Wydarzenia

„Chciałbym kiedyś nagrać coś z Andersonem .Paakiem” – GrubSon dla Soulbowl.pl

Data: 17 grudnia 2017 Autor: Komentarzy:

fot. Mateusz Szeliga

GrubSon w piosence „Dziennikarze”, która promowała płytę Holizm, punktował żurnalistów od „siedmiu boleści”, którzy „zadają pytania wciąż te same, zjadają mój czas cenny jak diament”. Idąc na rozmowę z Tomkiem, miałem więc na uwadze jego zabieganie, ale traktowałem ten wywiad przede wszystkim jako niezwykłą przyjemność podyskutowania z artystą, którego z mniejszą lub większą częstotliwością słuchałem na przestrzeni ostatnich lat. Pytania krążyły oczywiście wokół wydanego na jesieni albumu Gatunek L, jednak udało nam się poruszyć też kilka innych wątków, które same prowokowały do kolejnej wymiany zdań. Dlatego ode mnie BIG UP za bycie normalnym, pomimo takiego rozgłosu. Zapraszam do lektury.

Soulbowl: Z tego co podpowiedział mi Facebook oraz spięte z nim serwisy muzyczne, to wczoraj minęło 24 lata od wydania płyty Midnight Maruders A Tribe Called Quest. Z kolei ty w jednym z numerów nawiązujesz do niestety przedwcześnie zmarłego Phife Dawga, a sam utwór jest jednocześnie hołdem dla jego osoby, jak i sentymentalną podróżą do lat 90. Co w takim razie kojarzy ci się z tamtym okresem?

GrubSon: Tak naprawdę to mój najlepszy okres w dzieciństwie, czy też w dorastaniu. Szczególne miejsce ma w nim oczywiście A Tribe Called Quest, co mogę zawdzięczać bratu, który pokazał mi ich płytę, kiedy miałem te bodajże 10 lat. Mój brat miał w tamtym czasie to szczęście, że pracował wtedy w Holandii. Na miejscu dopadł sklep muzyczny, gdzie kupił dwa egzemplarze płyty Trajbów – dla siebie oraz dla mnie. Jak usłyszałem „Check the Rhyme”, „Jazz (We’ve Got)” i tak dalej, no to się zakochałem momentalnie. Byli dla mnie mega oryginalni, to umiejętne połączenie hip-hopu z jazzem, wykręcone teledyski i pozytywny vibe, strasznie mnie to jarało! Uwielbiałem ich do tego stopnia, że spisywałem ze słuchu wszystkie teksty – wiadomo, że wtedy nie znałem zbyt dobrze angielskiego – i zeszyt z tymi zapiskami posiadam do dzisiaj. Nawet później, jak już Internet stał się bardziej dostępny, to pierwsze co zrobiłem, to wpisywałem w wyszukiwarki właśnie A Tribe Called Quest. Byłem i jestem ich wielkim fanem – wszystkie płyty oryginalne, do tego winyle, a nawet plakaty.

Co sądzisz w takim razie o ich ostatniej płycie – usłyszałeś na niej ten skład, którym tak się zajarałeś? Jakby nie było wydali ją aż po 18 latach…

