Wydarzenia

Recenzja: Ludacris Ludaversal

Data: 10 kwietnia 2015 Autor: Komentarzy:

ludaversal

Ludacris

Ludaversal (2015)

Distrubing Tha Peace / Def Jam

Początek XXI wieku to czas, gdy rap zaczął coraz śmielej wojować na listach przebojów, a albumy hiphopowych artystów znikały ze sklepowych półek z prędkością nawijki Twisty. Sprzedaż ponad miliona kopii srebrnych krążków była w zasięgu praktycznie wszystkich topowych graczy na rynku fonograficznym. Eminem puszczał w obieg albumy, które potrafiły znaleźć ponad 10 milionów odbiorców zgłodniałych agresywnego rapu, 50 Cent zgarniał za swoje pierwsze wydawnictwa kilkukrotne platyny, a pochodzący z St. Louis, Nelly, podbił listy przebojów nie przez swoją stylówkę à la obity chłopiec (patrz: plaster na twarzy), tylko dzięki bujającemu, imprezowemu stylowi, a jego dwie pierwsze płyty, Country GrammarNellyville, sprzedały się w łącznej ilości przekraczającej 15 milionów kopii na całym świecie. Jednym z najjaśniej święcących punktów na rapowej mapie Ameryki stała się Atlanta w stanie Georgia i nie jest to tylko zasługa duetu OutKast, który wprost zmiótł w pył konkurencję, produkując więcej platyny niż RPA i Rosja razem wzięte, a ich podwójny dysk Speakerboxxx/The Love Below jest do tej pory najlepiej sprzedającym się rapowym albumem w historii. W przypadku tej pozycji, słupki sprzedażowe już dawno temu przekroczyły magiczna barierę 10 milionów. Poza Big BoiemAndre 3000, Atlanta miała (i nadal ma) innego potężnego reprezentanta — Ludacrisa.

W 2001 roku Christopher Bridges wjechał z buta w muzyczny mainstream. Single z majorowego debiutu Back for the First Time („What’s Your Fantasy”, „Southern Hospitality”) oraz najlepiej sprzedającego się w katalogu Ludacrisa Word of Mouf („Rollout”, „Move Bitch”, „Area Codes”) bujają po dziś dzień. W kolejnych latach Luda umacniał swoją pozycję w panteonie rapowych gwiazd. Każdy album sygnowany jego pseudonimem oraz nazwą labelu Disturbing Tha Peace pokrywał się co najmniej złotem. W ciągu 15 lat Luda przeistoczył się z mainstreamowego rapera w biznesmena, który kroczył ścieżką zwaną „od zera do milionera” oraz aktora znanego przede wszystkim z serii Szybcy i wściekli. Współwłaścicielstwo marki alkoholu Conjure Cognac oraz własna linia słuchawek Soul by Ludacris to najważniejsze z handlowych przedsięwzięć rapera z rodzinnego miasta Martina Luthera Kinga. Hajs się niewątpliwie zgadza.

Ludaversal to pierwszy od 5 latu długogrający album Bridgesa. Pierwszy od najgorszego w karierze Battle of Sexes, który mimo miażdżących recenzji sprzedał ponad 500 tysięcy kopii, a Luda mógł powiesić kolejną złotą płytę w swoim atelier. Przysłuchując się tej płycie pod kątem poprzednich dokonań rapera z Atlanty, trzeba wskazać, że brakuje w nim typowego bangiera, który namieszałby w radiowych zestawieniach. Oczywiście znajdziemy tutaj sporo kawałków, które w zamierzeniu miały to zadanie spełniać i uznać je można za produkcje udane („Call Ya Bluff” oraz przywołujący na myśl starego, dobrego, sypiącego punchami Ludę „Beast Mode”), aczkolwiek nie są to sztosy pokroju wyżej wymienionych singli z pierwszych płyt czy chociażby takiego „Grew Up a Screw Up” z Young Jeezy’im. Dołączając do tego bezbekowy skit pod tytułem „Viagra” czy cukierkowy do bólu, nasycony frazesami refren Ushera w „Not Long”, dostajemy produkt niepozbawiony wad. Mimo tego Ludaversal posiada kilka ciekawych momentów. Gościnna zwrotka Big K.R.I.T.’a okrasiła kawałek w stylu trunk music („Come and See Me”), którego bas potrafi potrząsnąć przedmiotami w promieniu kilku kilometrów, a duet z Miguelem w „Good Lovin” jest przykładem jak powinna wyglądać wzorowa kolaboracja rapu z R&B. Na Ludaversal Ludacris z jednej strony potrafi nawinąć bardzo osobiste wersy, jak w „Ocean Skies”, gdzie opowiada o ojcu-alkoholiku, a z drugiej sprzedać agresywne linijki sugerujące, że z upływem lat nie stracił pazura i cały czas potrafi rzucić soczystym subliminal dissem, czego przykładem jest „Lyrical Healing” (tak, znowu dostało się Drake’owi).

Idealnym komentarzem do 9. solówki Ludacrisa jest tytuł utworu zamykającego standardową edycję Ludaversal — „This Has Been My World”. Tak, jakąś dekadę temu Luda rządził i dzielił w świecie rapu, ale niestety uczciwie trzeba stwierdzić, że na obecną chwilę jego pozycja w głównym nurcie została zdeprecjonowana, tak jak chociażby w przypadku Busty Rhymesa. Niewiele ponad 800 tysięcy wyświetleń singla „Call Ya Bluf” po dwóch tygodniach od premiery nie robi na nikim wrażenia, tym bardziej jeśli tę liczbę porównamy ze statystykami rodzimych klipów (np. teledysk Kękęgo do utworu „Zmysły” zgarnął w niecałe 3 tygodnie ponad milion odtworzeń), gdzie grono odbiorców jest znacznie węższe. Na ten moment, świat Christophera Bridgesa to przede wszystkim aktywności okołobiznesowe, dopiero potem plasuje się rap. Mimo wszystko postawienie krzyżyka na Ludacrisie byłoby niesprawiedliwie. Ludaversal to solidny powrót, na którym beast mode został ustawiony na poziomie medium. Pozostaje tylko wierzyć, że jubileuszowe, dziesiąte w karierze LP podkręci go na hard level.

Komentarze

komentarzy