Wydarzenia

Recenzja: Gil Scott-Heron Nothing New

Data: 26 czerwca 2014 Autor: Komentarzy:

Gil Scott-Heron

Nothing New (2014)

XL Recordings

O wartości tego wydawnictwa nie świadczą rozbudowane kompozycje, zaskakujące producenckie zabiegi, ani też oszałamiające grono gości zajmujących na co dzień najwyższe pozycje na listach przebojów. Wyjątkowość albumu opiera się na sile wspomnień, magii słów i prostocie przekazu. Gdy w 2005 roku producent Richard Russell rozpoczął współpracę z Heronem, miał na myśli właśnie taki krążek, dlatego poprosił artystę o wybranie utworów z wcześniejszej dyskografii, które chciałby zarejestrować w wersji akustycznej. Jednak podczas sesji nagraniowych zaczęło powstawać coraz więcej nowego materiału i pierwotny projekt zszedł na dalszy plan, ustępując miejsca płycie I’m New Here, a następnie zestawowi remiksów We’re New Here. Po śmierci Gila, Russell powrócił do wyselekcjonowanych kompozycji, sięgających aż do wydawnictwa Pieces of a Man z 1971 roku i złożył z nich album, który wytłoczył w zaledwie trzech egzemplarzach jako pamiątkę dla najbliższych Herona. Na szczęście syn artysty — Rumal Rackley — uznał, że ten materiał powinien trafić do szerszej publiczności i tak otrzymaliśmy Nothing New. Co prawda też w ograniczonej liczbie egzemplarzy, ale tym razem liczącej trzy tysiące winylowych kopii.

To nie jest po prostu akustyczna płyta wpisująca się w kategorię The Best Of. Gil Scott-Heron wybrał jedne ze swoich najlepszych utworów, których teksty są niezmiennie aktualne, wydobywając esencję czternastu wydanych wcześniej krążków. Nie są to też przytłaczające goryczą interpretacje wyśpiewane przez zmęczonego, ciężko doświadczonego przez życie starszego pana — mimo upływu czasu, głos Herona nie stracił dawnej charyzmy, a wręcz niektóre utwory, jak chociażby „Alien (Hold On To Your Dreams)” czy „95 South (All the Places We’ve Been)”, brzmią nawet lepiej po latach. Wyłącznie przy akompaniamencie pianina, bez zbędnych dodatków i upiększeń, potwierdza się, jak niesamowitym był wykonawcą. Na niesamowitości jednak jeszcze nie koniec, bo przecież nie można zapomnieć o poczuciu humoru — nagrania zostały uzupełnione fragmentami rozmów producenta z artystą, które sprawiają, że to wydawnictwo jest jeszcze bardziej szczególne.

W tym roku Gil Scott-Heron świętowałby 65-te urodziny. Nie będzie to nic nowego, gdy napiszę, że odszedł zdecydowanie za szybko. Być może Nothing New nie jest albumem, który przyciągnie uwagę odbiorców zupełnie niezaznajomionych z jego twórczością, ale jest za to wspaniałym dodatkiem do jego bogatego, muzycznego dorobku. Dla mnie to wzruszające postscriptum, które każe wziąć sobie do serca bardzo cenną myśl, że „The most importatnt thing is to enjoy yourself”.

Komentarze

komentarzy