Ten Typ Mes
Ała. (2016)
Alkopoligamia
To już dziesiąta płyta Piotra? Serio? Ała. Przez te wszystkie wydawnictwa mocno ewoluował zarówno muzycznie jak i wizerunkowo, ale każdy materiał w którym maczał swoje palce był odnośnikiem dla sceny w danym okresie. Nieważne czy był to Flexxip, 2cztery7 (tuforseven!) czy kolejne solowe podboje. Dycha to ważny jubileusz, ale ukierunkowany bardziej w stronę łał czy ała?
Ten Typ to artysta-kombinator dosłownie i w przenośni, bo „im dalej w dyskografię”, tym więcej eksperymentów, zabawy i odpływania od klasycznego rapu. To, że Mes wyprzedził polską rap grę o trzynaście długości względem flow, to wiadomo od dawna, ale teraz doszła do tego jeszcze ogromna swoboda w doborze muzyki. Skoro przy poprzedniej płycie wielu pukało się w głowę słysząc „Love Your Life” czy „Tul Petardę”, to teraz będzie do tego więcej okazji. Mes zgromadził na tym albumie tak ogromną paletę dźwięków, zróżnicowanego tempa i klimatów muzycznych, że można się w tym wszystkim łatwo pogubić. Nie błądzi jednak Typ, któremu rapowanie (żeby tylko) nie wymyka się spod kontroli nawet na milisekundę, kiedy muzyka klubowo galopuje („Unisex”), płynie pod batutą żywych instrumentów („Zawsze mogę liczyć na”), jest połamana („W sumie nie różnią się?”), czy występuje w postaci emocjonalnej, kierowanej do uniwersalnego odbiorcy ballady („Jak Nikt”). Na tej płycie jego głos i flow przybierają niezliczoną ilość postaci. Najważniejsze jest jednak to, że Piotrek, jak to się ładnie mówi: „zaczął od siebie” i całkowicie zmienił optykę w stosunku do dresiarskiego albumu. Wzrok publicysty zamienił na lustro i wylał na podkłady życiowe refleksje o codziennych zmaganiach. Psychoterapia, życie z kotem, początkujący kierowca, rozpraszanie podczas czytania… niby pragmatyzm, ale Mes jest doskonałym obserwatorem i ma podobną umiejętność, z której słynie Łona — moc detali. Obaj potrafią wydobyć rzeczy na pozór niezauważalne, a po przesłuchaniu kilku przypadkowych wersów w głowie zapala się lampka z napisem „faktycznie, taka jest prawda”.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że eklektyzm na tej płycie jest zbyt rozstrzelony. Sam raper powiedział, że „każdy na tej płycie znajdzie coś dla siebie”, przez co chyba chce jeszcze bardziej rozszerzać swoje audytorium. Czasem chciałoby się, żeby wyraz czy wers został położony ciut prościej, a Mes jakby trochę na siłę chciał udowodnić, że głosem potrafi wszystko. Niby nie ma w tym nic złego, ale co za dużo, to nie zdrowo. Oprócz muzycznych mniej lub bardziej udanych eksperymentów, Ała obfituje w wiele nierównych tekstowo punktów i to jest największy ból (np. „a gdy skończą się leki, wrzuć mnie do rzeki”). I jeżeli flow jest czasem zbyt przegięte, tak wersy bywają zbyt proste, co raczej Typowi się nie zdarzało. Płyta jest długa, bo trwa ponad 80 minut i żeby przesłuchać ją od początku do końca potrzeba nieco cierpliwości.
Jestem fanem Mesa od czasów rapowania na przyczepie ciężarówki, którą prowadził Red, ale ta płyta nie jest dla mnie ani zachwytem, ani ukłuciem. Po wielu, naprawdę wielu odsłuchach stwierdzam, że chyba pierwszy raz lekko zawiodłem się na Mesowym albumie na ten moment mam do niej ambiwalentny stosunek. Pozytywów jest sporo, ale nie sądzę, że do całości będę wracał regularnie. „Każdy na tej płycie znajdzie coś dla siebie”, no właśnie Mes, ale czy chodzi tylko o to coś?
Komentarze