Słuchaj! Jak ja się dowiedziałem, że wyjdzie płyta, to pomyślałem: no nie, nie wierzę w to! Ale pierwsze, co zrobiłem jak już wyszła, to oczywiście ją nabyłem. No i powiem ci, że na początku mnie zaskoczyła i musiałem ją trochę przetrawić. Oczywiście dla mnie najlepszy numer z tego krążka, który mnie zmiażdżył i słuchałem go w kółko, to featuring z Busta Rhymesem, który moim zdaniem, jeśli chodzi o flow, to totalnie rozjebał całą płytę! Album sam w sobie jest materiałem dosyć ciężkim, zupełnie innym niż ich wszystkie poprzednie, chociażby przez ten wątek polityczny. Poza tym jest połączeniem oldschoolu z nowoczesnym brzmieniem. W ogóle fajni goście, jak chociażby Anderson (.Paak – przyp. redakcja), którego uwielbiam. Mało tego, powiem ci szczerze, że jak się dowiedziałem, że będzie płyta ATCQ, to spodziewałem się, że znajdzie się on na niej. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to mój idol. Nawet miałem z nim okazję chwile porozmawiać po koncercie w Warszawie. Dałem mu w ogóle płytę z Woodstocku (występu GrubSona z bandem na Przystanku Woodstock – przyp. redakcja) i spytałem o to, czy nie chciałby pojawić się na mojej płycie. To był jeszcze ten czas przed boomem jego kariery, i mówiąc brzydko spierdoliłem, bo zamiast napisać do niego i domknąć temat, to ja czekałem i czekałem, a w międzyczasie on podpisał kontrakt z Aftermath i jego stawki za gościnne dogranie się poszybowały ostro w górę. Dlatego byłem bardzo zły na samego siebie. Niemniej wciąż marzy mi się, żeby coś z nim nagrać i może kiedyś się to uda.

No dobrze, to kogo jeszcze cenisz z tego nowego pokolenia – z artystów, którzy w ostatnim czasie pojawili się na scenie?

Więc na przykład Mick Jenkins, Childish Gambino, Oddisee, Scholboy Q, Ocean Wisdom, czy chociażby Domo Genesis. W ogóle z racji tego, że siedziałem ostro przy swojej płycie, to się trochę odłączyłem od świata zewnętrznego i omijały mnie wszelkie nowości, ale ostatnio miałem dosłownie jeden dzień cały wolny dla siebie i poświęciłem go na szukanie nowych rzeczy, dzięki czemu mam chyba blisko sto płyt do przesłuchania (śmiech). Do tego, bo też chciałbym o tym wspomnieć, jest po prostu wysyp zajebistych śpiewających i rapujących kobiet!

I kogo masz na myśli?

Poczekaj muszę zerknąć do telefonu (śmiech). Robiłem sobie ostatnio playlistę na Tidalu i tam mam wszystko pozapisywane. Więc po kolei: Nadia Rose, SZA, Jorja Smith, IAMDDB, Kali Uchis, RoxXxane, Fatoumata Diawara, no i Paulina Przybysz jest też bardzo fajna. A przy okazji jak tak zerkam na tę listę, to w międzyczasie przypomniało mi się, że rzeczą, jaka mnie ostatnio totalnie pozamiatała jest Abstract Orchestra. No rozkurw! Zagrali wszystkie najlepsze numery J Dilla. Ja się prawie poryczałem. Cała ta sekcja, chórki, całość pięknie zagrana, no po prostu wow, wow, wow!

Ogólnie nie wiem czy zauważyłeś, ale ostatnio jest bardzo duży wysyp zespołów, które poprzez granie na żywo łączą hip-hop z jazzem, czy też jazz prezentują w zupełnie innej, odświeżonej odsłonie, jak chociażby wrocławski zespół EABS. Pojawiają się też ciekawa funkowe brygady, gdzie warto wspomnieć P.Unity z Warszawy.

No sam widzisz jak to wraca. I jak tu nie być szczęśliwym? (śmiech)

Zresztą u ciebie na nowej płycie też pojawiły się żywe instrumenty, co w zasadzie w twoim przypadku nie jest niczym nowym.

Myśmy na tej płycie (Gatunek L – przy. redakcja) chcieli jeszcze bardziej pójść w stronę instrumentów, niestety nie było na wszystko czasu. Przecież chłopaki nie tylko grają ze mną, ale jeden gra tu, drugi gra tam, trzeci jeszcze gdzieś indziej, no i nie było opcji. To jakby raz, a dwa, że i tak mamy w planach pojechać niebawem gdzieś w góry z całym zespołem, plus Bartek (BRK – przyp. redakcja) i Jarek (Jarecki – przyp. redakcja), i chcemy zrobić płytę razem. Jeszcze oczywiście nie wiadomo, co to będzie, ale celowałbym w nowoczesny blues z soulem i funkiem.

