Murs
Have a Nice Life (2015)
Strange Music
Murs w trakcie swojej 18-letniej kariery nie zwolnił tempa ani przez moment. Kalifornijki raper od 1997 roku wypuścił w obieg około 30 różnorodnych projektów – od stricte rapowych (solówki oraz projekty zespołowe – Living Legends czy 3 Melancholy Gypsys) po bardziej rockowe jak album The White Mandingos. Jednak większość słuchaczy kojarzy Mursa dzięki albumom wyprodukowanym przez 9th Wondera. Murs 3:16: The 9th Edition to esencja twórczości tego duetu i w niektórych kręgach album uważany jest za klasyczny. Sam muszę przyznać, że utwory takie, jak „Bad Man!”, „The Pain” czy „Freak These Tales”, do tej pory goszczą w mych głośnikach. W 2013 roku dostaliśmy ¡MursDay! nagrany wspólnie z kolektywem ¡Mayday!, w 2015 otrzymujemy natomiast pierwsze solo od momentu przejścia do wytwórni Strange Music. Tym razem Murs życzy nam miłego życia, a czy jego płyta umili nam czas?
Nie warto rozpisywać się na temat kwestii technicznych, gdyż rap Mursa to niezmiennie stabilny i wysoki poziom (znakomita dykcja!). Ciekawszym elementem do rozważań są teksty. Już na samym początku Have a Nice Life, Nick Carter stwierdza, że jest szczęśliwym człowiekiem – w lodówce ma coś więcej niż szron, a na koncie więcej niż kilka dolarów. Gdy jeszcze dodać do tego gorącą kobietę z gorącą pizzą („Pussy and Pizza”), to życie kalifornijskiego rapera pozbawione jest jakichkolwiek wad i problemów. Tak niewiele, a może właśnie aż tyle? Wiadomo, że na płycie Mursa nie mogło zabraknąć kwestii damsko-męskich, które są dominującym tematem w jego twórczości. Na poprzednich produkcjach było już o dziewczynach głupich, śniadych czy Azjatkach. Tym razem Murs stworzył hymn na cześć czarnych sióstr o tytule „Black Girls Be Like”, który de facto jest jednym z najlepszych kawałków na płycie. Dynamiczna nawijka znakomicie komponuje się z muzyką, która przywołuje na myśl chociażby utwory jazz bandu Galactic. Już znacznie gorzej prezentuje się mocno popowy, okraszony miałkim hiszpańskim refrenem, utwór „Mi Corazon”, traktujący o miłości do Latynoski. W tym przypadku, Południowe Chiquity muszą uznać wyższość Nubiańskich Bogiń. 1:0 dla tych drugich, aczkolwiek moim osobistym faworytem już chyba na zawsze zostaną dark skinned white girls z albumu Murray’s Revenge.
Mimo że życie Mursa wygląda z grubsza na żywot bezstresowy, to na Have a Nice Life znajdują się utwory tematycznie odległe od sielanki i to właśnie ich słucha się najlepiej. „Woke Up Dead”, „PTSD” z gościnną zwrotka E-40, „Two Step”, gdzie udziela się King Fantastic oraz laudacja, „I Miss Mikey”, dla wszystkich zmarłych przyjaciół, a w szczególności dla Eyedea’i, to najsmaczniejsze kawałki tortu. Reszta pozostawia lekki niedosyt, głównie ze względu na przeważającą ilość dość przeciętnych bitów, które dostarczył Jesse Shatkin wraz z kolektywem ¡Mayday!. Gdyby nie produkcja, odbiór Have a Nice Life byłby zapewne lepszy. Jest miło, ale bez przesady.
Komentarze