Zawsze największy ból przy pisaniu relacji z koncertów sprawia mi rozpoczęcie. Za każdym razem zaglądam do moich poprzednich tekstów,aby z przykrością stwierdzić, że zwykle zaczynam bardzo wymijająco od jakiegoś samousprawiedliwienia jak przeproszenie czytelników za opóźnienie, czy banału jak opisu tego, co jadłem na śniadanie. I tym razem postanowiłem wpisać się w ten przykry schemat i tak mamy właśnie trzecie zdanie bez żadnego związku z koncertem. Wrocławski koncert Nneki podobnie jak zresztą krakowski i warszawski, został w pełni wyprzedany. Wedle informacji organizatorów, przy dźwiękach muzyki nigeryjskiej artystki bawiło się tego wieczoru około 900 osób, a wśród nich ja. I choć wcześniej dogłębnie przestudiowałem dyskografię wokalistki, nie miałem pojęcia czego spodziewać się na koncercie, zwłaszcza, że według relacji z odbywającej się dzień wcześniej imprezy w Krakowie, piosenkarka była wulkanem energii i bez trudu rozbujała tamtejszą publikę. Podobnie było i tutaj, i to mimo dość stonowanego początku. Nneka wyszła na scenę, dopiero po kilku minutach od rozpoczęcia pierwszych taktów „Africans”. Była ubrana w bardzo szerokie spodnie, białe sneakersy i jasną kurtkę, którą wkrótce zdjęła ukazując fioletowy T-shirt, głoszący: Africa is the future. Wystąpiła z towarzyszeniem czteroosobowego zespołu, złożonego z klawiszowca, perkusisty i dwóch gitarzystów, których zresztą w trakcie koncertu dwukrotnie przedstawiała publice.
Pierwsza część występu tj. aż do „Come With Me” była raczej dość spokojna. Nneka w przerwach między kolejnymi utworami wielokrotnie przemawiała do publiczności, opisując, co dane piosenki dla niej znaczą i co chciałaby, abyśmy zapamiętali i wzięli sobie do serca. Kilkakrotnie też pytała czy ją rozumiemy i wydawała się być bardzo zaskoczona jednoznacznie twierdzącą odpowiedzią tłumu. W pewnych momentach czułem się trochę jakbym oglądał „MTV Uplugged No. 2.0” Lauryn Hill, głównie ze względu na (wspomniane już) liczne monologi Nneki dotyczące życia, Boga, prawdy i miłości, przy czym wizja świata młodej piosenkarki jakkolwiek była oczywiście zwrócona we właściwą stronę, wydawała się bardzo chaotyczna. W każdej wypowiedzi i utworze przewijała się mnogość tematów i pojęć, niekoniecznie do siebie przystających. Momentami natomiast zawodziła publiczność, która nie do końca potrafiła okazać szacunek nigeryjskiej wokalistce podczas jej wypowiedzi między utworami i co jakiś czas, słychać było w tłumie głośnie pokrzykiwania.
Atmosfera zmieniła się wraz z siódmym zaprezentowanym przez piosenkarkę utworem, niewydanym do tej pory na żadnym z jej dwóch longplayów. Piosenka nosiła tytuł „V.I.P.”, co w rozwinięciu miało być tłumaczone jako „Vagabond in Power” i o śpiewanie tych właśnie słów podczas kawałka, artystka poprosiła publikę. Po kilku próbach wokalnych „na sucho”, które wyszły całkiem dobrze, Strefę WZ wypełniły iście latynoskie rytmy, mi osobiście przywodzące na myśl nuevo flamenco. W miarę rozwoju wydarzeń utwór nabrał nieco reggaeowego charakteru i doszczętnie przepełnił go zawadiacki styl. Piosenka była punktem kulminacyjnym imprezy, po którym, zarówno na, jak i pod sceną rozpościerały się gigantyczne pokłady muzycznej pozytywnej energii. Kolejna interakcja z publiką miała miejsce podczas „Beautiful”, kiedy to Nneka przykazała śpiewać refrenowe Yeah yeah. Występ zakończył się wzruszającym „God of Mercy”, który artystka opisała jaką swoją prywatną wiadomość do Boga. Na bis wykonane zostały natomiast singlowe „Heartbeat” i wspaniałe rockowe „Focus”. Obie piosenki na nowo rozruszały wrocławski tłum.
Zdecydowanym atutem występu była wyważona aranżacja kompozycji i ograniczenie niepotrzebnych efektów dźwiękowych, których na płytach Nneki jest niestety zbyt wiele, szczególnie na debiutanckim „Victim of Truth”. Dominowały żywe instrumenty, a wokalistka była bardzo naturalna i prawdziwa, w tym co robiła i mocno wczuwała się w każdy wykonywany utwór. Z jednej strony potrafiła zaskoczyć szczerością wyznań i emocjonalnym podejściem do muzyki i spraw, o których śpiewa, z drugiej emanował od niej ogrom pozytywnej energii. Koncert sam w sobie był bardzo udany, zarówno od strony muzycznej, jak i organizacyjnej. Oby więcej takich imprez w Polsce.
Setlista:
Africans
Mind vs. Heart*
Kangpe
The Unfortable Truth
Warrior*
Come With Me
V.I.P. (Vagabond in Power)
Walking
Beautiful
Suffri
God of Mercy
Heartbeat
Focus
*istnieje pewne prawdopodobieństwo, że zamiast powyższych, artystka wykonała inne utwory, za ewentualne błędy bardzo przepraszam.
Foto: Rafał Trubisz. Więcej zdjęć z koncertu znajdziecie na stronie joytown.pl
Komentarze