Royce Da 5’9”
Layers (2016)
Bad Half Entertainment
Karierę Royce’a Da 5’9” można podzielić na dwa etapy — przed i po Slaughterhouse. Zanim powstała grupa, solowo Royce nie wypadał zbyt dobrze. Jego płyty nie były złe, ale zwyczajnie brakowało im tego czegoś, nawet jeśli praktycznie na każdej z nich swoje trzy grosze dorzucał chociażby DJ Premier. Po tym jak zrobił się boom na nową ekipę, złożoną ze świetnych przecież raperów, kariera Royce’a nabrała rozpędu, co więcej, zaczął nagrywać coraz lepsze płyty i słychać, że na swoim nowym albumie kontynuuje dobrą passę.
Layers jest być może najlepszym krążkiem Royce’a od czasu Street Hop. Zwykle twórczość rapera z Detroit była wkładana do przegródki „battle MC”, ale teraz mamy do czynienia z czymś więcej. Widać to także na okładce pokazującej złożoność umysłu głównego bohatera – umysłu składającego się z tytułowych warstw. Royce Da 5’9” to już nie tylko raper, który zjada wacków na śniadanie. W „Tabernacle”, być może najbardziej osobistym, a jednocześnie najbardziej emocjonalnym utworze w karierze, opowiada historię jak tego samego dnia w jednym szpitalu urodziło mu się pierwsze dziecko, a jednocześnie w innym pokoju zmarła jego babcia. Uderzenie z tak grubej rury już na początku robi bardzo duże wrażenie. Ale idźmy dalej — w następującym chwilę później „Pray” rapuje: „While I pray against all the violence and shootin’ / ISIS got Obama sittin’ down with Vladimir Putin.” W „Dope!” przedstawia życie z perspektywy dilera, by zaraz potem wyrazić zaniepokojenie tym jak wygląda współczesna Ameryka i funkcjonujące w niej społeczeństwo. Tutaj (zresztą nie tylko tu) słychać, że całość została bardzo dokładnie przemyślana, wiele kawałków jest ze sobą w jakiś sposób połączonych, co powoduje, że przejścia między nimi są bardzo płynne i dzięki temu słuchacz nie ma wrażenia, że jakiś numer pojawił się zupełnie przypadkowo. To trochę jak czytanie książki rozdział po rozdziale. Za to należą się duże brawa. Jednak niech nie boją się ci, którzy liczyli na Royce’a — mikrofonową bestię. Raper nie stracił nic ze swojego lirycznego pazura i wciąż potrafi pokazać jak to się robi.
Jeśli chodzi o muzykę, tutaj także jest bardzo dobrze, chociaż nie obyło się bez kilku drobnych wpadek. Przede wszystkim udało się zebrać samą śmietankę hip-hopowej produkcji — S1, Nottz, Jake One, będący w formie DJ Khalil i Mr. Porter — już samo to, że każdy z nich się tu udziela sprawia, że człowiek intuicyjnie wie, że musi sprawdzić ten album, bo zebranie tylu świetnych ksywek w jednym miejscu z reguły powinno gwarantować wysoką jakość. Na szczęście praktycznie każdy z nich wykonuje świetną robotę. Może poza Mr. Porterem, którego muzykę nie ukrywam, że bardzo lubię i czekam na wszystko co wypuści, ale jak na moje ucho wypada tutaj trochę nierówno, a to on zrobił najwięcej bitów. Jest bardzo dobre „Pray”, czy eksperymentalne „Startercoat”, a przede wszystkim rewelacyjne tytułowe „Layers”, ale niestety słyszymy też takie koszmarki jak „Quiet” i zamykające album „Off”, które byłoby nawet niezłe, gdyby nie spowolnienie sampla, które troszkę kłuje w uszy.
Nawet biorąc pod uwagę te potknięcia, Layers jest jedną z najlepszych pozycji w dyskografii Royce’a. Pokazuje, że jest on aktualnie jednym z najmocniejszych ogniw amerykańskiej sceny hip-hopowej – wnikliwym obserwatorem i świetnym tekściarzem i gdyby nie te dwa, trzy kawałki to ocena płyty byłaby o pół gwiazdki większa.
Komentarze