To ciekawe, bo ostatnio miałem okazję rozmawiać z kumplem na temat zarówno twojej płyty, jak i Jareckiego, i wspólnie doszliśmy do wniosku, że musieliście chyba siedzieć razem w studiu tworząc każdy swój materiał, bo to brzmi może nie tyle tak samo, co bardzo podobnie. Śmiało mógłby z tego powstać dwupłytowy album!

Jest to oczywiście „wina” Bartka, który wyprodukował całą płytę Jareckiego, a u mnie odpowiada za ponad połowę produkcji. Poza tym my się znamy już po tych wszystkich latach, jak łyse konie. Cały czas kawałki powstają, czy to w studiu, czy w trakcie trasy, do tego sporo numerów nie weszło na płytę Jarka, kilka pomysłów zostało odłożonych, plus ja jeszcze czegoś nie wykorzystałem.

A jak to jest łączyć życie muzyka, który działa z taką intensywnością, z codziennymi obowiązkami męża i ojca?

Hm… Wcześniej było znacznie ciężej, natomiast teraz nauczyłem się to godzić. Poza tym ostatnio nawet uświadomiliśmy sobie z chłopakami, że my od tych dobrych 10 lat praktycznie non stop gramy, ale to non stop, jak nie trasa, to studio, dlatego rzeczywiście nie było to łatwe.

Myślisz czasem o tym, żeby odświeżyć jakieś swoje stare numery, które póki co leżakują w twojej szufladzie, czy zostawiasz to już raczej za sobą?

Powiem ci szczerze, że zawsze staram się chociaż taki jeden odłożony numer odkopać, odświeżyć lub ostro go przemeblować i zawrzeć na kolejnej płycie. Na przykład na Gatunek L takim utworem jest „Złoty Środek”. Beat do tego numeru ma już chyba z 7 lat i zawsze mi się podobał, dlatego powiedziałem sobie, że jak teraz coś z nim nie zrobię, to już pewnie nigdy z nim nic nie zrobię. Wcześniej niestety nie potrafiłem nic do niego napisać, jednak uważam, że każdy podkład ma swój czas, że przychodzi ten moment, w którym same dobierają się do niego słowa.

Skoro już wywołałeś sam Gatunek L, to słuchając tej płyty, ale i posiłkując się notką prasową, która opisuje zawarty na niej materiał, to przebija się spostrzeżenie, że ten album jest taki przekrojowy. Przede wszystkim definiuje ciebie i ostatnie lata twojej twórczości. Niemniej finalnie najważniejszy jest tytułowy „Gatunek L”, czyli pokazanie zgorzknienia naszego społeczeństwa, gdzie z jednej strony mamy konflikty międzyludzkie, a z drugiej uwydatnienie naszego egocentryzmu i lenistwa. Stąd pytanie nasuwa się samo, czy my rzeczywiście tacy jesteśmy?

