Tamar Braxton
Winter Loversland (2013)
Epic / Streamline
Jeśli chodzi o rodzinę Braxton, pomimo tego, że co jakiś czas dostajemy informację o nadchodzącej płycie Toni, to właśnie Tamar przodowała w ostatnim półroczu. Zaskakujący sukces naprawdę dobrego materiału Love and War pociągnął za sobą kolejne wydawnictwo — świąteczną składankę Winter Loversland.
Płytę otwiera delikatnie pulsujące „Sleigh Ride”, które wydawać by się mogło, powinno posiadać wszystkie atuty bożonarodzeniowej piosenki. Ale tu, o dziwo, oprócz łagodnych dzwoneczków w tle i tekstu rzecz jasna, tego nie ma — od samego początku Tamar sprytnie zwodzi słuchacza, zacierając niepostrzeżenie granicę pomiędzy kolędowaniem a współczesnym kobiecym R&B. Braxton podjęła wyzwanie, by w klasykę gatunku włożyć odrobinę swojej osobowości i zdecydowanie je wygrała. Rozkoszna, niewinnie flirtująca Tamar („Santa Baby”, „Santa Claus Is Coming to Town”) zamienia ciepło i serdeczność, które są przecież bazą świątecznego miłosierdzia, w subtelne romanse, które zabawnie odświeżają stare kompozycje, będąc doskonałym uzupełnieniem wieczornych spotkań przy kominku. Oprócz coverów, na Winter Loversland znalazło się miejsce na dwie zupełnie nowe kompozycje, w których Tamar daje wokalne popisy. Podniosłe ballady „No Gift” i „She Can Have You” ubarwiają płytę, dając nam jasno do zrozumienia, że wokalistka uformowała już własne brzmienie. Nie ma jednak powodów do obaw, że amory dominują na krążku — klasyki, które go zamykają („Silent Night” i „Have Yourself a Merry Little Christmas”) nie pozostawiają słuchaczowi wątpliwości z jakiego rodzaju wydawnictwem ma do czynienia.
I choć chciałabym rzec, że Winter Loversland to przecież nic innego jak sprytny ruch ze strony managementu Tamar, by jej 5 minut trwało jeszcze przez chwilę, nie zrobię tego. To płyta świąteczna, która spokojnie może znaleźć się pod choinką jako prezent, by potem być odtwarzana przez styczeń, luty, a być może nawet przez cały rok. Tamar, znowu to zrobiłaś!
Komentarze