Wydarzenia

Recenzja: Jessie Ware Tough Love

Data: 15 października 2014 Autor: Komentarzy:

Jessie Ware

Tough Love (2014)

PMR, Island

Gdybym miał narysować mapę myśli skoncentrowaną na postaci Jessie Ware, pojawiłyby się na niej skojarzenia związane z SBTRKT i Samphą. Kolorowym markerem wyróżniłbym tytuł jej debiutanckiego krążka, a wokół niego umieścił słowa-klucze: tajemnica, wdzięk i klasa. Od pewnego czasu zastanawiałem się, jakie nowe hasła zapiszę przy nazwisku Jessie, gdy ukaże się jej drugi album. I choć od Tough Love można było w oczywisty sposób oczekiwać opowieści o trudnej miłości, w rzeczywistości jest to bardziej opowieść o ciężkim wyborze między niezależnością artystyczną a pułapką banalnego popu.

Do stworzenia kolejnego krążka Ware zaangażowała przede wszystkim duet BenZel, z którym już dwa lata temu współpracowała przy okazji coveru „If You Love Me” Brownstone. Benny Blanco i Two Inch Punch długo nie ujawniali swojej tożsamości i ukrywali się za postaciami dwóch nieistniejących, nastoletnich Japończyków. Przygotowali dla Jessie materiał, który znakomicie eksponuje jej możliwości wokalne, ale jednocześnie pozbawia ją częściowo aury zmysłowości i niedopowiedzenia, znanej z Devotion. W miejsce chłodnych, elektronicznych podkładów pojawiają się monumentalne ballady z „Pieces” i „Say You Love Me” na czele. Tu czarujący klimat intymnego dialogu z słuchaczem przeradza się w karykaturalny wręcz romantyzm, a utwór nagrany z Edem Sheeranem bardziej przypomina odświeżoną, mniej rozpaczliwą wersję jego własnego hitu „Give Me Love”, niż koresponduje z delikatnością i wrażliwością Jessie.

Nawet jeśli minimalistyczne, tytułowe „Tough Love” zwiastowało stylistyczną kontynuację debiutu, drugi krążek Brytyjki jest dużo bezpieczniejszy, bardziej radiowy i dość zachowawczy. Jako całość broni się świetnymi aranżacjami, większą różnorodnością i dobrym występem wokalnym, ale momentami balansuje na granicy nudy. Wyróżniają się za to przygotowane z Miguelem, elektro-soulowe, wciągające „Kind of… Sometimes… Maybe”, a samą Ware w najlepszym wydaniu pokazują syntezatorowe „Cruel” i ejtisowe, gitarowe „Want Your Feeling”. Co ważne, najjaśniejsze fragmenty krążka powstały dzięki współpracy z postaciami znanymi z debiutu Brytyjki — Dave’m Okumu i Juliem Bashmorem. Ten drugi stoi za najciekawszą propozycją na Tough Love, czyli „Keep On Lying” — nieco zaskakującą wariacją na temat bossa novy, z egzotycznym, uroczym klimatem i ciekawym chórkiem w tle.

Nowy album Jessie Ware z pewnością potwierdza jej wysoką pozycję wśród współczesnych brytyjskich wokalistek. O ile Devotion pokazało wyspiarski pop w eleganckiej, intrygującej odsłonie, o tyle Tough Love jest nastawione na dużo większy komercyjny sukces. Dowodzą tego niektóre przygotowane z rozmachem aranżacje, proste sztuczki stopniujące napięcie w poszczególnych utworach i nieskomplikowane refreny. Jednak brak jednej, przewodniej myśli, wokół której Tough Love zostałoby zbudowane, czyni ten krążek mało wyrazistym. Jessie wyeksponowana wokalnie jest równocześnie pozbawiona pazura i schowana za machiną produkcyjną. Nie zmienia to faktu, że nadal pozostaje artystką o bardzo specyficznym, posągowym wdzięku, który stale przebija się na tle innych twórców gatunku, a Tough Love to jedna z wyróżniających się popowych płyt tego roku. Podobnie jak Devotion szykowna i wysublimowana, urzekająca szczegółami niczym projekty Robina Hannibala, ale zarazem dużo bardziej przewidywalna. Paradoksalnie ta przewidywalność może przełożyć się na upragniony i zasłużony sukces, którego na własnym podwórku Jessie jeszcze w pełni nie odniosła i którego, chociażby z okazji dzisiejszych, trzydziestych urodzin, należy artystce życzyć.

Komentarze

komentarzy