Ja w ogóle sam się złapałem na tym lenistwie, dlatego tak powstał „Gatunek L”. Łączy się z tym z resztą fajna historia, której nigdy nie zapomnę. Regularnie mam w życiu takie etapy, w których w nieoczekiwanym momencie nagle sobie coś uświadamiam. Chwile, które zapamiętuje do końca życia i są one przełomowe. U mnie ostatnio takim przebłyskiem był czas zaraz przed moimi tegorocznymi urodzinami, które obchodzę w styczniu. Domykałem już materiał, który miał się znaleźć na nowej płycie, która w tamtym czasie wstępnie nazywała się zupełnie inaczej. Pewnego dnia przyjechałem do Bartka do studia, żeby pokończyć ostatnie numery. Towarzyszył nam zespół, który dogrywał co chwile jakieś partie instrumentów. Po skończonej sesji chłopaki rozjechali się do siebie, a my z Bartkiem jeszcze zostaliśmy, żeby dopracować inne rzeczy. Spytałem go w międzyczasie, czy ma może jakieś nowe beaty, które mogłyby mnie jeszcze zainteresować. Odpowiedział mi, bym otworzył ten i ten folder, bo jest tam kilka nowych produkcji. Odpaliłem i pierwszy poleciał „Front”, który oczywiście jeszcze wtedy nie był „Frontem”, tylko był beatem. Dosłownie po chwili wiedziałem, że muszę mieć ten beat, i że znajdzie się on na płycie. Nie wiem dlaczego, ale po prostu to czułem. Z kolei przed wyjazdem do Bartka słuchałem Milesa Davisa, bo co jakiś czas odświeżam sobie jego dyskografię. No i słucham go sobie, kiedy w pewnym momencie wjeżdża taki motyw, że mówię: no nie! I pociąłem go, zrobiłem dwa loopy, ale nie zrobiłem jeszcze nic oprócz tego loopa, po prostu pociąłem sampel, dopisałem do tego pół zwrotki i pojechałem do Bartka. Na miejscu dopisałem i nagrałem resztę tekstu. Na drugi dzień puściłem go sobie i słucham go sobie i słucham, i tak kurde: to nie jest to, coś tu nie pasuje, jakbym to nie był ja w stu procentach. Dlatego udało mi się nagrać tylko pierwszą zwrotkę, bez refrenu i dalszego rozwinięcia. Po wszystkim pojechałem po ziomka na dworzec PKP, a w drodze powrotnej zajechaliśmy do studia, by zgrać ten numer. Potem do mnie na chatę, urodziny, impreza, dużo ludzi, no i oni mówią do mnie: słyszeliśmy, że kończysz nową płytę, chętnie byśmy coś usłyszeli, puść nam jakieś nowe numery! No i puściłem im już te gotowe typu „Bestia” czy „Tribute to Phife Dawg”. Przy okazji nie zauważyłem, że ten zgrany numer ze studia był tam na tej playliście. No i na drugi dzień wszyscy się obudzili i od razu do mnie: włącz ten numer! Ja do nich: ale jaki numer? O co chodzi? Odpalam więc po kolei – i ten nie, ten nie, ten nie. Nagle mi mówią jakieś skrawki słów, nucą. A ja w ogóle w szoku, że tam był właśnie ten numer. Wtedy usłyszałem od nich, że zajebiste, że to taki 100% ja. Dopiero wtedy sobie w pełni uświadomiłem, że chodzi o ten utwór. No i oni dalej do mnie coś mówią i mówią, a ja czuje że zaczynam się odcinać i właśnie wtedy uświadomiłem sobie, że Bartek może mieć lepszy czy gorszy dzień, ale to finalnie wpływa na to, co robi. Przekazuje konkretną energię na swoją muzykę. No i po tym powiedziałem sobie: nie jestem leniem i oczywiście zmieniłem trochę ten tekst. Złapałem się na tym, że się zatraciłem trochę z lenistwa i wtedy pojechałem na 3 dni sam do studia, zamknąłem się i dokończyłem ten wyżej wspomniany beat, a także dopisałem tekst do końca. Chciałem po prostu, by był to taki stricte mój numer od A do Z.

I to był numer, który spiął klamrą cały album, czy był raczej jego rozwinięciem?

On mi przede wszystkim podpowiedział, jak się ma nazywać płyta. Że tak naprawdę każdy numer jest o nas. Dlatego na albumie są ciężkie numery, są refleksyjne numery, są wesołe numery.

Ten ostatni utwór z płyty w ogóle jest totalnym kontrastem do tych pozostałych.

