Wydarzenia

Recenzja: Ashanti Braveheart

Data: 12 marca 2014 Autor: Komentarzy:

ashanti-braveheart-official-cover

Ashanti

Braveheart (2014)

Written Entertaiment / eOne

Wydany ponad pięć lat temu album Ashanti The Declaration, delikatnie pisząc, zaliczył klapę. Słaba promocja, która przełożyła się na równie słabą sprzedaż była brzemienna w skutkach. Ashanti zerwała współpracę z Irvem Gottim, a tym samym rozstała się z wytwórnią Murder Inc. Douglas jednak nie poddała się tak łatwo, idąc za ciosem założyła własną firmę Written Entertaiment i zaczęła nagrywać kolejną płytę. Tytuł nowego krążka, nieprzypadkowo zresztą inspirowany filmem z Melem Gibsonem, daje nam jasno do zrozumienia: to album nagrany przez piosenkarkę-wojowniczkę, która stara się przetrwać na polu bitwy, jakim jest show biznes.

Płytę otwiera nieco kiczowate intro w militarnym stylu, na które można jeszcze przymknąć ucho — kolejne numery bowiem wydają się być wynagrodzeniem za niewarty uwagi wstęp. I już tutaj należy zdecydowanie podkreślić, że czasy świetności Ashanti ma dawno za sobą, a szczyt, który dorównywałby „Only U” jest dzisiaj nieosiągalny. Z takim założeniem można stwierdzić, że Douglas jako tako radzi sobie w kobiecym R&B, wcale nie gorzej i nie lepiej niż obecnie robią to Keyshia Cole czy Faith Evans.

Bardzo wiosenne „Nowhere”, surowe i odrobinę złośliwe „Runaway” czy pełna emocji ballada „Should Have Never” mogłyby być podstawą do stworzenia solidnego krążka. Mogłyby, gdyby nie to, że pośród jasnych momentów, Ashanti niepotrzebnie wkracza m.in. na ścieżkę reggae, dancehallu („First Real Love”) i miałkiej elektroniki („Count”), tak jakby zachłannie chciała przebić się znów do szerokiej publiki, byle by ponownie odnotować pierwsze miejsca na listach przebojów. Taka asekuracja, której przyświeca hasło „wszystko i nic”, nigdy nie przynosi oczekiwanych efektów. Zwłaszcza, że Ashanti skupiła się bardziej na tym, co jest teraz popularne niż na osobistych odczuciach, inspiracjach i własnej wizji muzyki. I choć niewątpliwie ostatnie wydarzenia zahartowały Ashanti, wydaje się jednak, że nie wyciągnęła z tych niepowodzeń żadnej lekcji.

Nasza wojowniczka wróciła więc raczej na tarczy niż z tarczą, ale może mottem tej płyty jest właśnie cytat z filmu Waleczne serce: „Nie musimy wygrać, wystarczy, że będziemy walczyć”?

Komentarze

komentarzy