Wydarzenia

Recenzja: Death Grips Government Plates

Data: 4 grudnia 2013 Autor: Komentarzy:

Death Grips

Government Plates (2013)

Self released

Government Plates miało trafić do sprzedaży w przyszłym roku we współpracy z Capitol Records, ale po raz kolejny Death Grips postanowili niespodziewanie udostępnić materiał w sieci za darmo. Konsekwentnie pieprzą system, nie dbają o pieniądze i układy — chcą krzyczeć, tylko po to, aby krzyczeć. Chcesz się przyłączyć? Masz coś przeciwko? To zupełnie nieistotne.

Na Government Plates Death Grips głośno, bez ogródek i zahamowań wchodzą coraz bardziej w elektro-industrialną stylistykę, rozciągając brzmienie „Hackera” kończącego Money Store na cały trzydziestopięciominutowy album. Punk rockową energię transformują w glitch hop, wonky, dubstep i szeroko pojmowany EDM, co bez zapowiedzi wyraźnej stylistycznej zmiany płynnie przenosi brzmienie grupy na kolejny poziom, gdzie Rage Against the Machine spotykają M.I.A. i The Prodigy — zarówno muzycznie, jak i charakterologicznie.

Rozpoczynając od błyskotliwego nawiązania do Boba Dylana w tytule pierwszego kawałka, Death Grips płynnie, w stylu strumienia świadomości przechodzą z jednego utworu w drugi. Mając za nic jakiekolwiek konwencje, paradoksalnie tworzą swoją własną. Otwierające ostatni utwór na krążku: „Hand yourself over, remain calm / I only plan to steal whatever I want” z pulsującą jak zepsuty neon elektrokonkluzją „Fuck who’s watching” można by pewnie przyjąć jako pewien szczątkowy dowód nihilistycznej (anty)filozofii grupy. Ale ostatecznie to zupełnie nieistotne.

Komentarze

komentarzy