Dokładnie, i jest to celowy zabieg. Chciałem pokazać, że mimo tego, że dookoła dzieje się to, co się dzieje, to ja nadal jestem optymistą. Oczywiście do tych pozytywnych numerów trzeba również dorzucić „Restart”, który nakłania do tego, żeby się zrestartować po tych tematach. Ale mimo wszystko jest dużo takiego przekazu, że ciężko przesłuchać tę płytę tak na hop siup.

Rzeczywiście, sporo gorzkich rzeczy można na niej usłyszeć. W takim razie czy to jest ogólny rys społeczeństwa, czy też raczej kierujesz ten przekaz do młodszego pokolenia? A pytam o to dlatego, że na płycie znajduje się chociażby wspomniany utwór „Restart”, gdzie nawiązujesz do tego, że ludzie wolą coś nagrywać i fotografować niż przeżywać, co jakby w prostej linii odnosi się do wszechobecności smartfonów w naszym życiu. Poza tym jesteś artystą, który z pewnością widzi więcej ze sceny, i jak kiedyś widziałeś przed sobą ręce, tak teraz też widzisz ręce, z tym że już trzymające w górze telefon.

Wiesz co, u mnie na szczęście nie ma tego dużo. Bo nie wiem czy oglądasz jakieś relacje z koncertów w Stanach?

Bardzo rzadko.

Tam na przykład na Brooklyn Hip-Hop Festiwal, czy na wielu innych, które ostatnio miałem okazję widzieć, to pojawiała mi się tylko jedna myśl w głowie, że to jest przegięcie. Ja nie widziałem tam jednej osoby, która by w normalny sposób coś przeżywała, tylko wszyscy byli skoncentrowani na tym, żeby nakręcić coś swoim telefonem. Najbardziej mnie śmieszy to, że na takich dużych koncertach w Stanach przecież to nagrywają i będzie relacja, czy to do obejrzenia w sieci, czy w telewizji, czy na Facebooku nawet. Okej, chcesz się pochwalić że byłeś. Dobrze, nagraj w takim razie jakiś ważny dla Ciebie fragment, coś, na co czekałeś, ale nie, że jest morze komórek i wszyscy tak (w tym momencie GrubSon podniósł sugestywnie ręce do góry – przy. redakcja). Ja tego nie rozumiem, i powiem ci, że jak graliśmy na kilku dużych festiwalach w Polsce, to powiedziałem ze sceny, że cieszę się, że na naszych koncertach praktycznie nie widzę tego zjawiska.

A skoro już pojawił się temat koncertów, to jak się domyślam miałeś już okazję zagrać niemal wszędzie w Polsce. Duże miasta, mniejsze miasta, bardzo małe miasta, wszelkiej maści juwenalia i imprezy plenerowe, duże festiwale, w tym granie przed morzem ludzi na Przystanku Woodstock. Czy w takim razie coś cie jest jeszcze w stanie zaskoczyć w graniu na żywo?

Jasne. Nawet ostatnio zaskoczyło mnie to, jak został odebrany materiał z nowej płyty. Byłem ciekaw jak się przyjmie właśnie na koncercie, bo zawsze był ruffneck, kipiała energia, wariowaliśmy na scenie, a teraz numery są bardziej stonowane, jest potrzebne skupienie. I zaskoczyło mnie właśnie to, że ludzie też to tak przeżywają. Bałem się, że reakcje na to, co w tej chwili nagrywam będą zgoła inne, że ludzie będą się bujać, ale gdzieś tam w środku pojawi się myśl: WTF, spoko, ale to nie ten sam GrubSon! I może przychodzi póki co mniej osób niż to było ostatnio, ale widzę, że przychodzą świadomi ludzie. To w sumie nie tylko widać, ale i czuć, i jestem tym strasznie zajarany. Wcześniej tez oczywiście było zajebiście, ale teraz jest trochę inny lot.

Czyli płyta spełnia swoją rolę.

