NxWorries
Yes lawd! (2016)
Stones Throw
Wiele lat zdążyło upłynąć odkąd Stones Throw Records ostatnio wydało album tak szczerze chwytający ducha tejże wytwórni. Najbardziej oddani fani Madvillain, Quasimoto czy Jaylib nie powinni mieć żadnych obiekcji w stosunku do wspólnego projektu Andersona .Paaka i producenta Knxwledge — oni już praktycznie pokochali ten album ponad półtora roku temu, w dniu premiery debiutanckiego singla „Suede”. Tylko co z całą resztą słuchaczy, oni też podzielą zdanie rozemocjonowanych zapaleńców i w chórze z nimi krzykną „Yes Lawd!”?
Największą przeszkodą w stuprocentowo satysfakcjonującym odbiorze jest… sam wokalista, a dokładnie to jego tegoroczny solowy album. Malibu było krążkiem potężnym w swych ambicjach, a dyspersja talentu Paaka dała nam kompletne spektrum odcieni czarnej muzyki. Patrząc przez ten pryzmat Yes Lawd! trochę uderza w nas swoim skromniejszym podejściem, a sam wokalista wydaje się być mniej zaangażowany i skoncentrowany, nawet nie próbuje nam opowiedzieć czegokolwiek nowego. Nie ma nic złego w posiadaniu pobocznego projektu cechującego się własnym klimatem, stopniem rozmachu i estetyką powstawania. Tylko Nxworries wcale nie próbuje być kameralne, a raczej serwuje nam to samo co poprzednio, ale na minimalistycznych hiphopowych podkładach.
Nie można mieć tutaj pretensji do producenta. Knx znany jest z tego, że mocno dąży ścieżkami wiadomo kogo i wiadomo kogo, przy tym wnosząc jakieś dziesięć procent samego siebie. Jeśli ktoś miął jakieś zadeklarowane oczekiwania wobec warstwy produkcyjnej, to raczej zostały one tutaj spełnione. Producent kręci ruletką losując sample ze standardowej palety jazzu, klasycznego soulu, funku, wczesnego disco i przekłada je na podkłady. Czasem niesubtelnie loopując, czasem zachwycając organizacją drobnych wstawek i ozdobników. Wszystko naturalnie w tonie przeplatających się, zachodzących jeden na drugi pogłosów z przeszłości, skutecznie grających na naszych zmysłach poczucia nostalgii — w sumie to nawet bardziej intensywnie niż Paak naśladujący Jamesa Browna na tegorocznej solówce.
Pomimo moich narzekań związanych z nie-byciem-Malibu, Yes Lawd! to wciąż warta uwagi płyta, skutecznie łamiąca barierę między soulem a hip hopem i potwierdzająca, że przydało by się nam jeszcze więcej takich postaci jak Anderson .Paak. Najwyraźniejszym triumfem jest tutaj jednak zręcznie poprowadzona kultywacja tradycji labelu Stones Throw, dlatego koleżanki i koledzy wielbiący katalog tej wytwórni — bez obaw (get it?) podnoście ocenę o pół gwiazdki. Ale nie o więcej, bez przesady.
Komentarze