Beyoncé
Lemonade (2016)
Parkwood / Columbia
Abstrahując od małżeńskich i biznesowych relacji Beyoncé i Jaya Z, nie ma wątpliwości, że Lemonade to najciekawszy jak dotąd krążek piosenkarki. Beyoncé wychodzi poza ramy, w które oprawili ją połowicznie słuchacze i media, a w drugiej części ona sama. Dominantą wciąż pozostaje jednak pierwszoligowy pop — bez Diane Warren na pokładzie, ale z gamechangerami — Jackiem White’em i Kendrickiem Lamarem, którzy stymulują jedne z najbardziej organicznie zaaranżowanych kompozycji w karierze piosenkarki (odpowiednio — zatopione w upiornych chórkach, raconteursowsko nastrojone „Don’t Hurt Yourself” i zwieńczone mocarnym gospelowym refrenem „Freedom”) — a także regularnym country („Daddy”), którego coverować nie powstydziły się same Dixie Chicks. Niezależnie od przyjętej konwencji Beyoncé wypada nie tylko wyraziście, ale i wiarygodnie — jest strojna, ale nie przebrana.
Główną siłą Lemonade jest jednak nie tyle Beyoncé w roli kobiety o stu twarzach (to już popowe diwy na swoich płytach przerabiały nazbyt często i nazbyt często się na tym spektakularnie wykładały), co doskonałe zrozumienie i opanowanie odwiecznych rock & rollowowych praw — umiejętności przełożenia własnych doświadczeń na muzykę i współdzielenia ich z słuchaczami, metodycznego operowania elementem zaskoczenia czy wreszcie muzycznej i tematycznej adekwatności. Beyoncé oczywiście rozgląda się bacznie dookoła, ale w żadnym wypadku nie próbuje bezmyślnie powielać schematów. Lemonade to efekt świadomej, (wbrew pozorom) koherentnej i jak najbardziej konsekwentnej autokreacji. A to już przynajmniej połowa sukcesu. Druga to pierwszorzędne wykonanie, o które poza mającą ostatnie słowo panią Knowles Carter dba jak zwykle sztab medalowych songwriterów i producentów, wśród których znajdziemy m.in. Diplo (reinterpretujące najoryginalniejszy ze wszystkich croonerskich standardów „Hold Up” i nowocześnie reggaesoulowe „All Night”), Just Blaze’a („Freedom”) czy Mike WiLL Made-It (majstersztyk trapowej melorecytacji — „Formation”), którzy wspinają się na wyżyny swoich możliwości i kolektywnie wskrzeszają trueschoolowy z natury zabieg kreatywnego samplingu klasycznego soulu, przy czym efekt końcowy nazwać by można protomodernistycznym. Niezależnie jednak od przyjętej nomenklatury Lemonade pozostaje wielowymiarowym fenomenem, nieoczekiwanym magnum opus królowej współczesnego R&B.
Komentarze