Freddie Gibbs
Shadow of a Doubt (2015)
ESGN
Ponad półtorej roku temu Freddie Gibbs wydał z Madlibem świetną Pinatę i od tego czasu ani trochę nie zwolnił tempa. Dowodem tego są kolejne dwie EPki – The Tonight Show i Pronto i dopiero co wydany album Shadow of a Doubt. Nigdy nie byłem zwolennikiem wydawania dużej ilości płyt w krótkim czasie, bo zazwyczaj odbija się to na jakości materiału. Jak to wygląda tym razem?
Szybki rzut oka na listę producentów i mamy tutaj sytuację totalnie odmienną od sytuacji, gdy Gibbs nagrywał całe wydawnictwa z pojedynczymi producentami (gdzie pracował z takimi nazwiskami jak Madlib czy The World Freshest). Kanadyjczycy tacy jak Boi-1da czy Kaytranada, 808s Mafia Tarentino, wieloletni producent Kanye Mike Dean, Blair Norf, Mikhail i można tak jeszcze długo wymieniać. Nie ma co ukrywać, że w ten sposób, sam raper stawia sobie poprzeczkę bardzo wysoko, wspomagając się całą armią producentów. I tutaj zdecydowanie trzeba brać wzór z Gibbsa, bo pomimo całej „paczki”, udało mu się nagrać bardzo zróżnicowaną, ale jednak mimo to krążącą wokół pewnego brzmienia płytę. Bas przyprawia o problemy z błędnikiem, high-haty sypią się jak z karabinu a samplowane bity tłuką się cały czas z dopieszczonami syntezatorami. To najlepsze ucieleśnienie ulicznego, gangsterskiego rapu osadzonego w newschoolowej otoczce. Cały czas nie mogę wyjść z podziwu z jaką lekkością przychodzą Gibbsowi refreny, zwłaszcza te podśpiewywane, które rozbujają absolutnie każdego, nawet tych, którzy niekoniecznie mają zajawkę na hip-hop. Absolutnie nie ma znaczenia czy są to delikatnie podśpiewywane (jak w „Lately”, „McDuck” czy „Insecurities”) czy totalnie na chłodno ale z porywającą siłą wrzucone na bit („Forever and a Day”, „Fuckin’ Up the Count”) czy nawet podszyte autotunem („Basketball Wives”). Freddie Gibbs jest mistrzem rapowych refrenów i doskonale obroniłby się sam bez pomocy zaproszonych na płytę wokalistów (Dana Williams czy bardziej-mc-niż-wokalista Tory Lanez). Sam nie potrafię ocenić, czy to wpływ jego charyzmatycznego, ostrego głosu czy nieprzeciętnych umiejętności.
Sam Gibbs zdaję sobie sprawę z unikalności brzmienia, które stworzył. To mu trzeba przyznać, jest niepodrabialny. W mini-skicie na końcu „McDuck”, w czasie którego raper udziela wywiadu Snoop Doggowi mówi „I created that sound”. Lirycznie nie ma tutaj szczególnych niespodzianek. Wypełniony przemocą świat Gibbsa odcisnął na nim piętno, które on nie przestaje obrazowo kreować. To zdecydowanie jeden z nielicznych przedstawicieli sceny, który jest bardzo autentyczny w swoich obficie przelanych krwią i narkotykami historiach. W dodatku naturalnie lokuje swoją pozycję na scenie, w dużo surowszym i mniej błyszczącym miejscu niż rapowe gwiazdy instagrama czy snapchata obwieszone złotem.
Współczuję wszystkim gościom na Shadow of a Doubt, którzy liczyli na jakąkolwiek szansę, żeby przyćmić gospodarza. W żadnym współtworzonym utworze nie ma nawet cienia wątpliwości kto kogo wpuszcza do swojego świata, wyłącznie na krótką chwilę. Najciekawsze jest to, że taka koncepcja absolutnie nikogo nie razi. Czy to Black Thought ze swoją politycznie przesiąkniętą zwrotką czy wspomniani już wyżej wokaliści, czy przydymiający atmosferę weteran E-40 i Gucci Mane, każdy zna swoje miejsce i absolutnie im to nie przeszkadza.
Ciężko mi sobie przypomnieć płytę z tego roku, która z taką lekkością i niekwestionowaną przyjemnością zachęca do kolejnego i kolejnego odtworzenia jako całość i jako pojedyncze utwory. Nikt nie powinien mieć już Cienia Wątpliwości, jakim materiałem jest ten album, jak utalentowany jest Freddie Gibbs i dlaczego warto czekać na każdy jego projekt.
Komentarze