ScHoolBoy Q
Blank Face LP (2016)
Top Dawg Entertainment
Blank Face to jeden z tych albumów, na które zdecydowanie warto czekać latami. Od premiery Oxymoron minęły ponad dwa, które dla rapera były karuzelą uzależnienia od narkotyków, niechęci do tworzenia muzyki (a nawet rozważaniami nad zakończeniem kariery), znacznej utraty wagi i problemów osobistych. Czy przez to materiał stracił na jakości? Ani trochę.
Już otwierający płytę „TorcH”, robi niesamowitą robotę. Wybuchowa mieszanka ciężko rzucanych, przeciąganych linijek, pulsującej perksuji, gitarowej solówki i niesamowitego Andersona Paaka wzbudza potężny apetyt na równie dobry materiał na reszcie płyty. Od samego początku czuć duszny klimat Kalifornii, poprzecinany narkotykami i kulami pistoletów, który tworzy idealny podkład pod szorstki głos i doszlifowane umiejętności ScHoolboya. Cała brygada producentów (chociażby Tyler The Creator, Metro Boomin, Swizz Beatz, Southside, The Alchemist czy Digi+phonics) zadbała o wyjątkowo mroczne brzmienie, przyjemnie rozluźniane przez refreny („JoHn Muir”, „Neva Change”, „Know Ya Wrong”). Niesamowite jak jedną płytą można dotknąć tak wielu gatunków hip-hopu, od gangsta rapu („Groovy Tony / Eddie Kane”, „Tookie Knows II”, „Dope Dealer”, „Str8 Ballin”), przez newschool („Ride Out”, „THat Part”, „By Any Means”) po funkowe „Big Body” i zakrapiane „WHateva U Want”. Znalazło się miejsce nawet dla Kendricka, który wspiera ScHoolboya na „Black THougHts”, ulokowane gdzieś pomiędzy GKMC a To Pimp a Butterfly i na”By Any Means”, gdzie charakterystyczne wokale w końcu tylko uzupełniają utwór, a nie kradną go w całości jak przy „Collard Greens”. Tylko „Overtime” totalnie tutaj nie pasuje, brzmi trochę jak „Studio” z Oxymoron ale to zdecydowanie nie ten poziom, ten kawałek jest po prostu nijaki.
Wracajac do Kendricka, ScHoolboy Q to w końcu równorzędny gracz dla jednego z najlepszych i najważniejszych raperów na świecie, w pełni wykorzystując potencjał swojego warsztatu, i po prostu płynie po podkładach. Przez ponad 72 minutowy album nie ma ani chwili wątpliwości kto jest centralną postacią na płycie, prawdziwym gospodarzem. A otaczając się takimi tuzami rapu jak Kanye West, E-40, Tha Dogg Pound, charakterny Vince Staples czy wokalistami mniej znanymi jak Sam Dew, Trayvon Ray Cail, Candice Pillay po elektryzującego Andersona .Paaka, musiało to być nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza ten ostatni udowadnia po raz kolejny dlaczego warto go śledzić i przesłuchać Malibu po raz kolejny.
Słuchając Blank Face ciężko nie odnieść wrażenia rozdarcia pomiędzy adrenaliną ulicy a „normalnym” życiem dla siebie i swojej córki, która niejednokrotnie przewija się w twórczości rapera. Charyzma i niepodrabialne flow modyfikowane na tak wiele sposobów, ostro wyrysowuje, z dokumentalną wręcz ilością szczegółów, krajobraz South Central Los Angeles. Handel narkotykami, prostytucja, strzelaniny, rasizm i przemoc policji to osiedlowa codzienność, czasami ujęta też w szerszej, mniej osobistej perspektywie, uderza swoją autentycznością. To bardziej refleksje i wspomnienia weterana gangsterki niż tak popularne w rapie irytujące mentorowanie.
Prawie 73 minuty materiału i 17 utworów to zdecydowanie za dużo, chociaż poza wspomnianym wcześniej, średnio udanym „Overtime”, ciężko jest wytypować więcej kawałków, które nie powinny znaleźć się na płycie. Idealnym dopełnieniem jest seria wydłużonych video, która bezbłędnie pozwala zanurzyć się w klimacie.
Blank Face to album na miarę talentu ScHoolboya. Wyrazista osobowość nie została przyćmiona gwardią gości, na brudnych, południowych produkcjach, zaskakująco spójnych w swojej różnorodności. Po miałkim Views, posklejanym The Life of Pablo, dobrze jest po prostu posłuchać kawał soczystego hip-hopu, jakim bez wątpienia jest najnowsza płyta Quincy’ego. Dla fanów rapera – co najmniej pół gwiazdki w górę.
Komentarze