Ms. Obsession
Lovely Fear (2013)
MsObsession
Wraz z najnowszym pokoleniem młodych, ambitnych i świadomych artystów, szturmujących rodzimą scenę muzyczną, na horyzoncie pojawia się coraz wyraźniejszy kontur pani, której na imię „zmiana”. Kolejne, wypuszczane w Polsce dźwięki sprawiają, że przestaje się odruchowo stosować podwójny standard, który do tej pory dość grubą linią oddzielał zagraniczne wydawnictwa od naszych. Uprzedzając lincz, sprecyzuję, owszem, dorobiliśmy się wielu instrumentalistów, producentów i kompozytorów, którzy światowy poziom osiągnęli, jednak przegródka: wokaliści/stki, póki co nie jest zapełniona nawet w połowie. Całkiem niedawno pokusić się można było o wrzucenie do niej Izy Lach, na razie na okres próbny. Na takich samych zasadach dołącza do niej i Ms. Obsession. Odsłuch Lovely Fear wywołuje swoisty strumień świadomości, lawinę argumentów malujących optymistyczny obraz przyszłości.
Ten album to przejaw spójności i muzycznej świadomości, ale jednocześnie różnorodności artystki. Kawałki zdają się płynnie przepływać z jednego w drugi, w zaskakujący sposób zmieniając w tym samym czasie bieg. Nurt momentami rwie, zahaczając o krainy elektro-popowe, tylko po to, by za chwilę zwolnić i delikatnie prowadzić słuchacza przez mgliste rozlewiska trip-hopowego klimatu. Syntezatory nie pozwalają zapomnieć w którym kierunku zmierzamy, ale kontrabasy takie jak w „Faceless in the Crowd” wywołują potrzebę odegrania roli Ofelii i zatopienia się w otchłani. Już po chwili, przy dźwiękach pianina i łamanych uderzeń w perkusję w „If You”, można wynurzyć się z tej topieli, narodzić się, niczym Wenus spod pędzla Botticellego. Po dotknięciu jądra ciemności Ms. Obsession wyrywa nas z półsnu przy pomocy takich kawałków jak „Take It” czy „Principle”. Rytmicznie, syntezatorowo, pulsująco, energetycznie, porwani jesteśmy w świat elektronicznych produkcji. Jeśli ktoś jeszcze odczuje niedobór wrażeń, zamykający płytę „Allow Yourself To Love” dokona dzieła niespodziewaną gitarową solówką.
Niestety nie można bazować wyłącznie na stronie muzycznej produkcji. Przy każdym kolejnym odsłuchu, odkrywając dźwiękowe smaczki, analizuje się podświadomie też wszystkie inne czynniki. O wokalnych umiejętnościach Oli dyskutować specjalnie nie trzeba. Śpiewać dziewczyna umie – wykorzystuje swój potencjał i z powodzeniem rzuciłaby na deski chociażby pierwszą z brzegu Rhiannę. Napisanie znaczącej większości tekstów w języku angielskim jest nie tylko dość odważnym krokiem, ale i przejawem bardziej kosmopolitycznego, globalnego podejścia do muzyki. Jedne z niewielu polskich wersów, oprócz utworu „Harmonia Plus Chaos”, padają z ust Fokusa. Tutaj pauza, chwila na przemyślenie. Zdyskredytowany w oczach wielu, po lirycznym pokazaniu środkowego palca słuchaczom we wspólnym kawałku z panią, której imienia wymawiać na łamach Miski nie wypada, okazać mógł się zupełnie nietrafionym gościem na tym krążku. Jednak powiedzmy, że podołał, no, przynajmniej nie zaszkodził. Nie jest to jeszcze co prawda featuring pokroju Alicia i Jay Z, ale do tego potrzebny jest nie tylko porządny damski wokal, ale i godny swojej partnerki raper.
Ms. Obsession jest jeszcze momentami surowa, jak nieoszlifowany diament, który za mocno stara się zostać brylancikiem. Słuchając tekstów, chciałoby się w kilku miejscach powiedzieć „nie tak infantylnie i na skróty proszę”. A może to tylko przemawia przeze mnie tak polska potrzeba narzekania. A tymczasem w kraju, w którym raczej nie ułatwia się kariery utalentowanym wokalistkom, narodził się bez cienia wątpliwości promyk nadziei.
Komentarze