Wydarzenia

Recenzja: Tyler, the Creator Cherry Bomb

Data: 11 maja 2015 Autor: Komentarzy:

Tyler, the Creator

Cherry Bomb (2015)

Odd Future Records

Tyler, the Creator to postać znana nie tylko wśród miłośników rapu, ale szeroko pojętej muzyki. Wynika to głównie z nietuzinkowego charakteru rapera, jego prostolinijności i szczerości na jaką stać niewielu w tym biznesie. A jak kontrowersje związane z artystą przekładają się na muzykę?

Kali Uchis, Charlie Wilson, Lil Wayne, Schoolboy Q, Kanye West Pharrell Williams. Z taką ekipą można robić rzeczy wielkie. Czy Cherry Bomb to wielki album? Raczej nie. Rzeczywiście „Smuckers”, do którego dograli się Kanye Weezy to najlepszy kawałek na płycie, więc nie zmarnowano potencjału drzemiącego  w zderzeniu tak odmiennych rapowych światów. Cały album nie stracił też na charakterze — to przede wszystkim album Tylera i można tu usłyszeć w praktycznie każdym dźwięku.

Brzmienie ewoluowało. Stylowo żaden fan najbardziej rozpoznawalnej postaci OFWGKTA nie będzie zaskoczony. Rozbudowane aranżacje budujące ciężki klimat mogą przytłaczać niektórych słuchaczy, nie tylko w tytułowym kawałku, który jest spełnieniem noisowych ambicji rapera. Jedną z najpoważniejszych wad albumu jest brak spójności. Pierwszy numer, żywcem wyjęty z niepublikowanych utworów N.E.R.D, brzmi jak duchowy spadkobierca „Lapdance” — echa fascynacji Pharrellem przewijają się zresztą także w „Fucking Young”/”Perfect” czy „Find Your Wings”, które brzmią niczym wolniejsze numery z czasów Fly or Die. Kulminacją jest pojawienie się samego Williamsa w „Keep Da O’s”, gdzie na wokale nałożono tyle efektów, że ciężko powiedzieć kiedy słyszymy Tylera a kiedy Pharrella. Nie każdy poradzi sobie z adaptowaniem zróżnicowanych gatunków muzycznych pod alternatywny hip hop. W odbiorze pojedynczych piosenek nie pomaga przesączenie płyty ciężkimi syntezatorami, popisami wokalnymi zaproszonych gości, które nie wychodzą na pierwszy plan, a upchnięte są gdzieś w chaotycznych kompozycjach. Prawdziwy muzyczny rollercoaster.

 Nie zmienił się bezczelny styl, w jaki Tyler opisuje świat na swojej płycie. Dużo częściej można usłyszeć bezpośrednie, wulgarne przemyślenia niż błyskotliwe linijki, ale tego najzwyczajniej można było się spodziewać po poprzednich wydawnictwach artysty — to droga rapera obrana już dawno temu. To wciąż nie jest magnum opus, na które wszyscy czekają, a raczej kolejny etap w rozwoju kalejdoskopowego przekroju muzycznego świata Tylera. Nie każdy w tym świecie się odnajdzie i trzeba poświęcić trochę więcej czasu i uwagi na odbiór tej płyty, żeby po prostu dobrze się przy niej bawić. Mimo to jak najbardziej warto się w ten szalony świat zanurzyć.

Komentarze

komentarzy