Wydarzenia

the streets

Radio 1 Established 1967

Brytyjskie Radio 1 świętując swoje 40 urodziny wydało specjalne wydawnictwo, na którym 40 współczesnych, młodych i oryginalnych wykonawców zabrało się za swoje wersje przebojów z 40 lat istnienia tegoż radia. Czego i kogo my tu nie mamy ! Od Girls Aloud ze swoją interpretacją Teenage DirtBag grupy Wheatus, przez Jamesa Morrisona, Robbie’ego Williamsa, aż po takie indie grupy jak Klaxons (których uwielbiam!) czy Maximo Park wykonujące przeboje … R&B ! Wydaje się to być całkiem nteresujące, non? Nie dość, że sam pomysł świętowania urodzin stacji jest niebanalny, to wszyscy uwielbiamy chyba covery, bo jak to mawiał inżynier Mamoń, najbardziej w ucho wpadają te rzeczy, które już raz się słyszało. Niestety przerażająca większość nowych wersji utworów zawartych na albumie Radio 1 Established 1967 jest nudna, wtórna i na wspomnienie o oryginale, aż żal wiadomo co ściska. Jednak jest na nim kilka utworów zasługujących na uwagę i parę słów omówienia. A zatem do rzeczy:
The Streets „Your Song” – Jestem bardzo wyczulona na wszelkie interpretacje tego utworu, ponieważ Your Song Eltona Johna to moim zdaniem jedna z najpiękniejszych piosenek w naszej galaktyce. Wersję Ewana McGregora z filmu Moulin Rouge chcę mieć puszczoną na pogrzebie, ewentualnie na jakimś mym ślubie, jeszcze nie zdecydowałam. Skubaniec Skinner ma szczęście, bo wyszedł z tego trudnego zadania obronną ręką i słysząc jego cover nie myślę, aby zesłać na niego pruszkowsko-londyńską mafię w celu wiadomym. Streetsy, jak już udowodniły chociażby w Never Went To Church, potrafią być liryczni i uroczo sentymentalni. Taka jest także ta interpretacja Your Song. Zdecydowanie warto się z nią zapoznać.

Maximo Park „Like I Love You” – Ronię łzę nad brakiem charakterystycznego uderzenia The Neptunes w tym kawałku, bo perkusja w porównaniu z oryginałem wydaje się tu być słabiutka. Nie ma tu też pokrzyków Pharrella. Nie tęsknię za to za Justyną i myślę, że taka indie-rockowa wersja Like I Love You w ostatecznym rozrachunku daje radę, nie sądzicie ?

Amy Winehouse „Cupid” – Amy i reggae. ZNOWU. Jak widać crack to żadna zabawa, to rutyna. Cupid jest podobnież autorstwa Johnny’ego Casha. Niech spoczywa w spokoju z dala od tego wiejącego nudą coveru. edit: ktos życzliwy wytknął mi poważne niedopatrzenie. Oczywiście Cupid jest utworem Johnny’ego Nasha, który żyje i ma się świetnie. W odróżnieniu od Amy i jej powtarzalności. W każdym razie mea culpa, perdono i w ogóle będę leżeć krzyżem w nadzieji, że ktoś odpuści mi ten karygodny grzech.

Corinne Bailey Rae „Steady As She Goes” – Corinne ma swoim koncie niebanalne wersje SexybackaVenus As A Boy Bjorkowej, jednak tu dziewczę wyraznie się nie popisało. Utwór brzmi praktycznie tak samo jak oryginał The Raconteurs, z tym że na wokalu zamiast Jacka White’a, mamy Bailey Rae i też nie jest to szczytowe osiągnięcie jej wokalistyki. Zawiodłam się lekko. Zresztą sami sprawdzcie.

Z ciekawszych rzeczy należołoby wymienić jeszcze The Gossip i ich wersję Careless Whisper, Klaxons w utworze No Diggnity Blackstreet, Hard-Fi i dzieło życia Britney Spears, czyli Toxic, Just Jacka Lovefool i wymieniane już Girls Aloud, które pokazały się z bardzo ambitnej, konkretnej strony. Jestem pod wrażeniem. Nudą wieje za to od Lily Allen i jej wersji Don’t Get Me Wrong oraz Mutyi Bueny prowadzącej na drzewo Fast Car Tracy Chapman. Tego się tak łatwo nie wybacza. Na resztę spuszczę zasłonę milczenia.

Heineken Open’er – dzień 3 – koncert Kanye West’a

Na rozgrzewkę trochę fotek z otoczenia festiwalowego:

Yey! Wróciłam z wakacji. Szybko wrzucam relacje z 3 dnia Open’era bo jutro kolejny koncert – tym razem mojej wielkiej miłości – Erykah Badu.
Ogólnie lansowałam się na terenie festiwalu z chłopakiem już od godziny 16 popijając rozwodnione Heinekeny ;) i obczajając atmosferę. Organizacja moim zdaniem bardzo dobra – nie mogę się do niczego przyczepić. Chyba że do szajskich bonów zamiast kasy na których sporo zdarli. Załapałam się na próbę AbraDaba i The Streets (bez Skinnera). Burza nas trochę straszyła i padał deszczyk – wprawdzie letni i przyjemny ale koncert polskich hip hopowców przesunięto o pół godziny. Przestało padać wedle prognoz, pokazała się piękna tęcza i o 19.30 wyskoczył AbraDab, Yoka i Gutek. Nie jaram sie nimi wcale, chociaż przy Czerwonym Albumie zaliczyłam nawet koncert Daba. Zagrali same hiciory z tv, łacznie z tekstami Kalibra 44 na podkładzie G-Unit hihi. Ogólnie więc ludzie się bawili, a ja się nawet pokiwałam. Pojawił sie też Wujek Samo Rzadkie (aka Zło) i Numer Raz. Świeto polskiego hip hopu, wiecie.

