Jill Scott
Woman (2015)
Blue Babe/Atlantic
15 lat minęło jak jeden dzień — tak, w zabawny sposób, można by sparafrazować piosenkę Andrzeja Rosiewicza pisząc o debiutanckim albumie Jill Scott. Bezdyskusyjnie Who Is Jill Scott? Words and Sounds Vol. 1 to pozycja obowiązkowa, jeśli chodzi o najlepsze soulowe albumy poprzedniej dekady. Cztery albumy później wokalistka kontynuuje swoje pierwotne założenia. Chcąc nie chcąc, porusza serca starych melomanów, którzy dorastali wraz z jej twórczością. I choć Woman nie jest albumem przełomowym na miarę wyżej wspomnianego dzieła, już teraz artystka może być pewna, że uplasuje się wysoko w końcowych podsumowaniach tego roku.
Zacznijmy jednak od początku — w mówionym intro „Wild Cookie” Jill momentalnie wywołuje w słuchaczu poczucie, że nawet jeśli nie przyznawał się do tego głośno, brakowało mu tej nastrojowej poezji pośród ostatnich nowości na rynku. Ba, Scott sprawiła, że jednostajny podkład do „Prepared” w połączeniu z delikatnym refrenem nie tylko momentalnie przywołał na myśl twórczość samej Eryki Badu, ale przypomniał nam, dlaczego od czasu do czasu, nazwiska tych pań stawiane są w jednym szeregu. I’ve been reading my old journals, checking to see where my head has been/And I’ve been apologizing to some people, some bridges I needed to mend — śpiewa w tym numerze, dając jasno do zrozumienia, że Woman to istny uczuciowy rollercoaster i serwując nam rozmaite historie o miłości z całym jej anturażem. Piosenkarka wciąż z niezwykłą łatwością potrafi zmienić bieg wydarzeń na płycie, swobodnie przechodząc z pulsującego, musicalowego „Run Run Run” w mglisty, nieco leniwy, kawałek „Lighthouse”. I wszystko to tylko po to, by z powodzeniem utrzeć nosa nudzie w inspirowanym J Dillą i funkiem najzabawniejszym numerze z całej płyty — „Closure”. A potem, jak gdyby nigdy nic, w „You Don’t Know” wraca do nieco bardziej pompatycznego tonu, wprost zarzucając słuchaczowi, że nie wie, czym jest prawdziwa miłość. Nie przypominam sobie, żeby słowa Jill kiedykolwiek były tak ofensywne, a przede wszystkim… szczere. Energia, którą dzieli się z nami, wydaje się być silniejsza niż zwykle, czego najlepszym przykładem jest pogrążona w zmroku, post-rockowa piosenka o poczuciu własnej wartości, „Say Thank You”. Scott, trochę jak Bilal na ostatniej płycie, wymknęła się spod łatki konwencjonalnej neo soulowej wokalistki. Płytę kończą niezwykle spokojne dwa kawałki: wyjęty niczym z disneyowskiej bajki „Jahraymecofasola” oraz fantastyczne „Beautiful Love” z rapowym akcentem w postaci gościnnego udziału BJ the Chicago Kid.
Woman odzwierciedla nie tyle wrażliwość kobiet, co uczucia człowieka po prostu. Gniew, złość, samotność, radość, szczęścia — Jill zamknęła na tym wydawnictwie osobiste przeżycia, ubierając te doświadczenia w bogatą warstwę muzyczną. Podczas, gdy jesteśmy świadkami tego, jak Mary J. Blige sięga po elektroniczne akcenty londyńskiej sceny, Scott rozwija się w zupełnie innym, co wcale nie znaczy gorszym, kierunku. Woman, podobnie jak The London Sessions, nie wyznacza trendów, ale jest doskonałą płytą swoich czasów.
Komentarze