Wydarzenia

Recenzja: Ania Szarmach Shades of Love

Data: 26 kwietnia 2016 Autor: Komentarzy:

Ania Szarmach

Shades of Love (2016)

Agora S.A.

Kolejny longplay Ani Szarmach to coś zupełnie nowego w jej dotychczasowym dorobku muzycznym, a proces jego powstawania, czyli burza mózgów i wulkan pomysłów nowego składu producenckiego na czele z wokalistką, wyczuwalny jest w każdym utworze. Dwanaście kompozycji znajdujących się na płycie, przede wszystkim nastrojowych i melancholijnych, wprowadza słuchacza w instrumentalną podróż do świata otaczających nas dźwięków. Jeśli ktoś odsłucha album z biegu, może pomyśleć, że nie wyróżnia się on niczym szczególnym. Poznając jednak sposób tworzenia Shades of Love, szybko zmienia się zdanie i traktuje jako coś nieprzeciętnego.

Podobnie jak w przypadku Pozytywki, przy nowym wydawnictwie muzycy korzystali z całego instrumentarium analogowego, a materiał został nagrany na żywo. Dostrzega się w nim odwagę w eksperymentowaniu dźwiękami i brak ograniczeń, co najlepiej słychać po trwającym aż osiem minut tytułowym kawałku. Wokal do „Shades of Love” nagrywany był w sposób nietypowy, pod mostem, wśród odgłosów przejeżdżających samochodów, co zaowocowało oryginalną aranżacją. Podczas przygotowywania płyty utrwalano melodię natury, chodzących po parku ludzi i wplątywano ją w poszczególne kompozycje. Album nie jest więc tylko zapisem brzmienia studyjnego, ale również codziennych odgłosów, przez co całość jest bardzo kreatywna i spójna. Pomimo że formy poszczególnych kawałków zmieniały się w trakcie nagrywania, krążek jest przemyślany i brzmi bardzo naturalnie. Przede wszystkim za sprawą odpowiedzialnego za mastering Chrisa Athensa, który wcześniej współpracował między innymi z Robertem Glasperem, Erykah Badu, India Arie, N.E.R.D, Kelis, Usherem, Cassandrą Wilson i wieloma innymi artystami. Na płycie przeważają numery soulowe z delikatnym i charakterystycznym wokalem artystki, okraszone fortepianowymi nutami. Gdzieniegdzie dynamiki nadają szybsze rytmicznie utwory, jak otwierający „Rolling Stones” z gościnnym udziałem Franca McComba, z którym Szarmach spędziła wiele czasu podczas ich wspólnej trasy koncertowej. Obok kompozycji popowych i około-soulowych, nie zabrakło nowoczesnej elektroniki w „Gaze” oraz funkowych akordów w „City of Music”. Niekonwencjonalnym trackiem jest „Witch”, który przyrównać można do wielkomiejskiego zgiełku. Nagromadzoną ilość stuków, brzęków i szelestów koi nieco melodyjny refren, ale tylko na chwilę, by w dalszej części zaostrzyć brzmienie.

Powiew świeżości odczuwalny na Shades of Love wyróżnia go od wcześniejszych albumów Ani, a produkcyjna klamra w postaci Enveego, który zremiksował singiel „Take It or Leave It” na Sharmi, a teraz był jednym z producentów całości krążka, spowodowała nieco powrót do korzeni. Artystka eksperymentowała już z popem na Pozytywce i jazzem na płycie Inna, lecz muzyce R&B jest wierna od samego początku. Chemia panująca między muzykami podczas zapisywania materiału, wyczuwalna jest w trakcie jego słuchania i przede wszystkim dlatego należy sięgnąć po krążek. Nie stoi za nim sztab wielkolabelowych producentów, ogarniętych chęcią zysku i zmuszających do tworzenia komercyjnego chłamu. Pomimo że jest to płyta polska, to — chociaż nie przepadam za tym określeniem — zagrana na światowym poziomie. Jest spójna kompozycyjnie, a jedyny w swoim rodzaju głos artystki prowadzi nas przez soulowe kawałki, czarując niezwykłym feelingiem. Ania Szarmach nigdy nie szła na skróty, a jej oryginalność zmusiła ją do bycia artystą wydającym materiał niezależnie. W jej przypadku nie jest to wadą, lecz zaletą godną pielęgnowania.

 

Komentarze

komentarzy