Zdecydowanie! Dzięki temu nie mogę doczekać się każdego kolejnego koncertu.

Gatunek L jest przy okazji pierwszym albumem, który wydałeś stuprocentowo u siebie. No właśnie, powiedz w takim razie, jak to jest być na swoim i czy szykujesz się już do roli wydawcy?

(Śmiech) Przede wszystkim jest to ciężka praca. Krew, pot i łzy, bo nie zajmowałem się niektórymi rzeczami wcześniej, tylko robiła to za mnie ówczesna wytwórnia. Teraz sam jestem wytwórnią razem z chłopakami (BRK i Jareckim – przyp. redakcja) i mimo tego, że mam ludzi od pewnych rzeczy, to na końcu i tak wszystko musi przejść przeze mnie, i to ja podejmuje ostateczną decyzję. Więc jest mnóstwo pracy, ale na szczęście wokół siebie mamy też masę dobrych i pomocnych osób, dzięki którym dajemy radę. W najbliższym czasie oczywiście uruchomimy stronę internetową i wszystko ruszy na serio z kopyta. Z kolei w międzyczasie, tak jak wcześniej wspominałem, chcemy z chłopakami zrobić wspólną płytę, a potem zaczniemy werbować do nas kolejnych artystów.

Docierają do Ciebie już sygnały, że są ludzie, którzy chcieliby z wami współpracować i u was coś wydać?

Ktoś nam już nawet wysłał demo. Ja jeszcze nie słyszałem, ale Bartek miał okazję się z tym zapoznać i podobno zajebiste.

A masz już ogólnie pomysł na tą wytwórnię? To znaczy wiesz, jaką muzykę chcesz a w zasadzie chcecie wydawać, i jakich artystów chcecie do siebie przyciągać?

Wiesz co, jeśli miałbym do czegokolwiek porównywać, do jakiejkolwiek innej wytwórni, to z pewnością byłoby to Stones Throw. Tam każdy artysta jest osobowością, jest oryginalny i ma wizję własnej twórczości. Chcemy, żeby było przekrojowo. Najlepiej hip-hop pomieszany z innymi gatunkami. Oczywiście to tylko założenia, także zobaczymy, co czas przyniesie.

Na koniec mam jeszcze dla ciebie 5 szybkich, i mam nadzieję, że uda nam się to w formie: szybkie pytanie – szybka odpowiedź. Więc:

Najlepszy koncert na jakim byłeś?

Hm… Koncert, który mnie zmiażdżył, to na pewno wcześniej wspomniany Anderson .Paak, ale poza tym Toots and the Maytals, których widziałem w Płocku na Reggaelandzie. Do tego Hocus Pocus zdecydowanie w mojej topce. Jest ogólnie mnóstwo takich koncertów. Ponadto oczywiście Charles Bradley, którego miałem okazję posłuchać na bardzo kameralnym koncercie w Katowicach – mało tego, po występie zszedł do ludzi i gadaliśmy z nim dobre 15 minut. Niesamowite przeżycie.

Twoja pasja pozamuzyczna?

Koszykówka! Do tego konsola z tych mniej aktywnych i góry z tych bardziej aktywnych.

Moje ulubione słowo po śląsku to hasiok, a twoje?

(Śmiech) O kurde, nie wiem czy mam takie jedno ulubione.

Małe rzeczy, które na co dzień dają ci dużo szczęścia?

Głównie to wspólny czas z dziećmi, rodziną. Na przykład ubrać się i pójść z nimi na spacer do lasu. To mnie bardzo uspokaja i cieszy.

I ostatnie, czy jest coś, czego nie umiesz, a bardzo chciałbyś się nauczyć?

Przede wszystkim gra na pianinie. Chciałbym też lepiej grać na perkusji. Do tego nauczyć się robić dobre zdjęcia, nawet pójść na jakiś kurs fotografii.

To wszystko, dzięki za rozmowę.

Komentarze

komentarzy