Po nich pokazali się The Streets aka Mike Skinner i reszta. Repertuar The Streets znam ale średnio. Zagrali niezły koncert, rozgrzali publikę, myślę, że bawili się nie tylko miłośnicy hip hopu. Skinner był zabawny choć przyznam, że ze względu na akcent nie wszystko skumałam z tego co mówił. Przyczepił się do ochraniarzy i do VIPów na czerwonych krzesełkach i coś się z nich nabijał. Coś tam latał z butem w ręce i gadał że zgubił pasek od spodni. Przypuszczam, że ludzie dobrze znający ten zespół bawili się lepiej niż ja. Ja osobiście momentami się zagubiłam. Streets mają troche utworów które moim zdaniem słabo wypadają na koncertach – są po prostu zbyt niemrawe. Mnie w każdym bądź razie nie ruszyły. No ale Skinner kazał się trochę gimnastykować – kucać i skakać. Ludziom się podobało. No i nie omieszkał wspomnieć że czuje się w Polsce jak w domu. Jak miło.

moje dwa zdjęcia

Moim osobistym clue wieczoru byl oczywiście Kanye West. Koncert rozpocząl się w miarę punktualnie – około 23:15. Najpierw na scenie pojawiła sie damska sekcja smyczkowa, która nieszczęśnie siedziała tam nie wiedząc co ze sobą zrobić przez dłuższą chwilę. Kanye wyskoczył dynamicznie rozpoczynając swoim hitem Diamonds from Sierra Leone. Oczywiście nie omieszkał wdziać obciachowy sweterek w czym jest mistrzem. Zagrał pierwszy utwór i … zniknął. Ta i jeszcze jedna dość długa przerwa była moim zdaniem najsłabszym punktem koncertu. Nie wiem czemu miała służyć, może podgrzaniu atmosfery w każdym bądź razie publiczność zaczęła się niecierpliwić. Kanye powrócił na scenę po niecałych 10 minutach i rozgrzał publikę do czerwoności. Zapowiedział, że zagra pare utworów z płyty College Dropout. Zaczął od We Don’t Care oraz Workout Plan, zrobil też przekrój przez swoje produkcje dla Jaya-Z m.in. Izzo. Potem wygłosił pogadankę o tym, że wszystko osiągnął ciężką pracą i namawiał żeby nie rezygnować ze swoich marzeń. Mówił że swój pierwszy kontrakt podpisał mając 19 lat i że właśnie niedawno miał urodziny (8 czerwca) i było to 10 lecie jego pracy (ma teraz 29 lat). Publiczność chyba nie do końca go zrozumiała i zaczęla śpiewać „sto lat” a następnie szybko przeszła na „happy birthday” a Kanye sie chyba troszkę zmieszał i nie bardzo wiedział co z tym zrobić. Kontynuował dalej swój wywód i powiedział, że puści pare kawałków, które wyprodukował dla innych artystów. Usłyszelismy Stand Up Ludacrisa, You Don’t Know My Name Alicii Keys i z tego co pamiętam jakis utwór Twisty. Nie wspomniałam, że Kanye właściwie występował sam. Towarzyszył mu DJ A-track, sekcja smyczkowa i dwuosobowy chórek. A-track miał swoje pięć minut i trochę się popisywał w którejś z przerw. Bardzo fajnie to wypadało. Kanye postanowił też zaznajomić publiczność ze swoimi fascynacjami i inspiracjami. Puścił publiczności m.in. Rock With You Michael’a Jackson’a a na koniec zaskoczył wszystkich kawałkiem Take on me zespołu A-Ha. Potem Kanye przeszedł znów do swojej twórczości. Zagrał Gold Digger, All Falls Down, Slow Jamz. W przerwach chórek popisywał się swoim wokalem. Zaśpiewali m.in. Crazy Gnarlsa Barkleya a Kanye zaserwował też z płyty takie przeboje jak Sweet Dreams Eurythmics czy Eleanor Rigby Beatelsów. Na koniec znów zaskoczyl długą przerwą a gdy powrócił wykonał Jesus Walks, Hey Mama i na koniec Touch The Sky. Przy ostatnim kawałku pomylił się i zacząl od drugiej zwrotki. Gdy sie zorientował przeprosił i zaczął utwór od nowa. I to było pożegnanie Kanye z Open’erem. Ogólnie bawiłam sie świetnie, lepiej niż myślałam. Kanye wprawdzie nie wykonywał całych utworów ale dzięki temu zmieścił w swoim koncercie mnóstwo hitów i było to takie nagromadznie gwiazdorstwa, zabawy i dobrej muzyki, że nie sposób się było źle bawić. Mnie się bardzo podobało i z tego co widziałam publicznosci także. Próbowałam robić zdjęcia ale niekoniecznie mi wyszły także daję zdjęcia z onetu i tylko kilka tych swoich.

Przepraszam też ale na pewno nie wymieniłam wszystkich utworów które zagrał Kanye i pewnie pomyliłam gdzie niegdzie kolejnosc. Emocje wzięły górę i pewne rzeczy mi umknęły.

i znowu moje dwie fotki

Więcej zdjęć: cgm.pl oraz heineken.com.pl