmienne, historie mogą być dalekie, ale sam sposób ujmowania rzeczywistości słowami, dostrzegania detali i nadawania im znaczenia musiał sprawić, że świat Noname zrósł się z moim własnym. Dzięki temu sam zacząłem przyglądać się swojemu życiu z nieco innej perspektywy, a to powiedziało mi wiele o sobie samym. Nie bez znaczenia było oczywiście to, jak przytulnym Noname z Cam O’bim, Sabą (i całą tą fantastyczną grupą nowych hiphopowych wizjonerów) uczynili swoją wizję rapu (ubierając go w szyty na miarę neo-soulowy płaszcz, podobny temu, którym rok później okrył się też Tyler, the Creator), ale w centrum tego przedziwnego (zwłaszcza wtedy dla mnie) procesu bezdyskusyjnie stała wrażliwość raperki. Szczerość, elokwencja, bezkompromisowość wobec bezlitosnych dla wielu trendów i pewna pozwalająca na oddech prostolinijność ze slamowym rodowodem dopełniły dzieła. Wydane właśnie Room 25 to piękne przedłużenie tamtego krążka, tamtych myśli i tamtej stylistyki. O ile jednak Telefone stanowiło zamknięty i uporządkowany zapis okresu wyrastania z młodzieńczości, o tyle drugi album Noname jest dojrzalszy i bardziej otwarty, i formalnie, i tematycznie.

Sama raperka z typową dla siebie szczerością wyznała gdzieś w zamieszaniu dookoła płyty, że musiała tę płytę nagrać, by spłacić zobowiązania finansowe i zdobyć materiał na kolejną trasę — zupełnie inaczej niż w przypadku rodzącego się własnym tempem w ponad 3-letnim procesie kreatywnego poszukiwania i docierania się Telefone. Diametralnie zmieniło się też życie Noname — przeprowadzka do Los Angeles, rosnące zainteresowanie publiki, pierwsze doświadczenia seksualne musiały znaleźć odzwierciedlenie na Room 25. Jest to więc kontynuacja w takim samym sensie, w jakim kolejny dzień, tydzień, miesiąc, rok jest kontynuacją poprzedniego. Pojawiły się więc w ustach raperki soczyste przekleństwa, czasem rzucane z kokieteryjną ironią, jak w rozpoczynającym krążek półutworze „Self” (najbliższym zresztą stylistycznie rozmarzonemu neo-soulowemu brzmieniu Telefone), innym razem otwierające nową tematyczną przestrzeń (jak w feministycznie naładowanym „Window”). Flow Noname z jednej strony stało się bardziej beztroskie czy nawet wolniejsze w znaczeniu właściwym dla wolnej poezji, z drugiej momentami zdystansowane, mumblecore’owo wycofane, w innych miejscach dosadniejsze i fizycznie szybsze — pod tym względem Noname jest na Room 25 znacznie bardziej wszechstronną raperką niż na płynącym jednak równym tempem debiucie. Najwyraźniejszą zmianą jest jednak okołohiphopowy produkcyjny anturaż — tam gdzie Telefone rozpływało się w neo-soulu, Room 25 zanurza się w jazzie. I czyni to równie wielowymiarowo. Nie chodzi nawet o dobór odcieni jazzu, które stały się budulcem krążka, choć niewątpliwie też, ale o samą strukturę płyty zrealizowaną w zgodzie z regularnie przewijającym się w tekstach mottem artystki — „everything is everything”.

I tak oto wszystkie elementy wywierają wpływ na siebie nawzajem. Nie ma rzeczy bez związku, bo samo jej istnienie implikuje przecież związki. W błyskotliwym, zaangażowanym we wciąż żywą sprawę nierówności czarnoskórych „Blaxploitation” zamiast refrenu słyszymy fragmenty ścieżek dialogowych klasycznych filmów gatunku z tytułu utworu. Z kolei „Prayer Song” czy wspomniane „Window” rozpoczynają się w stylu dawnych kompozycji wokalnego jazzu niejako od drugich zwrotek po długich instrumentalnych wstępach — każde jednak na swój sposób — w pierwszym przypadku korzenie są wyraźnie nu-jazzowe, w drugim zaś kameralny plumkająco-bulgoczący bit podbudowują najpierw smyczki Matta Jonesa, a następnie pożyczone z bossa novy perkusjonalia. Ta muzyka żyje na wielu poziomach, wychodzi poza proste hiphopowe patenty, umyka linearnej narracji i pomimo tego, że bierze na warsztat sprawdzone, niekiedy wręcz klasyczne środki (jak chociażby wspomniane filmowe smyczki, które w jakimś stopniu podkreślają odrębność uniwersum Room 25 od brzmienia Telefone), zestawia je adekwatnie w świeżych konfiguracjach. Nie ucieka od konwencji, ale nie popada w odtwórczość czy twórczy marazm. I znów — zgodnie z maksymą, że „everything is everything” inspiruje się, by inspirować, czerpie z wielu konwencji, by naturalnie stworzyć własną. Słychać to dobitnie w skąpanym w świetliście psychodelicznych, przestrzennie ewoluujących syntezatorach „Regal” zbudowanym na przekór sztuce z dwóch rapowanych quasirefrenów wokół jednej krótkiej zwrotki.

Pomimo fenomenalnych rezultatów współpracy producenckiej z Sabą i Cam O’bim na Telefone, tym razem kreatywną kontrolą nad brzmieniem Noname dzieli się z innym stałym współpracownikiem — Phoelixem, co stylistycznie przełożyło się na pewne nowe otwarcie. Sygnaturowy vibe Cam O’biego pobrzmiewa co prawda w chełpliwym „Ace” jednoczącym The Goat Trio w pełnym składzie, ale nonszalancka bossa nova w zasilonym przez Ravyn Lenae „Montego Bae” czy jazzowa perkusja w „Part of Me” nie mogłyby stać się udziałem poprzedniego krążka. „I have to focus on the part of me that I’m trying to be, I can’t pretend I’m not myself” — śpiewa w natchnionym, oczyszczającym refrenie tego ostatniego Phoelix, zbliżając się możliwie najbliżej do istoty rzeczy.

Room 25 porusza szereg rozmaitych tematów, w których centrum w dalszym ciągu stoi sama Noname i jej życie. Punkt ciężkości płynnie przeniesiono więc na Room 25 (tytułem jasno zresztą nawiązującym do kryzysu wieku młodego) z wyrastania z młodzieńczości na wchodzenie w dorosłość i poszukiwanie własnej tożsamości. I ja sam nie bez przyczyny rozpocząłem ten tekst od opisu swoich własnych doświadczeń z poprzednią płytą raperki (czego zwykle tak bezpośrednio nie czynię). Przed odsłuchem Room 25 moją główną wątpliwością względem tego krążka nie było bowiem ani to, czy Noname nadal będzie kreślić swoje wersy jak poezję, ani czy wokale w refrenach będą harmonizowały równie kojąco jak wcześniej. Zastanawiałem się, czy odnajdę w tym życiowym zakręcie Noname coś na tyle prawdziwego, że znajdę w tym paliwo dla siebie — złapany na mimowolnym odczuciu strachu przed tym, że ktoś bliski, kto wyjechał bardzo daleko, wyślizgnie się na dobre z mojego życia. Irracjonalnym, bo oto Noname wciąż stoi przecież przede mną rześka i bliska — z miejską poezją na ustach, jazzem w sercu i soulem na dłoni.