
Zanim zaczniecie krzyczeć i protestować, musicie wiedzieć, że pytanie „czy pisać o Jennifer Lopez na Misce?” stawiam sobie od czasu, kiedy w sieci pojawił się klip do „Same Girl”. Skoro czytacie tę notkę, to znaczy, że wygrał mój sentyment, bo nikt tak jak
Jenny z blokowisk nie kształtował mojego gustu, gdy miałam 10 lat. I wierzę, że wśród naszych czytelników są tacy, dla których numery takie jak „I’m Real”, „Ain’t It Funny”, „I’m Gonna Be Alright”, „Get Right” czy „I’m Glad” są nieodłącznym elementem wspomnień z dzieciństwa. Potraktujcie więc ten wpis bardziej jako muzyczną ciekawostkę niż stały element naszego portalu. Ale do rzeczy. Podobno
J.LO wydaje niedługo kolejną płytę — szczegółów nie znamy, ale za to single sypią się jak z rękawa. Zacznijmy od „Same Girl”, które zostało już okrzyknięte „Jenny From The Block 2.0”. Jeśli chodzi o wygląd to zgoda,
Jenny się nie starzeje, Bronx wygląda jak wyglądał, natomiast jeśli chodzi o muzykę, brakuje tutaj luzu i przebojowości, która cechowała
This Is Me Then… ALE! gdyby tak się nad tym zastanowić dłużej każdy numer bez Pitbulla i trzeszczących syntezatorów zasługuje na uznanie. Drugi kawałek, „Girls”, to bez wątpienia jeden z lepszych numerów, jakie
Jenny nagrała w przeciągu ostatnich 5-6 lat. Podkład, który buduje napięcie i niezwykle namiętny głos
J.LO — tego mi brakowało. I ostatni numer, który doczekał się nawet wersji obrazkowej, „I Luv Ya Papi”, to pozycja zdecydowanie letnia. Uwaga na nieco kiczowaty refren, wiecie jak to jest z irytującymi melodiami — pozostają w głowie na cały dzień. Ale to akurat powinno cieszyć managament
Jennifer. Dobra, dosyć moich wywodów, tłumaczeń i zachwytów, sami posłuchajcie i oceńcie czy droga, którą obiera
Lopez jest bardziej słuszna niż to z czym spotkaliśmy się na
Love?. Miłego!
Komentarze